Bronię Romana Polańskiego

Raz już mi się to zdarzyło, w wywiadzie dla Justyny Pochanke, po tym, jak Szwajcarzy zatrzymali Romana Polańskiego w areszcie domowym. Na mój łeb padł wówczas grad pał, od którego trochę odechciało mi się zabierać głosu w tej sprawie.

Jednak dziś, gdy Zbigniew Ziobro składa kasację do Sądu Najwyższego w sprawie odmowy Sądu Okręgowego w Krakowie wydania Stanom Zjednoczonym Romana Polańskiego, zdecydowałem się wypowiedzieć raz jeszcze. Z ciężkim sercem, bo sprawa jest trudna i trzeba w niej odwołać się do argumentów silnie zrepresjonowanych przez pewnego rodzaju etyczną poprawność, której publiczne racje należy szanować.

Jednak w kraju, w którym minister sprawiedliwości nie ukrywa, iż aspiruje do wywierania nacisku na niezawisłe sądy oraz promuje ustawę, która mu to umożliwi, trzeba wspierać sędziów. Sąd Najwyższy, mam nadzieję, oddali kasację Ziobry, lecz nie będzie mu łatwo. W wolnym świecie rząd nie ma wpływu na wyroki sądów, za to opinia publiczna, czyli wolni obywatele, mogą sędziom suflować, ile im się podoba. Mogą też komentować i krytykować ich wyroki. Przypominam o tym, bo wielu ludziom wydaje się, że jest inaczej. Nie jest. Władza sądownicza właśnie dlatego, że jest władzą, podlega społecznej obserwacji i ocenie. Tak jak każda inna władza.

No dobrze, zajmijmy się Polańskim. Choć ile można… No właśnie, ile można? Wkrótce minie czterdzieści lat od przestępstwa popełnionego przez Romana Polańskiego. Na czym ono polegało, wszyscy wiedzą. Wszyscy wiedzą, ile musiał z tego powodu przejść. Przymusowy pobyt w szpitalu psychiatrycznym, zdezawuowanie i zawstydzenie przed setkami milionów ludzi w ciągu dziesiątek lat, areszt domowy i wiele innych, mniejszych przykrości. Tylko człowiek okrutny bądź zakłamany może twierdzić, że nie odpokutował. Odpokutował. Oddawanie go w ręce zapiekłych i zacietrzewionych w tej materii Amerykanów (a w każdym razie tacy byli, zanim Polański uciekł ze Stanów) byłoby wredne i okrutne. Tym bardziej że nie chce tego ofiara, która dawno już Polańskiemu wybaczyła.

Osób tak bezwzględnych i zasadniczych, by domagać się dziś ekstradycji Polańskiego do Stanów z powodu współczucia dla krzywdy ofiary, śmiem twierdzić nie ma. Kto się tu powołuje na krzywdę ofiary, wiedząc, ile lat upłynęło i wiedząc o wybaczeniu z jej strony, ten daje dowód najczystszej hipokryzji. Nie o cześć i integralność psychiczną pani Samanthy Gailey chodzi więc panu Ziobrze. Ta dojrzała kobieta ma tę sprawę dawno za sobą.

Chodzi mu co najwyżej o formalne dochowanie warunków praworządności, i to wedle porządku prawnego USA. Troska Ziobry o to, by Amerykanie mogli wykonać swe surowe prawo, doprawdy nie wydaje się jednak realną jego motywacją. Tym bardziej że sam zechciał uchylić rąbka tajemnicy. I wyszło na to, że kieruje się idiosynkrazją, czyli uprzedzeniem.

Otóż panu Ziobrze wydaje się, że Polański „jest broniony przez śmietankę towarzyską i pewną część mediów liberalnych”. Skoro jest broniony przez mojego wroga, to znaczy że jest po niewłaściwej stronie. A skoro Polański trzyma z moimi wrogami, czyli „śmietanką”, to ja mu przyłożę. Niestety taka jest logika wypowiedzi Ziobry i należy mu wierzyć. A jeśli takie są właśnie motywy skierowania przez Ziobrę kasacji do Sądu Najwyższego, to trzeba powiedzieć, iż są całkowicie prywatne i nieetyczne, co stawia całą argumentację podaną we wniosku kasacyjnym w głębokim cieniu owej niemoralnej, subiektywnej, wynikającej z uprzedzeń motywacji.

A teraz najgorsze – odniosę się do dwóch argumentów moralnych przemawiających za wydaniem Polańskiego i jego ukaraniem. Argumenty te mają formę negatywną, to znaczy odpierają argumenty, które mogą przemawiać za wybaczeniem Polańskiemu i pozostawieniem go w spokoju. Rzecz w tym, że obrońca Polańskiego ma wielką trudność w sformułowaniu swoich argumentów, gdyż noszą one na sobie piętno skandalu etycznego, polegającego na łamaniu pewnego tabu, pewnej umowy społecznej, podbudowującej moralność publiczną. Wróg Polańskiego ma tu łatwiej – on może mówić otwartym tekstem. Biorę więc na siebie wyartykułowanie czegoś, co z trudem przechodzi przez gardło. Trzeba „odblokować dyskurs”. Inaczej nie będzie w tym sporze równych szans.

Oto więc negatywne argumenty przeciwników Polańskiego – uderzające w nie dość legalne i nie dość wyartykułowane argumenty jego obrońców:

1. „Wszyscy ludzie powinni być traktowani przez prawo w ten sam sposób. Nie może się liczyć to, czy ktoś jest znany i zasłużony, czy nie”. To nieprawda. Dla sędziego wydającego ostateczny wyrok bardzo się liczy to, z kim ma do czynienia. I pod tym względem sędzia musi wszystkich traktować tak samo – w żadnym wypadku nie pomijać sylwetki moralnej podsądnego.

