Gej Kaczyński? Homofobia w rozkwicie!

„Robert Biedroń insynuuje homoseksualizm Jarosława Kaczyńskiego” – pisze Kamil Sikora w „Wirtualnej Polsce”. Pomijając dziwną konstrukcję językową, ten zwrot doskonale pokazuje, jak głęboko w umysłach Polaków zakarbowana jest homofobia.

Czy heteroseksualizm też może być przedmiotem „insynuacji”? Czy mam się obrażać, gdy ktoś napisze, że wszyscy znajomi Hartmana uważają go za heteroseksualnego? Niektórzy geje ukrywają swoją tożsamość – czynią tak z obawy przed panem Sikorą i innymi, którzy myślą, że homoseksualizm jest czymś złym, a przez to wstydliwym, czymś, co można komuś „insynuować”. Bo „insynuować” można wyłącznie rzeczy złe. Swoim artykułem Sikora daje do zrozumienia, że Kaczyński jest heteroseksualny. Czy i to uważa za „insynuację”?

To jest felieton dla pana Sikory i dla wszystkich, którzy uważają, że jest czymś niegodnym mówić publicznie o tym, że Jarosław Kaczyński jest gejem. Albo że ktokolwiek inny nim jest. Albo że jest heteroseksualny.

Otóż bowiem przed kilkoma dniami napisałem wesoły felieton na kanwie rewelacji Roberta Biedronia, który nader czytelną aluzją przypisał Jarosławowi Kaczyńskiemu orientację homoseksualną, powołując się w tej materii na swoje dobre w tej materii wyczucie. Tak naprawdę nie o żadne wyczucie tu chodzi.

Tożsamość seksualna prawie każdego człowieka znana jest jego otoczeniu. Jarosław Kaczyński i ja nie jesteśmy tu wyjątkami. Za żadne publiczne obwieszczenie, że „Hartman jest heteroseksualny”, nie będę się obrażał, choć „coming outu” nie czyniłem i nie zamierzam. Byłoby to zbędne. Trochę gorzej, gdy ktoś udaje, na przykład geja, a wcale nim nie jest. Ale niech mu tam – są większe grzechy niż fałszowanie i ukrywanie przed innymi swej tożsamości. Na przykład niszczenie demokracji, nadużywanie władzy, używanie swych wpływów do wyciągania rodziny z więzienia albo regularne rzucanie najgorszych oszczerstw i kalumnii. Ostatnią rzeczą, którą chciałbym zarzucać Kaczyńskiemu, byłoby to, że nie jest szczery w sprawie swojej orientacji. Jakkolwiek trochę gorzej to wygląda na tle radykalnie dyskryminacyjnego stosunku jego partii i jego Kościoła do osób LGBT.

Z pewnością osoby LGBT udające osoby heteronormatywne, a jednocześnie przyczyniające się do dyskryminacji gejów i lesbijek, zasługują na potępienie i wypomnienie im ich hipokryzji. Każdy, kto odkryje, że jakiś ksiądz jest gejem (a jest ich tam, jak sami księża mówią, wielokrotnie więcej niż w męskiej populacji ogółem), ma pełne prawo o tym mówić. Zarówno bowiem hipokryzja, jak i sama homofobia powinny bowiem być karane moralnie. Ujawnienie czyjegoś zakłamania jest właśnie taką karą. Obłuda nie jest sprawa prywatną! Powtórzmy jednak: siejący zniszczenie w polskiej polityce i siejący mowę nienawiści Jarosław Kaczyński ma na sumieniu tyle zła, że wypominanie mu akurat nieszczerości albo hipokryzji graniczyłoby ze śmiesznością. Stąd ciepły, żartobliwy ton mojego felietonu.

Felieton ów przeczytało ok. sto tysięcy osób. To dużo. Oprócz tekstu p. Sikory pojawiło się też mnóstwo innych komentarzy, których wynikiem jest mój niniejszy wpis. Zgodnie z oczekiwaniami wiele osób zareagowało bezmyślnie, niczym pies Pawłowa: Hartman zagląda komuś pod kołdrę; Hartman powtarza plotki; Hartman stara się niegodnymi metodami zdeprecjonować Kaczyńskiego itd. Lektura tych komentarzy ukazuje zjawisko z socjologicznego punktu widzenia znamienne – mianowicie stan połowicznej, na wpół zaleczonej, ale jeszcze nie całkowicie, homofobii. Pisały to osoby, które z jednej strony przekonane są, że orientacja seksualna to sprawa całkowicie prywatna, o której nie powinno się mówić, a po drugie sprawa niejako wstydliwa. Zwłaszcza jeśli ktoś jest gejem, to jest to rzecz wstydliwa – żeby takiej osoby nie ranić, nie narażać jej na dyskryminację, nie należy o tym nigdy wspominać.

Oto klasyczny przykład świadomości rozszczepionej, rozdartej między wdrukowaną oczywistością jakiegoś przesądu (mianowicie: że homoseksualizm jest jakąś skazą i trzeba go ukrywać) a niezgodą na ten przesąd. Pozwólcie więc, że odpowiem na zarzuty.

