Vardze na miedzy

Skoro Krzysztof Varga nie rozumie języka felietonu, nie łapie jakichś tam środków stylistycznych, w rodzaju autoironii, hiperboli itp., to ja do red. Vargi przemówię tym razem jak do krowy na miedzy (to takie powiedzenie jest).

Uderzyłem w stół, Varga się odezwał… Aha, miało być bez ozdobników… Dobra. Moje nieśmiałe próby zwrócenia uwagi p. Miłoszewskiemu, że w obecności prezydenta RP trzeba być grzecznym i nie pyskować, a gdy elegancko ubrani ludzie wręczają nam nagrody na scenie, to przez szacunek dla nich też należałoby się ubrać w garnitur, red. Krzysztof Varga zareagował pamfletem w Dużym Formacie, zatytułowanym „Krawat Hartmana, czyli kto gryzie rękę władzy”.

Tytuł opiera się na jednym nieporozumieniu i jednej tezie. Nieporozumienie wynik z nieuważnej lektury mojego felietonu poświęconego wybrykowi Miłoszewskiego.

Red. Varga (i wielu innych komentatorów) nie zrozumiał, że gdy mówiłem o „gryzieniu ręki, która głaszcze i karmi”, nie miałem na myśli rządu, lecz redakcję POLITYKI, która dała Miłoszewskiemu nagrodę prestiżowo-pieniężną, za co on odpłacił się skandalem. Tak zwyczajnie i po ludzku zrobił świństwo red. Baczyńskiemu, który stojąc na scenie, musiał awaryjnie opanować żenującą sytuację, zaaranżowaną przez zadowolonego z siebie Miłoszewskiego. Zresztą udało się to Baczyńskiemu znakomicie. Za chwilę powrócę do tej sprawy, ale wpierw kilka słów w kwestii opinii K. Vargi o mnie.

Sprawa jest trudna i niemiła, bo Varga to nie byle kto, lecz wybitny pisarz, dziennikarz i publicysta, którego ogromnie cenię. Powinienem więc również cenić sobie jego zdanie na mój temat. Zdanie jest następujące (w swoim tekście mówi to wprost): Hartman jest beznadziejnym kabotynem, chamem, beztalenciem, zawistnikiem i żałosnym lizusem, podlizującym się władzy. Hmm. Jak tu się teraz bronić, żeby jeszcze się nie pogrążyć?

Dobrze więc. Jestem kabotynem. Potrafię być chamski, ale tylko reaktywnie – sam nie atakuję pierwszy. Beztalencie? No OK. Na pewno nie dorównuję Krzysztofowi Vardze. Czy jestem zawistny i zazdroszcząc Miłoszewskiemu wysokich nakładów, atakuję go pod fałszywym pretekstem? Nic podobnego – nie jestem pisarzem i nigdy jeszcze nie przyszło mi do głowy zestawiać nakłady swoich książek z nakładami beletrystyki. Przecież to byłby nonsens.

Lizus? No, to już jakiś kosmos! Otwarcie nowej epoki w dziejach antyhartmanizmu! Na to nawet media Rydzyka jeszcze nie wpadły. Varga twierdzi, że używam języka PRL-owskiej obstalunkowej publicystyki w celu dyskredytowania niepokornych twórców i nieprzyzwoicie merdam ogonkiem przed władzą. Znaczy się, jak rozumiem, czekam na nagrodę? Ma to wynikać z pewnych cech stylistycznych mojego felietonu oraz bodajże z faktu, że milczałem, gdy rząd nielegalnie uszczuplał budżet kultury na rzecz Świątyni Opatrzności Bożej. Otóż pisałem na ten temat i mówiłem wiele razy. Tutaj jeden z moich felietonów.

Ponadto przed rokiem razem z Januszem Palikotem poprowadziłem 200-osobą demonstrację pod Ministerstwem Kultury i siedzibą kurii warszawskiej:

A czy jestem lizusem, niech Pan zapyta grubych ryb, np. min. Arłukowicza albo min. Kolarską-Bobińską.

Jednak to, co ubodło mnie najbardziej, to uczyniona przez red. Vargę cienka aluzja do mojego felietonu na temat liberalizacji kar za dobrowolne związki kazirodcze dorosłych. Pomijając już meritum, czyli to, że polskie prawo jest w tej mierze kuriozalnie surowe na tle Europy, świata i Watykanu na dobitkę, ironia Vargi, piszącego, że jestem „specjalistą od kazirodztwa”, dopisuje się do obrzydliwej nagonki na mnie, która miała miejsce na początku października zeszłego roku i którą z pewnością zauważył. Tak całkiem na poważnie: te dwa słowa to w Pańskim felietonie naprawdę chwyt poniżej pasa.

No i wracając do nieszczęsnych słów Miłoszewskiego, że urzędnicy (prezydent, ministrowie) mają tupet, przychodząc na galę Paszportów POLITYKI. Wam naprawdę musiała już nieźle sodówka uderzyć do głowy, skoro gotowi jesteście spierać się o takie sprawy. Każdy człowiek wie, co to jest kultura i jej brak, a Wy jakoś nie wiecie. Przecież to chyba oczywiste, że obowiązują nas jakieś konwencje i ogólnie dobre wychowanie, prawda?

Są miejsca i jest czas, gdy można sobie pofiglować i pofolgować, a są miejsca, gdzie trzeba się znaleźć elegancko. Dotyczy to zarówno zasad wyrażania się, jak i stroju. Żadnej dyspensy dla pisarzy w tym zakresie nie ma, choć może niektórym biedaczyskom tak się wydaje. Redakcja POLITYKI zapewne założyła, że ludzie, których nagradza, umieją się zachować uprzejmie i skromnie, a przynajmniej powstrzymają się od zachowań zawstydzających i niestosownych. Cóż, tym razem się przeliczyła.

Ktoś źle wychowany nadużył jej zaufania (a POLITYKA to jest Wersal w Warszawie – chyba najmniej właściwe miejsce do odstawiania wiochy). Swoją drogą, gdzieśmy doszli, że trzeba tłumaczyć starym koniom takie żenujące oczywistości, którymi zwykle raczymy nasze nastoletnie dzieci.

A co do wolności, to akurat Miłoszewski przekroczył jej granice, obrażając prezydenta i ministrów, ja zaś ostro go za to krytykując – żadnych granic nie przekroczyłem. Pan również, wylewając na mnie wiadro pomyj, nie przekroczył granic wolności, ale za to pokazał twarz aroganta i zarozumialca. Teraz posiedzi Pan za karę grzędę niżej. Ale nie ma tego złego – to odmładza!