Żeby szkoła była polska!

Polska szkoła nie jest polska – nie rządzi w niej polska konstytucja, domagająca się bezstronności religijnej państwa, a tym samym zabraniająca instytucjom publicznym propagowania ateizmu, katolicyzmu itp., lecz doktryna watykańska, nauczana masywnie, przez ok. 600 godzin w ciągu długich dwunastu lat, za pieniądze polskiego rządu.

Klerykalizacja polskiej szkoły jest porażająca – 1200 rzekomo polskich szkół nosi imię Jana Pawła II, którego kult zatrważa i śmieszy jednocześnie swoimi rozmiarami i swoją infantylną płycizną.

Życie większości szkół toczy się pod dyktando katolickiego kalendarza, rekolekcji i uroczystości z udziałem księży. Dyskurs kościelny, w odmianie nacjonalistycznej, nierzadko podszyty aluzjami czysto politycznej natury, wypiera ze szkół wszelkie inne tradycje myślowe i duchowe, zaś dyrektorzy i nauczyciele odnoszą się do kościelnej kurateli nad szkołami z trwożliwym oportunizmem, przewyższającym nieraz służalczość okazywaną czynnikom propagandy partyjnej w czasach PRL.

W dodatku nowe prawo, pozwalające samorządom przekazywać szkoły w ręce stowarzyszeń, prowadzi do gwałtownego wzrostu liczby szkół wyznaniowych – w wielu miejscowościach już teraz rodzice nie mają realnej możliwości nieposyłania dziecka do szkoły katolickiej! Jedno tylko Stowarzyszenie Przyjaciół Szkół Katolickich z Częstochowy przejęło dziesiątki publicznych placówek oświatowych. Tak być nie może!

Wielkie podziękowania dla „Liberté” i osobiście red. Leszka Jażdżewskiego za podjęcie inicjatywy nowelizacji ustawy z 1991 roku o systemie oświaty (inicjatywa Świecka szkoła). Chodzi o to, aby art. 12. ustawy, który brzmi tak:

  1. Publiczne przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazja organizują naukę religii na życzenie rodziców, publiczne szkoły ponadgimnazjalne na życzenie bądź rodziców, bądź samych uczniów; po osiągnięciu pełnoletności o pobieraniu nauki religii decydują uczniowie. 2. Minister właściwy do spraw oświaty i wychowania w porozumieniu z władzami Kościoła Katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych kościołów i związków wyznaniowych określa, w drodze rozporządzenia, warunki i sposób wykonywania przez szkoły zadań, o których mowa w ust. 1.

brzmiał tak:

1. Publiczne przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazja organizują naukę religii na życzenie rodziców, publiczne szkoły ponadgimnazjalne na życzenie samych uczniów; kosztów związanych z organizacją nauki religii nie można w części ani w całości finansować ze środków publicznych w rozumieniu przepisów o finansach publicznych.
2. Minister właściwy do spraw oświaty i wychowania w porozumieniu z władzami Kościoła Katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych kościołów i związków wyznaniowych określa, w drodze rozporządzenia, warunki i sposób wykonywania przez szkoły zadań, a także sposób rozliczenia i pokrycia kosztów, o których mowa w ust. 1.

Jeśli chcesz pomóc wyzwolić polską szkołę od udręki klerykalizmu, a Polskę przybliżyć do suwerenności w stosunku do Watykanu, przeczytaj tę instrukcję i zacznij działać!

Projekt ustawy
Domagamy się wycofania religii ze szkół

Musimy zebrać 100 tys. podpisów w trzy miesiące. Damy radę! Akcja jest profesjonalna, a zawiadują nią poważni ludzie. Te podpisy zostaną zebrane! Z Waszą pomocą! Oczywiście tym razem się jeszcze nie uda – w głosowaniu sejmowym nowela padnie, ale przynajmniej zobaczymy czarno na białym, że prawica broni interesów Watykanu, a nie standardów demokratycznego i świeckiego państwa prawa oraz suwerenności Polski.

