Nie wstydźmy się PRL!

Zastanawiam się, skąd ta moda na PRL. Zbieranie pamiątek, sentymentalne strony internetowe ze stosownymi zdjęciami i filmikami, no i nieśmiertelne komedie Barei, puszczane na okrągło. Dlaczego to ostatnie dwudziestolecie komuny, gdy już wszelki duch z niej uleciał i wszystko wokół cuchnęło hipokryzją, spowija coraz słodsza aura wspomnień i wspominków? I myślę sobie, że doszliśmy do tego momentu w biografii przeciętnego aktywnego życiowo i zawodowo Polaka, gdy czas krzepić się w wieku męskim – wieku klęski obrazami z lat dzieciństwa i młodości. A te wypadły właśnie gdzieś za Gierka albo Jaruzelskiego.

Potrzeba idealizacji dzieciństwa jest ważną i uniwersalną potrzebą psychiczną. Za jej realizację warto zapłacić cenę rozminięcia się z prawdą. Złego pamiętać nie lubimy, a dobre wzmacniamy zmyśleniem i anegdotą. Z biegiem czasu z pamięci dzieciństwa i młodości każdy z nas buduje sobie własną legendę osobistą, dość odległą od faktografii i trzeźwych ocen, lecz miłą i kojącą. Jeśli tylko nie doświadczyliśmy wojny i traumy, z byle czego potrafimy zrobić „piękne czasy”. Pamięć późniejszych okresów życia nie jest już tak infantylnie zniekształcona – pięćdziesięciolatek nie wspomina z łezką w oku trudów swego życia trzydziestoletniego. Jednak już czasy szkolne – jak najbardziej. No i właśnie teraz mamy taki czas, że pokolenie, które trzyma władzę, czyli czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie, ma swój raj pamięci w czasach gierkowskiej prosperity i harcerskich emocji stanu wojennego.

Bo choć przykro o tym mówić, to jednak prawda jest taka, że dzieckiem i młodzieńcem patrzyło się na świat zupełnie niepoprawnie, a więc w sposób politycznie nieuświadomiony, by nie powiedzieć wstecznicki i reakcyjny. Na przekór tzw. młodemu historykowi z IPN, zamiast pamiętać ze zgrozą ubeckie kazamaty albo chociażby naćpanych zomoli, w polską pamięć wryły się obrazki zupełnie innego rodzaju. Towarzyszki i towarzysze! Guma Donald. Sojusz robotniczo-chłopski. Beztroska zabawa nad rzeką. Festyn na 22 lipca. Radość rodziców z otrzymania mieszkania. Wydobycie węgla. Talon na malucha. Nowoczesność w domu i zagrodzie. Barburka. Odbudowa Zamku Królewskiego. Plenum KC PZPR. Otwarcie Dworca Centralnego. Adapter Bambino. Dożynki. Bony towarowe do Pewexu. No i tak dalej. Rób, co chcesz, ale pięknie było w PRL. Było się smarkaczem, więc i świat był prosty, jasny i obiecujący. Każdy wiedział, gdzie jego miejsce, pan milicjant czuwał, a statek z pomarańczami na święta płynął przez ocen z bratniej Kuby.

No i co z tego? Ano to z tego, że ćwierć wieku upartej nieobecności codzienności PRL w debacie publicznej doprowadziło do podwójnej mitologizacji tego czasu. Z jednej strony mit zniewolonego narodu walczącego z sowieckim okupantem, a z drugiej – mit złotych czasów szczęścia w nieco przaśnych, lecz w sumie przyzwoitych i sprawiedliwie rozstawionych dekoracjach demoludowej prosperity. Oba mity, jak to mity, jednostronne i prawdzie mało pomocne. Tyle że prawdomówna przestrzeń pomiędzy tymi mitami jakby pustawa. Owszem, są jakieś wydawnictwa, trochę mądrych artykułów w prasie, prof. Friszke i inni specjaliści. Ale to wszystko jest niszowe i w małej skali. Ani wielkiej powieści, ani wielkiego filmu. Nawet serialu sensacyjnego o tym, jak to się korowcy z esbekami ganiali. O jakiejś pogłębionej ocenie wchodzącej do arsenału retorycznego władzy to nawet szkoda mówić. A przecież rządzą dziś ludzie, którzy dobrze pamiętają te czasy i wiele by mogli o nich powiedzieć – i złego, i dobrego – tej połowie społeczeństwa, która nie pamięta. A tu niemalże czarna dziura. Dwie debaty – o Gierku i Jaruzelskim – to może już coś, ale i tak żałośnie mało. Nie umiemy mówić o swoim dzieciństwie i szczenięcych latach. A przecież bez zrozumienia tego, jak polska modernizacja czasów PRL zeszła na dziwny boczny tor, rozmijając się z bogatym, demokratycznym Zachodem i ostatecznie ponosząc moralną i polityczną klęskę, wydaje się niezbędne dla zrozumienia okresu transformacji i III RP.

Wesołe są komedie, w których komuna śmieje się z siebie albo przynajmniej pozwala nam się z siebie śmiać. Bez Czterdziestolatka i Alternatywy 4 świat byłby ponury. Chwała twórcom tych seriali. Tylko nie pozwólmy, aby nasze dziecinne i młodzieńcze wspomnienia oraz fajne seriale na zawsze odcięły nas intelektualnie od epoki, w której żyliśmy naprawdę, całkiem realnym i poważnym życiem, z jego troskami i radościami. Jeśli na to pozwolimy, to będzie tak, jakby durnowaty język propagandy sukcesu, tak niewiarygodny, że nawet prawdę głosił tak, jakby kłamał, rozmiękczył nam mózgi i na zawsze odebrał zdolność myślenia o tamtym czasie w sposób poważny i intelektualnie uczciwy. A może my się trochę wstydzimy? Na przykład tego, że w autorytarnym ustroju w zasadzie władzę się popiera, a w każdym razie popiera bardziej, niż w demokracji? Albo tego, że parę rzeczy nam się w PRL podobało i żałujemy, że je utraciliśmy? No to, skoro tak, to chyba czas powiedzieć sobie, jak ludzie dorośli: nie wstydźmy się siebie, nie wstydźmy się własnej młodości, nie wstydźmy się PRL. Let`s talk about it!