Zarzut 1: orientacja seksualna to sprawa prywatna. To prawda, ale prywatność ma różne stopnie i różne osoby w różnej mierze mają do niej prawo. Stopnień prywatności informacji dotyczącej orientacji danej osoby jest nikły. Zapewne ledwie ułamek procenta ludzi żyje w taki sposób, że otoczenie nie wie, czy są heteroseksualne czy homoseksualne. Dotyczy to również osób maskujących swoją homoseksualność. Niemniej jednak każdy ma prawo robić wiele, aby inni nie wiedzieli, jaka jest jego/jej orientacja. Osoby postronne powinny zachowywać w tej materii daleko idącą powściągliwość i nie plotkować o tym. Inaczej ma się jednak sprawa w przypadku ludzi zajmujących eksponowane stanowiska w państwie. Ludzie ci mają wielki wpływ na życie ogółu, wobec czego obywatele mają prawo wiedzieć o nich stosunkowo dużo.

Dzięki tej wiedzy są nieco wzmocnieni w swej niesymetrycznej relacji do dygnitarzy. Tożsamość genderowa jest niezwykle istotna dla charakteru człowieka i dla jego społecznego funkcjonowania, zwłaszcza w społeczeństwie przepojonym uprzedzeniami w stosunku do osób LGBT. Jeśli ktoś ukrywa swoją nieheteronormatywność, to rzutuje to w znacznym stopniu na jego (jej) sposób zachowania – często na przykład konserwatyzm takich osób jest sposobem maskowania ukrytego kompleksu i środkiem tzw. wyparcia. Jeśli pozostaje to tajemnicą, opinia publiczna tak naprawdę nie zna swego przywódcy.

Właśnie dlatego życie prywatne (łącznie z orientacją seksualną) najwyższych rangą dygnitarzy nie jest chronione, a w każdym razie jest chronione w znacznie mniejszym stopniu niż prywatność zwykłych obywateli. W przypadku osób piastujących funkcje pochodzące z wyboru ograniczenia są tym bardziej konieczne, że obywatele mają prawo do w miarę wszechstronnej wiedzy o osobowości i działalności kandydata na urząd. Natomiast w przypadku dyktatorów ochrony prywatności nie ma wcale i być nie może. Wiedza społeczeństwa o prywatnym życiu autokraty jest bronią w ich ręku – często niemal jedyną. Żaden dyktator nie ma prawa do sprawowanej przez siebie władzy i póki ją sprawuje – nie ma prawa do żadnej prywatności. Ma prawo wyłącznie do ustąpienia z urzędu.

Zarzut II: plotkarstwo i niegodne dyskredytowanie; mowa nienawiści. Homoseksualność Jarosława Kaczyńskiego nie jest żadną plotką. O plotce mówimy wtedy, gdy otoczenie powtarza o kimś jakąś sensacyjną, nową, acz niepotwierdzoną informację, zwłaszcza stawiającą tę osobę w niekorzystnym świetle. Tymczasem Jarosław Kaczyński nigdy nie uchodził pośród swoich znajomych za osobę heteroseksualną i nie ma tu żadnej sensacji.

Nie mamy żadnego powodu uważać Kaczyńskiego za heteroseksualnego – plotką byłoby powtarzanie niesprawdzonych i mało prawdopodobnych wieści, jakoby Kaczyński wolał kobiety. Na razie nikt takich plotek nie rozsiewa. Nikt też nie rozsiewa plotek, że Kaczyński jest gejem. Sensacją jest co najwyżej to, że Robert Biedroń powiedział głośno coś, co otoczeniu Kaczyńskiego jest znane. Homoseksualność nikogo nie piętnuje, nie jest żadną skazą ani złem. Nie ma więc mowy o żadnym dyskredytowaniu. W moich ustach powiedzenie o kimś, że jest gejem, nie stanowi w najmniejszym nawet stopniu zarzutu ani nie jest piętnujące (wręcz przeciwnie – osobiście uwielbiam gejów). To ci, którzy podejrzewają mnie o zamiar piętnowania Kaczyńskiego, dają wyraz swojemu instynktownemu przekonaniu, że bycie gejem jest jakąś skazą. Inaczej mówiąc, dają wyraz swojej homofobii.

Czytam o sobie tysiące nienawistnych i kłamliwych rzeczy. Czytam, że jestem parchem, pedofilem, zdrajcą ojczyzny. Czytam codziennie. Gdyby ktoś napisał, że jestem gejem, to ani trochę by mnie to nie zmartwiło ani nie obraziło. Gdyby ktoś mnie publicznie o to spytał, bez żadnego skrępowania i bez obrazy powiedziałbym, że to nieprawda. Jeśli ktoś postawi Jarosława Kaczyńskiego w takim położeniu, czyli zapyta go o orientację seksualną, ten nie będzie miał powodu odczuwać żadnego dyskomfortu – a już zwłaszcza jeśli należy do heteroseksualnej większości, co zdają się „insynuować” (he he) p. Sikora i inni polemiści. No, chyba że jest gejem homofobem, który uważa własny homoseksualizm za skazę. Ale z całą pewnością homofobia nie jest czymś, co zasługuje na uszanowanie i dyskrecję.

Tak naprawdę mam w nosie homoseksualizm pana Kaczyńskiego. Za to bulwersuje mnie to, co jego ludzie wygadują o gejach i lesbijkach, i innych osobach LGBT. To jest wstrętne. I jeśli Biedroń czy ja piszemy o homoseksualności Kaczyńskiego, to przecież nie dlatego, że chcemy go tym napiętnować (bo nas akurat nikt o homofobię podejrzewać nie może), lecz dlatego, że przewodzi sile politycznej wykazującej amoralny, odrażający stosunek do osób nieheteronormatywnych.