A to już będzie pierwszy krok ku rzeczywistej zmianie. Zobaczycie – w roku 2030 Polska będzie wolnym krajem, w którym rząd nie będzie sponsorował ateizmu ani katolicyzmu, a parlament stanowił będzie prawa nie w oparciu o ideologię scjentystycznego naturalizmu ani tomistycznego katolicyzmu, lecz w oparciu o zasady konstytucji, takie jak równość, wolność, niedyskryminowanie, bezstronność światopoglądowa państwa, traktując wszystkie organizacje krzewiące taki bądź inny światopogląd, takie bądź inne koncepcje dobrego życia w sposób jednakowy, bez względu na ich potęgę.

Za kilkanaście lat za lekcje religii w szkołach płacić będą zainteresowani, a za kilka dalszych lat religia zniknie ze szkół i wróci tam, gdzie jej miejsce – do jakże licznych, pustych dzisiaj, sal katechetycznych przy parafiach.

Jeśli masz jakieś wątpliwości, czy religia powinna być nauczana w przedszkolach i szkołach, i to na koszt wszystkich podatników, także tych, którzy są religii przeciwni, to przeczytaj:

Dlaczego religia musi zniknąć z polskich przedszkoli i szkół?

  1. Finansowanie lekcji religii z funduszy publicznych jest nielegalne. Stanowi pogwałcenie polskiej konstytucji, która gwarantuje bezstronność światopoglądową i religijną państwa. Zaangażowanie w organizację i finansowanie nauczania religii narusza bezstronność religijną państwa bezpośrednio i w sposób oczywisty. Mogłoby tak nie być, gdyby państwo gwarantowało wybór, a więc dostęp do nauki innych niż religijny światopoglądów, lecz tak oczywiście nie jest. Próbą sfingowania sytuacji wolnego wyboru jest zbudowanie przez Kościół alternatywy: lekcja religii albo lekcja etyki. To pułapka! Pomijając całkowitą rozbieżność celów obu przedmiotów (tu: nauka dogmatów etycznych, tam: nauka krytycyzmu wobec dogmatów), system służyć ma podniesieniu statusu lekcji religii z pozycji zajęć nieobowiązkowych do pozycji zajęć fakultatywnych, a przede wszystkim wprowadzeniu do jak największej liczby szkół nauczycieli etyki wywodzących się z uczelni katolickich, nauczycieli mających za zadanie dotrzeć z indoktrynacją katolicką do młodzieży nieuczęszczającej na religię. Oznacza to najdalej posuniętą przewrotność, istne zastawanie sideł ideologicznych na polskie dzieci, za przyzwoleniem i z pomocą państwa.

Opłacane przez państwo lekcje religii są nielegalne również z punktu widzenia ustawy o finansach publicznych, która w art. 112 precyzuje, jakim celom mogą służyć wydatki publiczne. Wśród nich nie ma propagowania wyznań religijnych. Również żadna ustawa nie obarcza podmiotów władzy publicznej obowiązkiem propagowania religii.

