A więc: bojkot!

Podczas warszawskiej demonstracji w obronie mediów publicznych Ewa Wanat wezwała wszystkich dziennikarzy pracujących w TVP i PR do strajku pełnego (zaprzestania tworzenia i nadawania programów), a społeczeństwo do biernego i czynnego bojkotu tych mediów: nieprzyjmowania zaproszeń do programów i nieoglądania ich w telewizji ani niesłuchania w radiu.

Do strajku jeszcze daleko – dziś trudno go sobie wyobrazić. Jednak wezwanie do bojkotu ma natychmiastową skuteczność w odniesieniu do tzw. gości, czyli osób zapraszanych do programów radia i telewizji. Znów, jak w stanie wojennym, każda z tych osób musi sobie odpowiedzieć na pytanie o swój stosunek do bojkotu. Postawiono barykadę i trzeba się odnaleźć po którejś ze stron. Odpowiedzialność za to wzięła na siebie właśnie Ewa Wanat. Czy chcemy czy nie, musimy się na coś zdecydować. Mówię „my”, choć akurat osobiście żadnego zaproszenia do programu telewizji PiS się nie spodziewam. Mimo to solidaryzuję się z tymi, którzy będą musieli teraz wybierać.

Owszem, jest pokusa „trzeciej opcji”: będę chodził, chodziła, ale po to, by krytykować rząd i bronić wolności. Znam te myśli – wiele razy sam brałem udział w skrajnie manipulatorskich narodowo-katolickich programach Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać”. Tyle że wtedy – pomimo niskich standardów, których dowodem był między innymi ów program – media publiczne chronione były ustawą, dzięki czemu przynajmniej częściowo mogły sobie pozwolić na niezależny i krytyczny wobec rządu sąd, tak że z odrobiną kurtuazyjnej przesady zasługiwały jeszcze na miano mediów publicznych.

Dziś konstrukcja mediów publicznych została brutalnie obalona, a w ich miejsce powstały media rządowe. Rządowe oficjalnie (tak jak dotąd były oficjalnie publiczne, a w praktyce nie do końca), bo w rzeczywistości są to media partyjne, poddane całkowitej i bezwarunkowej kontroli partii i jej wodza, a tym samym bezwzględnie podporządkowane celom politycznym obozu rządzącego.

Biorąc pod uwagę tę zasadniczą różnicę, odradzałbym czynienie sobie złudzeń i usprawiedliwianie własnego udziału w propagandowej manipulacji przez słuszną treść wygłaszanych przez siebie na antenie słów. Chodzenie do telewizji będzie odtąd znaczyło odgrywanie roli pożytecznego idioty, manipulowanego przez partyjnego propagandystę, mającego za zadanie najpierw zakłamanie samego siebie, czyli wmówienie sobie, że robi uczciwe media, a następnie okłamanie opinii publicznej rzekomym pluralizmem opinii.

Gdy media są w rękach rządu, bezpośrednio nimi sterujących, wszystko, co się w nich dzieje, jest tylko teatrem propagandy i mydleniem oczu. Każdy dziennikarz pracujący dla reżimu – nawet w roli wytwórcy pozorów pluralizmu opinii i rzetelności informacji – myśli tylko o jednym: jak nie podpaść partyjnym władzom i nie wylecieć z roboty. A wylecieć może na jeden telefon z Nowogrodzkiej. I niech znajdzie się taki mądry, kto odważy się powiedzieć, że to nieprawda, że to oszczerstwo.

Czyżby? Może jakiś dygnitarz „partyjny i państwowy” znajdzie tę śmiałość, by powiedzieć publicznie, że gdyby od Kaczyńskiego zadzwonili z żądaniem usunięcia jakiejś „małpy w czerwonym”, to prezes Kurski zwlekałby z tym choćby trzy dni? Będą chętni do obrony takiej tezy? No właśnie – dlatego, że teza ta jest prawdziwa, żaden program społeczno-polityczny TVP i PR nie będzie już niczym więcej niż propagandową atrapą wolnych mediów. Zresztą nie przypuszczam, aby PiS chciało się za dużo tych atrap produkować. Udawanie liberalizmu jest równie trudne jak udawanie miłości i przynosi tak samo mizerne efekty.

Wezwanie nas przez red. Wanat do bojkotu mediów PiS było potrzebne i podbudowane etyczną i obywatelską motywacją. Przyjmuję je w całej rozciągłości. Nie będę oglądał programów TVP, a słuchanie radia ograniczę do Programu II, gdzie jak na razie prawie nie ma polityki i propagandy. Mam nadzieję, że inni w sposób naturalny z czasem uczynią to samo.

Za jakiś czas mediów PiS słuchać będzie PiS. A gdy wróci do Polski demokracja, wrócą i wolne media. Tylko że wtedy mało kto będzie się tym interesował. Bo telewizja właśnie przeżywa swój zmierzch, a wraz z tym zmierzcha też piękna idea mediów publicznych. Tak jak nie ma już ani rządowych, ani „publicznych” gazet, za dwadzieścia lat nie będzie już ani rządowych, ani publicznych kanałów TV. Jest w tym zresztą jakieś pocieszenie. Lecz tymczasem: piloty w dłoń!