Dziennikarskie wtajemniczenia

Wskazane byłoby nieczytanie gazet. Coraz częściej zdarza mi się w życiu czytać na temat osób i wydarzeń, w których brałem udział. I niemal zawsze okazuje się, że w dobrej albo złej wierze, umyślnie lub z powodu niewiedzy materiał prasowy przeinacza rzeczywistość. Z drugiej strony nierzadko zdarza mi się dowiedzieć z prasy czegoś istotnego na temat tych samych wydarzeń, pomimo, że z racji własnego w nie zaangażowania powinienem znać je lepiej. Wtedy jestem prasie wdzięczny, choć do końca nigdy nie wiem, jak jest naprawdę. Ufać nie można nikomu. Sam nie podjąłbym się napisania tekstu dziennikarskiego, bo na pewno bym coś pochrzanił albo nazmyślał. Dziennikarstwo jest profesją dotkniętą strukturalną nieprawdomównością – niezależnie od najlepszych nawet intencji i starań.

Dziennikarskie przeinaczenia mają kilka przyczyn. Po pierwsze informatorzy lubią się wymądrzać i mieszać informacje z własnymi opiniami, a nawet konfabulować, jak czegoś nie wiedzą. Co gorsza, lubią troszkę nakłamać, choćby po to, aby wydać się w oczach dziennikarza ważniejsi, albo po to, żeby za pośrednictwem materiału prasowego urządzić jakąś intrygę. W końcu przecież to, co napisane w gazecie, staje się siłą rzeczy choć „trochę prawdziwe”. Po drugie dziennikarze i ich szefowie mają swoje interesy, sympatie, antypatie i poglądy. Mimo szczerych chęci, bardzo rzadko udaje im się zdobyć na bezstronność. A przecież tych dobrych chęci czasem również brakuje. Po trzecie rzeczywistość jest zwykle znacznie bardziej prozaiczna, niż by to odpowiadało lirycznym tudzież dramaturgicznym potrzebom człowieka pióra. Dziennikarz przeto kombinuje, dorabia teorie, doszukuje się drugiego dna w dziurawym garnku, a jak trzeba to zmyśla. W sumie po prostu się mądrzy. No, należałoby może dodać i punkt czwarty, mianowicie, że rzeczywistość jest bardziej złożona, niż pomieści się w artykule prasowym. Ale to przecież jest uwaga zbyt banalna, jak na felieton Hartmana.

Jak zapewne moi szanowni Czytelnicy wiedzą, param się od niejakiego czasu polityką. Z obowiązku czytam więc prasówkę, którą każdy członek kierownictwa każdej szanującej się partii dostaje codziennie w poczcie. Czego to ja się tam nie naczytam o naszej działalności! Ot, dla przykładu (bez podawania nazwisk dziennikarzy, bo nie o polemikę z nimi dzisiaj mi chodzi), co ciekawego piszą o nas w tych dniach?

Wszystkie niemal media jako oczywistość traktują nasz sprzeciw wobec uchwały na cześć kanonizacji Jana Pawła II jako zagranie wyborcze i ukłon w stronę naszego antyklerykalnego elektoratu. No, po prostu ręce opadają. Każdy z nas, członków Twojego Ruchu, doskonale rozumie, że sprzeciwilibyśmy się każdej uchwale propagującej katolicyzm (podobnie jak ateizm!), niezależnie od tego, czy forsowano by ją w kampanii, czy w jakimś innym terminie. Chodzi nam po prostu o bezstronność religijną państwa. Gdyby sejm chciał uchwały na cześć Kazimierza Łyszczyńskiego, zawierającej zachętę do studiowania jego myśli ateistycznej, bylibyśmy jej przeciwni dokładnie z tych samych powodów. Czy dziennikarze tego nie rozumieją? Może i rozumieją, ale mimo to uważają za swój profesjonalny obowiązek wszystko interpretować możliwie najmniej życzliwie, dopatrując się wszędzie, gdzie tylko można obłudy, kalkulacji i koniunkturalizmu.

