Jak Błaszczak banderowców pokonał

Dziś w nocy skończyła się przyjaźń polsko-ukraińska. Członkowie Ot Vinta, popularnego zespołu kabaretowego, grającego satyryczne pastisze a la „rockabilly”, zostali cofnięci w granicy polsko-ukraińskiej w Zosinie.

Na postawie donosu lokalnych narodowców z Przemyśla sam minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak nakazał straży granicznej niewpuszczenie do Polski rzekomych zwolenników Bandery. Zespół grywał już w Polsce wiele razy w ciągu minionych dwunastu lat. Tydzień temu miał zagrać w Przemyślu, co udało się polskim nacjonalistom storpedować. Teraz jechał na koncert do Warszawy, na zaproszenie Związku Ukraińców w Polsce.

Wrogi i histeryczny akt polskich władz w stosunku do znanego i lubianego na Ukrainie zespołu nie tylko dramatycznie popsuje bardzo dobry do dziś wizerunek Polski wśród Ukraińców, lecz również nastroi przeciwko państwu polskiemu milion Ukraińców mieszkających od niedawna w naszym kraju. To tak jakby na Ukrainę nie wpuszczono Andrzeja Rosiewicza z powodu jego prawicowych poglądów. Sytuacja iście paranoiczna. Ale taka właśnie ta sytuacja jest.

Strasznie mi wstyd, że moje państwo, wprawdzie przejściowo „popadłsze” w łapy populistycznego i nacjonalistycznego reżimu, zachowuje się jak te wszystkie wstrętne dyktatury, które za nic mając prawo, „po uważaniu” decydują sobie, komu i co będzie wolno. Panu Błaszczakowi zapewne nie przyszło nawet do głowy, że członkowie zespołu na podstawie umów międzynarodowych po prostu mają prawo wjechać do Polski i już, choćby wielbili Banderę jak własnego dziadka. A jeśli to ich uprawnienie miałoby zostać zawieszone, to z ważnych powodów. Z pewnością nie mogą nimi być poglądy obywateli Ukrainy pragnących przekroczyć polską granicę. Twierdzenie, że grupa satyryków z gitarami „stanowi zagrożenie dla ładu i porządku publicznego” (bo tak podano w uzasadnieniu), niczym terroryści, jest nie tylko kpiną z prawa, ale samo w sobie jest żałosne i groteskowe. Czyżby satyrycy stanowili zagrożenie dla państwa PiS? Takie jest silne?

Czy teraz należy się spodziewać represji rządców z PiS w stosunku do artystów z polskim obywatelstwem? Przecież i oni miewają poglądy niepodobające się władzy… A może zagrożenie dla ładu i porządku polega na tym, że muzyków z Ukrainy mogą pobić polscy faszyści? To wtedy należałoby napisać, że władze polskie nie są w stanie zapewnić gościom bezpieczeństwa i dlatego odmawiają im wjazdu. Też by było śmiesznie, ale mniej strasznie.

Do Polski wpuszcza się za to bez żadnych oporów faszystowską hołotę z różnych krajów, grającą na legalnych (niby to „prywatnych”) imprezach nazi-rock, nawołujący do przemocy w stosunku do niebiałych i gloryfikujący Hitlera. To władzom Polski nie przeszkadza. Natomiast gdy wdzięczni słuchacze faszystowskich kapel zaprotestowali przeciwko czemuś, co uważają za konkurencję (wszak nacjonalizm ukraiński jest mentalnie tym samym co polski, tyle że miejsce złego Polaka zajmuje w tym drugim zły Ukrainiec), czujna władza zareagowała natychmiast.

Bo takie są po prostu jej sympatie. Dla nich narodowcy to „fajne chłopaki”, które mówią to, co minister Błaszczak myśli, a tylko boi się powiedzieć, z powodu lewackiej poprawności politycznej, narzucanej przez masońsko-żydowską Unię Europejską. A może jednak nie myśli? To niech powie. Niech powie, co sądzi o kibolach, chuliganach, młodocianych gangsterach ukrywających się za polską flagą przed wymiarem sprawiedliwości. Niech powie, co sądzi o szowinizmie i ksenofobii. I co zrobił dla obrony ładu i porządku publicznego w obliczu fali przemocy w stosunku do cudzoziemców?

Rozkwitający pod opiekuńczymi skrzydłami władzy faszyzm nie jest dla polskiego MSZ epoki PiS żadnym problemem. Problemem są Ukraińcy, którzy być może mają zbyt jednostronną wizję stosunków polsko-ukraińskich w przeszłości – w porównaniu z subtelną, pełną szarości i światłocieni, a także wrażliwości na punkt widzenia drugiej strony analizą historyków z kręgów PiS.

Teraz tylko patrzeć, jak Ukraina w odwecie odeśle z granicy polskich prawicowców. I już po przyjaźni, na którą pracowało tylu polityków po obu stronach, nie wyłączając Lecha Kaczyńskiego. Trudno przyszło, łatwo poszło. A Putin miał z czego się pośmiać przy śniadaniu.

Ze specjalną dedykacją dla min. Błaszczaka!