Kult apolitycznego idioty

Od jakiegoś czasu zadaję się z politykami i partiami politycznymi. Traf chciał, że równolegle zadaję się też z rządem. Jak to bywa z profesorami, „zasiadam” to tu, to tam. Z połączenia tych dwóch okoliczności u politycznych mędrków, co to słyszeli coś, że dzwoni w sprawie demokracji, tylko nie wiedzą, w którym kościele, w łepetynach narodziła się myśl, że wielka dzieje się niedemokratyczna niesprawiedliwość, bo przecież „ekspert” czy inny „doradca” musi być „apolityczny”. Nuże więc na mnie z pretensjami i wypisywać protesta. Ostatnio narzekałem, że logiki w szkole nie uczą. Ach, gdyby tak jeszcze tego WoSu uczyli jakoś skutecznie. Wiedziałby jeden z drugim może, że „polityczny” nie znaczy koniecznie „zły, interesowny, stronniczy”, lecz na ogół po prostu „zaangażowany w sprawy publiczne, zwłaszcza związane z tworzeniem prawa i działaniem instytucji państwowych”.

Ale nie. W kraju, który ledwie wyszedł z różnych zaborów i półzaborów, ludność myśli, że kto przy władzy, ten zdrajca, a honor jest wielki i obywatelskość najpełniejsza, gdy na władzę się pluje i unika jej z najwyższym obrzydzeniem, a już w szczególności wszelkich tam partii, co to tylko o stołki się biją. Jeden wyjątek jest wtedy, gdy jakiś jaśnie pan od ludu wybrany mowy wielce podniosłe wygłaszać będzie o tym, jaki ów lud i naród jest wspaniały, mężny i cierpiący. Taka polityczność godna jest czci, ale wszelka inna to hańba i zdrada.

 

Drogie polityczne nieuki. Zaprawdę powiadam wam, że nie jest lepszy obywatel nie mający poglądów politycznych ani taki, który w żadnych organizacjach politycznych nie działa, od takiego, który poglądy ma i działa. Linia podziału biegnie zupełnie inaczej, a mianowicie między słusznymi i niesłusznymi poglądami. A które są słuszne? Ano o to właśnie toczy się w demokracji nieustający spór! Ale, owszem, owszem, są sytuacje, kiedy jest rzeczą pożądaną, aby w danym gremium uczestniczyły osoby mało zaangażowane politycznie. Ma to miejsc wtedy, gdy decyzje owego gremium nie powinny być politycznie stronnicze, bo dotyczą działania instytucji, z których dobrodziejstw w pełnej ufności chcą bądź muszą korzystać wszyscy na równi, bez względu na swe preferencje polityczne, zwłaszcza zaś wtedy, gdy instytucje te pomagają kontrolować rząd. Taką instytucją jest na przykład telewizja publiczna, a także trybunał konstytucyjny. Demokracja potrzebuje takich obszarów w sferze publicznej, które byłyby ostoją sprawiedliwości i zaufania, służącą wszystkim, bez poczucia, że służy bardziej popierającym rząd niż jego przeciwnikom (albo odwrotnie). Z natury rzeczy takim obszarem nie jest jednakże działalność rządu, który z partii się wywodzi i program partyjny realizuje. Owszem, może rząd i powinien dopuszczać do głosu również opozycję i dbać o pluralizm w swoich satelickich gremiach, ale to bynajmniej nie oznacza, że ma poszukiwać wsparcia raczej u takich, którzy politycznych poglądów i zaangażowań nie mają, niż takich, którzy wręcz przeciwnie – mają. Osobną zaś kategorię stanowią gremia eksperckie, które zajmują się sprawami od sprawowania władzy i programów politycznych odległymi. Wtedy ich członkami mogą być łysi i komuniści, rudzi i nacjonaliści, bo w ogóle nie ma to żadnego przełożenia na tematykę prac takiego gremium.

 

Generalnie życie publiczne, tak jak prywatne, jest stronnicze. Stronniczość nie jest sama w sobie czym złym, tak jak nie jest niczym złym zależność. Wszyscy jesteśmy stronniczy i zależni. Chodzi tylko o to, by być po stronie dobrego, a nie złego! Bezstronność zaś rzadko kiedy bywa tym samym, co stanięcie po stronie dobra.

 

Fetyszyzacja „apolityczności” polega na samouwielbieniu prostaka, który o polityce wie tyle, że „rząd to złodzieje”, wobec czego wyobraża sobie, że jak w jakimś gremium znajdzie się taki sam, jak on „apolityczny wzgardziciel”, to tym samym ów „idiota” (tak w Grecji zwano ten typ – człowieka pochłoniętego całkowicie sprawami prywatnymi) będzie „reprezentowany”. Jeśli w Polsce wciąż jeszcze mówi się o „apolityczności” jako cnocie, to znaczy to tyle tylko, że nadal jesteśmy w ogólnej swej masie „idiotami”, a nie „obywatelami”.