O naszej kampanii i szansach wyborczych ciągle czytam wyłącznie w kontekście sondaży. Są one traktowane z najwyższą powagą, a jednocześnie bezpardonowo deprecjonowane. Wszystko zależy od tego, czy spełniają oczekiwania, czy nie. Mieszanie w dziennikarskich głowach za pomocą sondaży oraz rozmaitych fałszywek wrzucanych przez partie to już jakiś sport narodowy. Tak czy inaczej, koalicja Europa Plus Twój Ruch, mająca na zdrowy rozum solidne szanse na dwucyfrowy wynik, taktowana jest z niewzruszoną protekcjonalnością. Choćbyśmy nie wiem ile trąbili o naszym programie i pokazywali jedność i przywództwo triumwiratu Kwaśniewski-Kalisz-Palikot, dla mediów i tak będziemy ad hoc skleconą imprezą, jadącą na prowokacji i antyklerykalizmie, nie mającą nic konstruktywnego do powiedzenia i nacelowaną wyłącznie na kilka euromandatów. A ci co tak o nas piszą, rzecz jasna nie skalają ócz swych modrych choćby kwadransową lekturą naszego programu europejskiego. Wiadomo przecież, że programy to ściema. Tak samo jak idee i inne tam imponderabilia-banialuki. I cała ta medialna strategia ignorowania i wyszydzania EPTR byłby pewnie zadziałała bez zarzutu, gdyby nie Aleksander Kwaśniewski, który to „niby ich popiera”. Trzeba więc udowodnić, że nie popiera albo że tylko udaje, albo że popiera wybiórczo. Albo że całe to „poparcie” to tylko zagrywka taktyczna w wielkiej i świętej wojnie Kwaśniewskiego z Millerem i nic poza tym. Jedna z gazet napisała nawet na tę okoliczność, że Kwaśniewski pojawił się na konwencji EPTR tylko raz, i to u Siwca w Poznaniu. Że wcześniej był na inauguracji kampanii i prezentacji „jedynek”, tego już gazeta woli nie wiedzieć. Podobnie jak tego, że wybiera się jeszcze na kilka imprez wyborczych w maju, mimo że jest stale zajęty Ukrainą. Kto się w ten kalendarz wbije, tego Prezydent odwiedzi i zamanifestuje swoje poparcie. Bo niby jak ma to inaczej wyglądać?

Ja strasznie przepraszam Panie i Panów dziennikarzy PO-PiSowych. Nie ma żadnej sensacji w sprawie EPTR. No po prostu centrowa koalicja, z bardzo znanymi postaciami o dużym potencjale wyborczym startuje w wyborach i zdobędzie 5-7 mandatów. No trudno, jakoś to będziecie musieli łyknąć. Ani Kalisz nie chce ograć Palikota, ani Siwiec, ani na odwrót, ani Hartman nie kręci swoich lodów, ani Piskorski nie gra w pokera z Kwiatkowskim i w ogóle nie dzieje się w tej drużynie nic godnego łaskawej uwagi szanownych żurnalistów. Wszyscy koalicjanci się lubią i współpracują ze sobą w pełnym zaufaniu. Również „jedynki” stanowią zgraną paczkę. Dyskutuje się, trochę żartuje, trochę plotkuje co tam ciekawego słychać u konkurencji. A jak będzie dobry wynik, to, mam nadzieję, współpraca będzie kontynuowana. Nie ma też żadnej sensacji ani przejawu chwiejności w tym, że rozmawia z nami i popiera poszczególnych kandydatów szef liberałów w Parlamencie Europejskim Guy Verhofstadt. Byłoby świetnie mieć swoją „czujkę” u liberałów w ALDE. Wiele partii ma europosłów zarówno u socjalistów, jak i liberałów. Bo obie te grupy w PE więcej łączy niż dzieli. Tak po prostu. No właśnie, być może w zawodzie dziennikarza najwyższym stopniem wtajemniczenia jest zrozumienie, że wiele rzeczy jest „tak po prostu” i w dodatku jest takimi, na jakie wyglądają. I że niektórzy politycy po prostu mówią to, co myślą, a ich intencje są mniej więcej takie, jakie deklarują. O tempora, o mores!