Ponadto finansowanie lekcji religii narusza oczywiste zasady zarządzania finansami publicznymi. Środki publiczne mogą być udzielone wyłącznie podmiotom, wobec których państwo polskie ma zdolność kontrolną w zakresie finansów, a więc może poznać jego rzeczywiste potrzeby finansowe w zakresie sponsorowanego zadania, przepływy finansowe, prawidłowość księgowania itp. – w stosunku do Kościoła takiej władzy państwo polskie nie posiada. Za lekcje religii płaci, nie mając wpływu na ich realizację (nawet na program nauczania, które w całości finansuje!) i nie mając żadnej wiedzy o finansach dotowanego podmiotu, w tym również o jego zdolności do samodzielnego finansowania swojej działalności. Ponadto ze środków publicznych udziela się w ramach przetargów lub konkursów, a takowych się w tym przypadku nie przeprowadza (wcale nie jest powiedziane, że o religii katolickiej najlepiej uczyłby akurat Kościół katolicki…). Nie przeprowadza się, gdyż z prawnego punktu widzenia dotacje na nauczanie religii nie są dotacjami na działalność organizacji społecznej ani wykonaniem zadania w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego. Należą do kategorii wydatków dyplomatycznych, wynikających ze stosunków RP z obcym państwem. Stosunków – w tym wypadku – nader niesymetrycznych i dla Polski upokarzających. Konkordat wprawdzie wasalizuje Polskę w stosunku do Watykanu, lecz ma jednocześnie swoje zaskakujące konsekwencje. Z punktu widzenia prawa, nauczana w szkole religia katolicka jest doktryną państwową obcego państwa, tj. Stolicy Apostolskiej. To wprawdzie absurdalne stawianie sprawy, ale w ten właśnie sposób sprawę stawia Kościół katolicki, deklarując się wobec władz RP jako podmiot prawa międzynarodowego, czyli Stolica Apostolska, która to zgłasza wobec Polski określone roszczenia i zaspokaja je w konkordacie, zawartym z nią przez RP w hołdzie podpisującego go papieżowi (tak stoi w preambule tego kuriozalnego traktatu). Tymczasem suwerenny rząd polski nie ma prawa finansować działalności obcego państwa na swoim terenie, chyba że chodzi o działania w polskim interesie publicznym. Niestety nauczanie religii nie może być potraktowane jako interes publiczny, gdyż neutralność religijna państwa oznacza, że żadne wyznanie nie może być waloryzowane przez państwo – ani pozytywnie, ani negatywnie. Gdyby Polska zawarła z Federacją Rosyjską umowę gwarantującą nauczanie we wszystkich polskich szkołach języka rosyjskiego i kultury rosyjskiej, opłacane ze środków publicznych, to byłoby to z pewnością niestosowne i stawiałoby polską suwerenność względem Rosji pod znakiem zapytania, ale byłoby przynajmniej legalne. Nauczanie języków obcych da się bowiem podciągnąć pod interes publiczny – nauczania religii nie. Jego finansowanie przez rząd jest po prostu nielegalne.

