Narodowe Centrum Głupoty im. Beaty Szydło

Zastanawiałem się, kiedy ten rząd przypnie sobie ośle uszy i odda gargantuicznej grotesce. Doczekałem się! Czegoś tak idiotycznego jak Narodowe Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego nie wymyśliłby nawet tow. Wiesław. Zupełnie jak z gagów Barei. To już nawet nie PRL, tylko jakiś ZSRR w satyrze Ilii Erenburga.

Ja nie wiem, czy geniusze doradzający Prezesowi oraz p. Szydło coś czytają czy już pożarli wszystkie rozumy i zasięgają opinii wyłącznie we własnych zacnych makówkach, ale zawsze jest ta szansa, że z chóru szyderstw za oknami ich pałaców dotrze do ich nadobnych uszek choć parę słów. Dlatego warto tłumaczyć i wyjaśniać. Bo jak mówią: człowiek gada, Pan Bóg słowa nosi. A nuż coś to da?

Wnosząc swój wkład do tego pełnego wiary dzieła, pragnę wyjaśnić Pani Premier bardzo szanownej, co to znaczy to całe „społeczeństwo obywatelskie”. Jako że wymyślił je niejaki Hegel, który lubił czynić trudnymi rzeczy w istocie swej proste, naprawię jego błąd i przeciwnie jego narowom rzecz wyłożę jak premierce na miedzy.

Otóż idea była kiedyś taka, że jest sobie lud głuchy i nieświadomy, który do żadnego życia społecznego i publicznego nie jest zdatny. Nad tym ludem jest zaś państwo – groźne i prawem stojące. I oto zagadka: co zrobić, żeby w takim kraju zakwitły wolność i pomyślność? Ano potrzeba do tego czegoś trzeciego, co znajdowałby się pomiędzy owym ludem a państwem i z czego państwo czerpałoby siłę, inspirację i kadry. To coś trzecie to właśnie „społeczeństwo obywatelskie”, czyli spontaniczne, wolne stowarzyszanie się obywateli dla prowadzenia pożytecznej działalności. Jedni założą spółkę i będą coś produkować, inni – uprawiać naukę, jeszcze inni – pomagać chorym, a ci najbardziej zaangażowani w sprawy publiczne… pozakładają partie polityczne. Tak, tak, partie polityczne to też „społeczeństwo obywatelskie”!

Za Hegla z demokracją było dość jeszcze krucho, lecz z biegiem czasu, gdy demokracji przybywało, wolne stowarzyszenia, czyli całe to spontanicznie organizujące się życie społeczne, stało się tą właśnie przestrzenią, w której najbardziej bezpośrednio spełniała się samorządność obywatelska i w której samo państwo uczyło się demokratycznych standardów. Z racji znaczenia, jakie mają dla demokracji te stowarzyszenia, które same zarządzane są demokratycznie, a przez swoją współpracę z państwem uczą je praktykowania demokracji, od paru dekad znaczenie zwrotu „społeczeństwo obywatelskie” uległo pewnemu zawężeniu. Wypadły z niego mało demokratyczne korporacje i zbyt blisko związane z rządem partie polityczne, a zostały głównie tzw. organizacje pozarządowe, czyli stowarzyszenia i fundacje działające na rzecz takiego czy innego dobra społecznego.

Sama istota rzeczy nie uległa jednakże zmianie: społeczeństwo obywatelskie jest wolne i spontaniczne, a jego relacje z państwem polegają na wolnej współpracy. W dobrze urządzonym społeczeństwie państwo chroni wolną działalność obywateli, dostarczając jej stosownych ram prawnych, a działalność obywatelska jest energią, dzięki której państwo może skutecznie działać w łonie samego społeczeństwa i koordynować ze sobą wszystkie czynniki i siły składające się na pomyślność kraju. Państwo wspiera się na aktywności społecznej obywateli, a jednocześnie jej służy. Sprzęgnięte ze sobą instytucje państwa i społeczeństwa obywatelskiego tworzą policentryczny i elastyczny system, którego działanie opiera się na swobodnej komunikacji, transparencji, demokratycznych procedurach i powszechnej woli współpracy aktywnych ludzi dobrej woli na rzecz wspólnej pomyślności. Taka to jest koncepcja. I częściowo działa (tylko częściowo, ale to już inna historia).

