Szanujmy się!

Dotychczas biskupi kropili za pieniądze. Na przykład hotel – co by się gościom pobożnie spało. Dziś przecinają wstęgi za darmo i bez kropidła!

Jako względnie znany kabotyn znalazłem się w licznym gronie niewiele lepszych od siebie na pewnej większej imprezie, z dala od gór, zresztą bardzo udanej i sympatycznej. Nie o niej wszak głównie chcę pisać, lecz o pewnym evencie na marginesie, małym bankieciku z dodaniem ślicznotek z „Mojej cipki” i ciach z „Zakręć milion”. Jak każdą taką lanserską żenę cykali to to liczni fotoreporterzy, celem umieszczenia zdjęć na zajebisteparty.pl itp. Do tego sałatki, szaszłyczki, tanie wino. Wszystko jak Pan Bóg przykazał, gdyby nie parę szczegółów.

Imprezka miała promować działający już od paru miesięcy średniej klasy hotel sieciowy trochę daleko od plaży. Nazwano ją „otwarciem”, wypuszczono czerwony dywan na chodnik, a fotorepy w szpalerze atakowali wchodzące gwiazdy. Ładujemy się po tym dywanie do środka, a tam, za rozgwarzonymi wilgotnymi dekoltami i żelowymi kuprami młodej polskiej inteligencji, mała scenka, otoczona paroma dziesiątkami jeszcze-nie-konsumujących. A pośród tych wszystkich dyszących biustów i pachnących młodzieńców dwie autentyczne zakonnice w habitach. No mówię wam, że nie ściemniam!

Ale posłuchajcie dalej. Oto na owej lekko oblężonej scence największy polski aktor Janusz Gajos i sławny hierarcha kk bp. Tadeusz Pieronek. Ich rolą było tam stać i czekać na przecięcie wstęgi, gdy już przyjdzie czas. Stali na tle własnoręcznie zrobionych zdjęć, gdyż obaj odznaczają się adekwatnym hobby. To od Pieronka przedstawiało bp. Wojtyłę przy autobusie, a to od Gajosa było ciemne i nie widziałem. Konferansjerkę typu „ja się tu k… lansuję” prowadził jakiś hałaśliwy blądyn a la kurczak. Jego kelnersko-szydercze obejście budziło powszechny aplauz, a rozpromieniony i rumiany ksiądz biskup co chwila robił nam ze sceny zdjęcia swoim małym aparacikiem. Zaś wieki aktor stał bezczynnie i z godnością wytrzymywał swe poniżenie – bez sensu, bez potrzeby, w jakimś absurdalnym stanie „wrobienia”. Rola życia, bo takie jest życie. Rola nie do zagrania. Ciekawe, czy to wszystko ogarnia, czy już mu się kitłasi. Sprawa niby prosta – miły człowiek, uprzejmy – skoro go ładnie poprosili, to nie odmówił. A jednak.

Po jakimś kolejnym eleganckim bon mocie, w rodzaju „zaraz będzie miał pan swoje pięć minut” do mikrofonu dorwali się hotelarze. Pierwsza była hotelarka z kartką, potem nad-hotelarz bez kartki, a wreszcie ober-hotelarz, bodajże z Niemiec. Dowiedzieliśmy się, że to świetny tani hotel i że w inspekcji centrali dostał 99 pkt. na 100. Wstęga została przecięta. Podziękowano nam, żeśmy się tu pofatygowali z Warszawy, a nawet z Krakowa i zaproszono do konsumpcji, która jak zawsze w świecie obciachu „czeka” albo „stygnie”. Na koniec zdradzono nam tajemnicę dealu. Otóż w zamian za ów występ gwiazd sceny i kościoła Wielka Impreza dostała okrągłe trzynaście pokoi! A ja se spałem bez przecinania i to w lepszym hotelu. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. A jednak może dałoby się coś zrobić, żeby pewne osoby, na przykład wielcy artyści, nie mogli być widywani w deprecjonujących ich sytuacjach – nawet jeśli w swej poczciwości sami gotowi się w nie pakować?

Pewnie nie warto pisać o takich błahostkach, ale mnie to gryzie. Tańczymy jakiegoś szyderczego postmodernistycznego twista, a może chocholi taniec, jak przed końcem świata. Kompletnie nam się już wymieszało – z ironicznego przekombinowania popadliśmy w jakąś wtórną naiwność i dezorientację. Nie ma już żadnej klasy, żadnych manier, a nawet żadnej hierarchii. Wszystko uchodzi i wypada. Nie ma zabawy i powagi, kultury bądź jej braku, elegancji i taniochy, prawy i zmyślenia. Wszystko się przelewa i rozciąga, urywa w połowie i zmienia kierunek. I nikomu to, poza Hartmanem, nie przeszkadza. Niepoprawny konserwatysta? Bynajmniej, czuję się w tym wszystkim jak ryba w wodzie. To nie mój zdrowy rozsądek ani moja złośliwość podtrzymują świat. Czynią to Profesjonaliści. Czymś, co budzi mój podziw na Wielkiej Imprezie, jest perfekcja i pracowitość obsługi. Od świtu do nocy czuwają nad nami tacy, którym się jeszcze nie pomieszało we łbach. Jak już im się pomiesza, to przepadliśmy z kretesem!

Aż przyszła wieść o śmierci, która przywróciła pion temu, co pochyłe. Na gorąco przyjaciele i koledzy Andrzeja Łapickiego zorganizowali publiczne wspomnienie i hołd. Był i Janusz Gajos, i Joanna Szczepkowska, i Allan Starski. Wszyscy pięknie się znaleźli. No więc, szanujmy się i na co dzień, panie i panowie.