  1. Lekcje religii opierają się na przymusie. Gdyby Polska była oficjalnie państwem wyznaniowym i lekcje religii katolickiej były obowiązkowe, z moralnego punktu widzenia sytuacja byłaby mniej rażąca. W Polsce jest gorzej – państwo gwarantuje nam wolność religijną, podczas gdy jednocześnie godzi się na stosowanie przymusu religijnego wobec dzieci i rodziców. Rzadko zdarza się, aby rodzice małych dzieci, chodzących do przedszkola bądź do pierwszych klas szkoły podstawowej, a nie życzący sobie, aby ich dziecko uczęszczało na religię, decydowali się na nieposyłanie dziecka na katechezę. Ulegają przymusowi, gdyż to nie dziecko udaje się na lekcję, lecz lekcja przychodzi do niego. Przedszkolak, który miałby nie „chodzić” na religię, będzie musiał „chodzić” – a mianowicie opuścić salę, w której przebywa. Zostanie wyprowadzony do innej sali, co stanowi najwyższą karę stosowaną w przedszkolach i tak też jest przez dzieci odbierane. Podobnie ma się sprawa w pierwszych klasach szkoły podstawowej. Zmuszeni do posyłania małych dzieci na katechezy rodzice podlegają dalszemu przymusowi. Aby dziecko nie doznało wykluczenia i przykrości musi zostać ochrzczone (jeśli nie było ochrzczone wcześniej), a następnie posłane do pierwszej komunii. Wbrew woli rodziców staje się formalnie członkiem Kościoła katolickiego. Państwo polskie doskonale wie, jak funkcjonuje ten mechanizm, gdyż był on wielokrotnie opisywany. Patrzy na masowy przymus religijny w polskich przedszkolach i szkołach obojętnie – i ta obojętność jest jego hańbą. Obecność religii w szkole jest narzędziem gwałtu na sumieniach i wolności setek tysięcy Polaków, którzy zaciskając zęby z gniewu i bezsilności, posyłają swoje dzieci na religię, nie chcąc narażać ich na wykluczenie i przykrości. Kościół i państwo biorą nasze dzieci jako zakładników!
  1. Lekcje religii tyranizują szkołę. Miało być ich jedna lub dwie – na pierwszej lub ostatniej godzinie, a tymczasem są zawsze dwie, w ciągu całego dnia zajęć szkolnych. Kościół nie zna dżentelmeńskich umów. Liczy się dla niego wyłącznie interes i to, co należy mu się z mocy prawa – zawsze wykorzysta zdobyte uprawnienia i przywileje do cna. Skoro „jedna lub dwie”, to znaczy, że mogą być dwie i zawsze będą dwie! Rzecz jasna, intencja ustawy była inna – gdyby miało być dwie, zapisano by dwie. Skoro jest jedna lub dwie, oczekiwano, że czasem będzie tak, a czasem tak. Głupio oczekiwano. Kościół nie jest nowym zjawiskiem w Polsce i można było przewidzieć, że będą to zawsze dwie lekcje. Tak jak można było przewidzieć, że rozporządzenie ministerialne nakazujące organizować lekcje na pierwszej lub ostatniej godzinie szybko zostanie zapomniane i zniknie z obrotu prawnego. W rezultacie do całego arsenału religijnego molestowania dzieci i ich rodziców dopisano składanie przez rodziców deklaracji, że będą opiekować się dzieckiem w czasie, gdy inne, w środku dnia szkolnego, będą miały lekcję religii. Sam byłem świadkiem tej skandalicznej praktyki. Co więcej, organizując lekcje religii, szkoła mimowolnie wchodzi w posiadanie informacji o tym, które dzieci wyznają katolicyzm, a które nie. Wprawdzie może się zdarzyć, że katolickie dziecko nie chodzi na religię, a niekatolickie owszem, lecz są to przypadki bardzo rzadkie. Tym samym wykazy uczniów uczęszczających na katechezy mają realną wartość poznawczą, gdy chodzi o rozeznanie przynależności religijnej dzieci. A przecież władzom publicznym, a więc również zarządzanym przez nie instytucjom nie wolno gromadzić tego rodzaju danych! To jest po prostu nielegalne.

Szkoła podporządkowana jest nadzorowi ideologicznemu ze strony Kościoła, najczęściej zjednoczonego tu z władzami samorządowymi, którym podlega oświata, i tworzącego wraz z nimi zwarty kompleks władzy kościelno-publicznej, zwykle kontynuujący patologię polityczną zrodzoną jeszcze w czasach późnego PRL. Obecność duchownych katolickich w szkole paraliżuje edukację w wielu wymiarach. Ogromna liczba lekcji religii oraz zwolnienia dzieci na różnego rodzaju rekolekcje, pielgrzymki, msze itp. to ubytek czasu, który można by wykorzystać edukacyjnie. Nie to jest jednak najistotniejsze. Presja ideologiczna sprawia, że w polskich szkołach nie ma zajęć z edukacji seksualnej, przez co seksualność dzieci w żaden sposób nie jest porządkowana i temperowana. Nie ma też zajęć z dziejów kultury, na których dzieci dowiadywałby się, w jaki sposób powstają religie, jakie zaspokajają potrzeby psychiczne i społeczne, w jaki sposób ewoluują i zamierają. Lekcje historii zaś podporządkowane są propagandzie religijnej do tego stopnia, że nawet najbardziej przerażające zbrodnie Kościoła wspominane są jedynie mimochodem, a samo nazwanie zbrodni zbrodnią jest w tym kontekście niewyobrażalne. Jak tu uczyć o krwawych dziejach chrystianizacji Polski, o okrucieństwach popełnianych przez mnichów z papieskiego zakonu „krzyżaków”, o przymierzu papiestwa z zaborcami Polski, gorliwej współpracy Kościoła przy tworzeniu faszystowskich reżimów w Europie, napaści faszystowsko-katolickiej Słowacji ks. Tiso na Polskę 1 września 1939 r. i wielu innych tego rodzaju faktach? Jak mówić o tym wszystkim, gdy na ścianie wisi katolicki krzyż, a za tą ścianą odbywa się lekcja religii. Nauczyciel historii też chce żyć i mieć pracę… Chodziłem do szkoły w latach 1973-1980. Stopień ideologizacji szkoły i podporządkowania nauczania szkolnego celom propagandowym był w owym czasie nie wyższy, niż obecnie. To naprawdę przerażające.

