Wielki Brat Facebook

Jestem człowiekiem wierzącym. Wierzę, że gdzieś tam, w wielkiej Warszawie, znajduje się jakiś tajny wieżowiec, w którym ma swą siedzibę agentura Światowego Rządu Facebooka na kraj przywiślański z przyległościami rasy kaukaskiej. Lud szepcze, że może to być gdzieś przy Rondzie ONZ, ale to pewnie tylko takie ludzkie bajanie. Przecież nikt nie może wiedzieć, gdzie naprawdę siedzą ONI. Oni nie mają adresu jak zwykły urząd, nie mają twarzy jak zwykli ludzie… Działają z ukrycia i operują tylko wielkimi liczbami. A cóż ja? Biedny mały żuczek, istny niebycik, żywy dowód własnego nieistnienia.

Lecz, o paradoksie!, skoro FB jest tak potężny i ma na wszystko oko, to jego uwadze nie może wszak umknąć nawet ten mój marny wpis na blogu! Czy ja już całkiem rozum postradałem, skoro wydaje mi się, że tam, w TYM wieżowcu (gdziekolwiek on jest), siedzi jakiś tajny agent szóstej kategorii od czytania wrogich, antysocjalistycznych i antyfejsbukowych felietonów? Dreszcz mię przenika aż po lędźwie na samą myśl o takim zaszczycie. Może trafię do raportu, a raport… na dwudzieste piętro? Och, co też moja biedna głowa roi, Najdroższa Warwaro Alieksiejewno! Starość.

Czegom doświadczył? Jakiej niesprawiedliwości? Mówże, dobry człowieku, bo czas nie liść, na drzewie nie rośnie. A więc do rzeczy, ad rem, jak to mówią, rem tene, verba sequentur… A zatem (tow. Stalin mawiał „a zatem”, żeby była we wszystkim logika…). A zatem więc, przeto, by tak rzecz, przed półroczkiem bez mała zostałem ukarany jednodniowym postem za zamieszczenie na swojej stronie FB wpisu o treści piętnującej (excusez le mot!) homofobię.

Jajeczko takie, pisanka biało-czerwona, mówiło do drugiego, tęczowego: „Pedał!”. Oto i nieprzyjaciele sodomitów przebrzydłych zapodali, gdzie trzeba, że ja brzydkich słów używam – i zostali wysłuchani. Złożyłem zaraz reklamację na stosownym kancelaryjnym papierze. I – wystawcie sobie! – już po kilku godzinach z samej góry przyszło do mnie pismo z przeprosinami, że pomyłka, że pracownik nie doczytał… Wpis, razem z jajeczkami, przywrócono!

Zachwycony takim praworządnym i miłościwym obrotem spraw, w te pędy nasmarowałem na swojej stronie pochwałę wielką naszego drogiego Fejsbunia, Fejsbuczka-Panubuczka, że taki honorny był i sprawiedliwy. Ale na to panowie z Rózgą Liktorską nuże mnie zapodawać do ukarania. Nie minęła godzina i dostałem trzy dni paki za ów wpis wychwalający naszego Miłościwego Pana Facebooka. Cóż za kwi pro kwo! Pan kontroler znów zobaczył tę nieprzystojnie wyrażającą się pisankę oraz to słowo zakazane na „p” i nie wdając się w dalsze treści, karę nałożył – tym razem wyższą, bo o recydywistę wszak chodziło.

I znowu żadne płacze i żale, prośby ani groźby nie pomogły. Trzy dni karceru i twardego łoża! Bardzo to przeżyłem, bo ktoś taki nudny jak ja, gdy przez trzy dni pozostaje odcięty całkiem od świata i zdany wyłącznie na swe własne mizerne i pożałowania godne myśli, to gotów jest całkiem oszaleć. Przetrwałem jednak, dzięki wstawiennictwu św. Marka, patrona Facebooka, do którego zanosiłem swe gorące modły. Odżyłem i żyłem przez kilka miesięcy…

Aż przyszedł ten dzień potworny, tydzień temu, gdy jak grom z jasnego nieba spadł na mnie ban trzeci – tygodniowy! Oto Miłośnicy Falangi wyszperali na moim profilu zamieszczony przed rokiem wpis, w którym ośmieliłem się poddać w wątpliwość pryncypia nazizmu, ilustrując te dywagacje znalezionym pośród komentarzy do innego mojego wpisu rysunkiem, niepozostawiającym wątpliwości, że Panowie Naziści mają się w polskim internecie całkiem dobrze. I tym razem nie pomogły żadne tłumaczenia. Za antynazistowski wpis należy się tydzień o chlebie i wodzie i cześć. A gdybym jeszcze kiedyś miał być tak nieroztropny i pozwolił sobie znowu zaczepić Panów Homofobów bądź Panów Nazistów, kara będzie już tylko jedna i ostateczna…

Cóż, karząca ręka Facebooka jest tylko ręką, a nie mózgiem. Ręka nie czyta, nie myśli. Wielki nasz Brat Facebook jest zbyt wielki i zbyt wielu ma małych braci, żeby zwracać uwagę na szczegóły, wczytywać się i dokonywać sprawiedliwych osądów. On działa hurtowo i automatycznie. Wielcy Bracia tak mają. Czy można się za to gniewać? Boć ile młody Panicz Cukrogórski dał tzw. pracownikowi na ocenę „statusu” zgłoszonego do usunięcia przez ludzi bądź przez automat? 30 sekund? No nie. Za drogo by go wyszło. To może 20? 15? Gdybym to ja miał ten geszeft, tobym dał 10 sekund. Ale ja skąpy z natury jestem. Nie będę człowieka po sobie sądził…

No więc niech będzie, że Pan Kontroler Szóstej Kategorii ma całe 20 sekund. Czy ja mogę wymagać, żeby przez te 20 sekund on czytał, ten człowiek, ten mój sędzia? Oszalałby i wzrok stracił, gdyby czytał te wszystkie brednie, co ludzie je piszą. Ja do Pana Cenzora pretensji nie mam. Co złego – to nie ja. Tak już pewnie musi być. Na władzę nie poradzę.

No dobra, pogadali. Facebook, drogi fejsbuniu, to dla mnie tylko zabawa. Towarzyska gra. Nic więcej. Nie będę płakał, jeśli wywalicie mnie na dobre za piętnowanie grasujących w sieci trolli-nazioli. Możecie to zrobić choćby dzisiaj. Bawię się z wami już sześć lat i zaiste, jak na jednego małego profesorka, to mieszam w tym kociołku całkiem nieźle. Tak za dziesięciu, a może i piętnastu. Ale co to dla was stracić piętnastu przeciętnych użytkowników. Na moje miejsce przyjdzie stu nowych. Fejsbukowego mięsa nie zabraknie.

Szkoda tylko, że faszyści pływają sobie w fejsbukowym oceanie jak wesołe rekinki, polując na uczciwych ludzi, a co upolują, to wy od nich skupujecie. Ale to już wasza sprawa. Cyrk wasz i małpy wasze. Możecie mnie pocałować w dupę. Jeśli w ogóle umiecie się tak nisko pochylić.

Yours truly, Makary Diewuszkin