No to teraz wracamy do Narodowego Centrum… Otóż, miły rządzie, kochający Boga i inne centrale. Społeczeństwo obywatelskie z istoty rzeczy nie podlega centralizacji! Żadnej! Jest wolne, rozproszone, spontaniczne. Nie znosi żadnego centralnego zarządu. Centralizacja i kontrola jest dla wolnych stowarzyszeń drogą do przeistoczenia się w instytucje publiczne. I w pewnej mierze jest to nawet pożądane – państwo wszak wyłania się ze społeczeństwa obywatelskiego właśnie przez instytucjonalizację pewnych jego części. Jednakże objęcie wszystkich stowarzyszeń pragnących współpracować z rządem na różnych polach „opieką” ze strony jednej instytucji rządowej stanowi zaprzeczenie samej istoty społeczeństwa obywatelskiego i jego wolnych, pluralistycznych relacji z państwem.

Cała sztuka demokratycznej współpracy rządu ze społeczeństwem polega na tym, aby uniknąć w jej przebiegu partyjno-ideologicznej stronniczości i protekcjonalizmu, a więc tego, by faworyzowane organizacje stawały się skorumpowanymi przyczółkami środowisk władzy. Centralizm i klientyzm to najcięższe choroby społeczeństwa obywatelskiego, którym zapobiec można, jedynie odsuwając polityków partyjnych od wpływu na kształtowanie się relacji rząd–organizacje, a zwłaszcza uniemożliwienie im finansowania działalności wspierającej cele partyjne i ideologiczne, a więc działalności sprzyjającej utrwaleniu aktualnego układu władzy. Dlatego zdrowe procedury finansowania wybranych akcji czy projektów organizacji pozarządowych muszą mieć charakter konkursów, w których jak najmniej do powiedzenia mają funkcjonariusze państwa z partyjnego nadania, a jak najwięcej przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego – zasłużeni działacze i specjaliści o niepodważalnym autorytecie i zasługach.

Narodowe Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego samą swoją śmieszną, groteskową wręcz nazwą wskazuje, jakie są intencje rządu. A są one takie: objąć jak najściślejszą kontrolą i nadzorem finansowanie organizacji ze środków publicznych; scentralizować i skoordynować działania wszystkich organizacji z agendami rządowymi, tak aby finansowanie organizacji odpowiadało celom rządu i programowi rządzącej partii. Czyli, inaczej mówiąc, zlikwidować wolność i spontaniczność w działalności organizacji i w kształtowaniu się ich współpracy z różnymi sektorami władzy publicznej. Wziąć za pysk – żeby rzecz nazwać po imieniu.

Organizacje będą odtąd klientami rządu, grzecznymi i posłusznymi, czekającymi na granty jak pokojowe pieski na ciasteczko. Te grzeczne i wytresowane, bardzo usłużne i posłuszne Bogom, honorom i ojczyznom, a zwłaszcza mające dobre układy i dojścia do miłościwie panującej Partii – Centrala nagrodzi sowicie. Resztę pogoni. A już najlepiej, żeby fundacje i stowarzyszenia miały w swoich szeregach zasłużonych działaczy PiS – wtedy będą mogły liczyć na największe względy i granty.

Na pierwszym miejscu będą, rzecz jasna, Rydzyk i jego kościelni akolici. O, to będzie najtłustsze „społeczeństwo obywatelskie”, mające przy Narodowym Centrum miejsce parkingowe tuż koło głównego wejścia. Potem będą ci wszyscy od „wyklętych”, od pisowsko-endeckiego patriotyzmu, od przebieranek, od różnych tam „samoobron”, „tradycji”, strzelania, ganiania po lasach, polowania itp. Dalej pójdą ci od oświaty patriotycznej i bardzo nabożnej, od zwalczania dżenderu, aborcji, gimnazjów, szczepionek i innej cholery, a ostatni promil dotacji, całe sto tysięcy, pójdzie na takie tam michałki-frajerki, z jakiejś ugrzecznionej centro-prawicy, żeby potem się chwalić, że pluralizm jest za PiS jak ta lala.

Centrala przypilnuje, aby żaden grosz nie przedostał się na cokolwiek, co mogłoby pomimo dofinansowania rządowego nadal mienić się niezależnym, cokolwiek krytycznego wobec PiS albo Kościoła. Pani Szydło i jej narodowo-centralnym doradcom nawet nie mieści się w głowie, że rząd mógłby finansować swoich krytyków. To przecież nielogiczne i absurdalne! No to macie, kochanieńcy, taką oto lekcję WOZ: miarą demokratyzmu rządu i siły społeczeństwa obywatelskiego jest to, na ile rząd taki zdolny jest finansować działalność środowisk mu niechętnych i na ile środowiska te, biorąc pieniądze od rządu, mimo to zdolne są zachować niezależność. Niesamowite, co? Ależ ta demokracja porąbana!

PS Czekam na Narodowe Centrum Prokreacji. Zgłaszam się na odźwiernego.