  1. Lekcje religii demoralizują dzieci. Jednym z utartych kłamstw dotyczących religii w szkole jest sugerowanie, że służą one zbudowaniu moralnemu młodzieży. Otóż przeciętnie biorąc jest zupełnie odwrotnie. Wiele tez głoszonych przez Kościół stoi w bezpośredniej sprzeczności z moralnością publiczną i porządkiem moralnym odzwierciedlonym w polskiej konstytucji. Żeby podać kilka przykładów. Otóż Kościół „naucza”, że osoby nie będące katolikami pozbawione są niektórych cnót, a więc stoją moralnie niżej od katolików. Osoby niewierzące zaś są albo zdemoralizowane, albo na demoralizację bardzo narażone. Zbawienie osiągalne jest wyłącznie przez Kościół – kto pójdzie za innym przywódcą duchowym, niż Jezus z Nazaretu, ten nie będzie podobać się Bogu i nie dostąpi życia wiecznego. Co więcej, w przyszłości wszyscy nawrócą się na religię katolicką (dobrowolnie?), a Jezus powróci i będzie królem całej ziemi. Jak mają się te przekonania do współczesnej moralności publicznej i polskiej konstytucji, pozostawiam ocenie każdego z czytelników. Jeśli zaś ktoś chciałby te wszystkie zdumiewające doktryny otoczyć ochronnym kordonem jako doktryny religijne, niechaj zważy na to, że w polskich szkołach, za publiczne pieniądze uczy się dzieci, że erotyczna miłość homoseksualna jest niemoralna. Jak to się ma do konstytucyjnej gwarancji niedyskryminowania obywateli ze względu na orientację seksualną? Czyż rząd polski opłacając nauczanie tych haniebnych treści nie bierze za nie odpowiedzialności i czy nie łamie tym samym swojej konstytucji? A co powiecie na katechezę dla siedmiolatka, która uczy, że każde dziecko ma aniołka-stróża, który o każdym grzechu informuje Pana Boga? Czy można coś bardziej jeszcze wstrętnego mówić małemu dziecku?
  1. Lekcje religii nie uczą religii katolickiej. To już sprawy drugorzędne, ale warte wzmianki. Jako nauczyciel filozofii, uczący nieraz o św. Augustynie, św. Anzelmie, św. Tomaszu, miałem okazję bardzo wiele razy przekonać się, że prawie żaden student po kilkunastu latach chodzenia na katechezy nie ma o dogmatach katolickich żadnego pojęcia, nie mówiąc już o tym, aby znał jakieś choćby strzępy doktryn teologicznych czy etycznych. Nie wiem, jak to jest w ogóle możliwe, ale lekcje religii są całkowicie nieskuteczne edukacyjnie. Mogę się za to pochwalić, że setki studentów w ciągu minionego ćwierćwiecza właśnie ode mnie dowiedziały się o najważniejszych poglądach katolickich.
  1. Katolicyzm jest religią zaledwie 5% polskiej populacji. Nie ma to istotnego znaczenia dla argumentacji na rzecz usunięcia religii z polskich szkół, niemniej jednak warto wspomnieć o tym fakcie, gdyż często słyszy się, że obecność w szkole lekcji religii finansowanych z budżetu państwa uzasadniona jest „faktem”, że 90% Polaków jest katolikami. Otóż tyle jest w tym prawdy, ile w stwierdzeniu, że 90% Polaków było komunistami, bo chodzili na wybory i głosowali na PZPR. Być może 90% Polaków przymusowo zapisano do Kościoła katolickiego, czyli ochrzczono w wieku niemowlęcym. Ba, połowa Polaków uczęszcza na msze katolickie. Ogromna większość wierzy w istnienie Boga. Ale przecież