Chwalebna postawa i zasługi społeczne po dokonaniu przestępstwa w oczywisty sposób wspierają wybaczenie winy, a co za tym idzie złagodzenie kary. Sądzenie czynu w oderwaniu od sprawcy i jego życia jest jedną z postaci pychy i głupoty, z jaką czasami spotykamy się wymiarze sprawiedliwości, który w takich razach własną bezmyślność i okrucieństwo poczytuje sobie za sprawiedliwość tylko dlatego, że jest okrutny po równo wobec wszystkich. Roman Polański jest wspaniałym człowiekiem i wielkim artystą, który zasłużył się nie tylko światowej kinematografii, lecz również Polsce, która nie zawsze dobrze go traktowała.

Sędzia musi brać pod uwagę, kim jest sprawca i jak żył. Inaczej ma się sprawa z procedurą zmierzającą dopiero do ostawienia obwinionego przed sądem. Tylko że w przypadku Romana Polańskiego, który jest człowiekiem starym, to właśnie same procedury poprzedzające osądzenie go w USA stanowią najbardziej realną postać represji, która ze strony wymiaru sprawiedliwości może go spotkać. Trudno sobie wyobrazić, aby u kresu długiego procesu został osadzony w więzieniu, mając około 85 lat. Karą Polańskiego jest wszystko to, co proces poprzedza.

2. „Nie ma znaczenia, że w środowiskach filmowców amerykańskich w latach 70. istniało przyzwolenie na uprawianie seksu z nieletnimi, bo gwałt jest gwałtem, a pedofilia pedofilią, niezależnie od czasu, miejsca i środowiska; nie wolno ich nigdy usprawiedliwiać ani relatywizować”. To fałszywy argument, oparty na dogmacie o wiecznym i niezmiennym prawie moralnym.

Otóż moralność ewoluuje i zmieniają się przekonania moralne. Nie można pretendować do sprawiedliwej oceny moralnej czyjegoś czynu, odmawiając jednocześnie uwzględnienia jego kontekstu kulturowego. Jest faktem o zasadniczym znaczeniu, że stosunek moralności publicznej do seksu z trzynastolatką był w latach 70. zupełnie inny niż dzisiaj. I dzisiaj jesteśmy wobec takich stosunków wyrozumiali, gdy słyszymy, że wielu współczesnych społeczeństwach wydaje się za mąż dwunastoletnie dziewczynki, a w dawnych wiekach było to czymś zwyczajnym wśród możnowładców. Nie uważamy Władysława Jagiełły za zbrodniarza, choć najprawdopodobniej uprawiał seks ze swoją dwunastoletnią żoną Jadwigą, która, jak głoszą podania, szła do łóżka z lalką. Kontekst kulturowy ma ogromne znaczenie.

Gdy Roman Polański popełniał przestępstwo, amerykańskie prawo swą surowością znacząco wyprzedzało społeczne rozeznanie zła, jakim jest obcowanie płciowe z dziećmi. Dopiero w ostatnich dziesięcioleciach szerokie kręgi społeczeństw Zachodu dowiedziały się, jak traumatyczne są to przeżycia. Wcześniej uważano, że rozwinięta fizycznie dziewczynka właściwie nie jest już dzieckiem i uprawianie z nią seksu jest wprawdzie rzeczą złą, lecz tylko trochę gorszą od, powiedzmy sobie, uprawiania seksu z osiemnastoletnią prostytutką. Świadomości radykalnego zła i krzywdy niestety nie było.

Nie miał jej też Roman Polański i jego koledzy, towarzyszący mu w wesołym życiu playboyów. Takie to były czasy i taki świat. Nie oznacza to niewinności Polańskiego. Oznacza jednak całkiem realną okoliczność łagodzącą. Gdyby popełnił taki czyn dzisiaj, sprawa wyglądałaby inaczej.

W połączeniu z wybaczeniem, które otrzymał od swej ofiary, z upływem czasu, który zaciera pamięć i leczy rany, z zasługami Romana Polańskiego dla świata, ów brak społecznej świadomości traumatycznych skutków seksu z nieletnimi w czasach, gdy czyn został popełniony, powinien nas skłonić to tego, żeby wreszcie dać Polańskiemu spokój.

Po prostu – już wystarczy. Jeśli nadal będziemy go nękać, to nie przez wrażliwość moralną, tylko po prostu dlatego, że go nie lubimy i mamy pretekst, aby się na nim wyżywać. Tak jak wyżywa się dziś Zbigniew Ziobro. Wykorzystuje populistyczne argumenty i wyjątkowo silną społeczną wrogość wobec tej właśnie kategorii przestępstw, wrogość, jaka pojawiła się dopiero w ostatnich dekadach, a jakiej nie było wcześniej. Niskie motywy i złe uczucia nie zasługują na to, byśmy działali pod ich dyktando. Jeśli widzimy w nas samych choćby cień obłudy i „świętego gniewu”, jeśli czujemy w sobie zapiekłość, to jest to wystarczający powód, aby powstrzymać się od moralizatorstwa.

Lepiej odnajdźmy w sobie tę odrobinę miłosierdzia, jakie niezbędne jest, aby dać komuś spokój. Bo to szlachetna rzecz: dać komuś wreszcie spokój.