nie znaczy to, że są katolikami! Najbardziej liberalne kryterium bycia katolikiem nakłada na potencjalnego wyznawcę tej religii warunek znajomości kilku podstawowych dogmatów, wiary w te dogmaty oraz niewiary w dogmaty czy doktryny religijno-metafizyczne jednoznacznie odrzucane przez Kościół katolicki jako herezje. Z ostatnich badań CBOS nad religijnością Polaków wynika, że w Polsce osób spełniających te kryteria jest ok. 5% (zob. jedno z omówień: http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,17506668,CBOS__56_proc__Polakow_nie_ma_watpliwosci__ze_Bog.html). Niezły wynik, jeśli przyłożyć go do materialnej potęgi Kościoła w Polsce i gigantycznego aparatu propagandy religijnej, której najsilniejszą tubą jest państwowe szkolnictwo. Ala na granicy progu wyborczego są…
  1. Lekcje religii narażają dzieci na kontakt z pedofilami. Wbrew wcześniej głoszonym przez Kościół tezom, iż „jedynie” jeden na tysiąc księży jest pedofilem, wiemy dzisiaj – z najbardziej autorytatywnego źródła, którym jest papież Franciszek, powołujący się na ekspertów – iż księży-pedofilów jest dwudziestokrotnie więcej, bo aż 2% (jeden na pięćdziesięciu duchownych). Oznacza to, że statystycznie na Polskę przypada ich ponad 500. Być może jest ich mniej, lecz prawdopodobieństwo, iż jest ich w Polsce np. „tylko” ok. 400 jest znacznie niższe niż 1% (zob. http://hartman.blog.polityka.pl/2014/08/23/alarm-570-ksiezy-pedofilow-idzie-po-nasze-dzieci/). To nie są jakieś czcze dywagacje – to bardzo realne zagrożenie. Trudno bowiem wyobrazić sobie, aby księża-pedofile stronili od posad katechetów. Jest ich w polskich szkołach prawie na pewno kilkuset. Czy rząd robi coś w tej sprawie? Nie robi, a nawet gotów jest uważać podnoszenie tej kwestii za przejaw zapalczywości. W istocie bowiem jest na sprawę pedofilii zupełnie obojętny, a wręcz nie wierzy w istnienie takiego problemu. Warto zauważyć przy okazji, że aż do 2012 r. pedofilia nie była w Watykanie przestępstwem i dopiero potężny nacisk światowej opinii publicznej i przeraźliwa skala afer pedofilskich w Kościele (kilkaset procesów rocznie w całym świecie), a przede wszystkim gigantyczne odszkodowania, które wypłaca Kościół ofiarom, spowodowały, że pedofilia jest ostatnimi czasy przynajmniej werbalnie piętnowana przez Kościół. Daleko jednak do tego, aby nasze dzieci były bezpieczne. Usunięcie religii ze szkół nie zażegna niebezpieczeństwa, ale z pewnością ułatwi rodzicom uchronienie dzieci przed kontaktami z potencjalnym zagrożeniem. Zagrożeniem, dodajmy, statystycznie nieporównanie większym, niż w przypadku jakiejkolwiek innej grupy zawodowej – nie tylko nauczycieli innych niż religia przedmiotów.

Co zrobimy z kwotą półtora miliarda złotych, każdego roku wydawaną na owo jakże nieskuteczne propagowanie katolicyzmu w Polsce, gdy już „wróci” ona z Watykanu do Polski? Oczywiście wydamy te pieniądze najpiękniej, jak umiemy: na walkę z bezdomnością, na edukację, na naukę, na kulturę…

A gdy do tego doliczyć jeszcze podatki, które zacznie płacić Kościół na takich samych zasadach jak wszyscy inni… Uzbiera się na niejedno dzieło miłosierdzia.