Franciszek zakazuje handlu

Czyżbym przesadzał, obwiniając papieża o wtrącanie się do wewnętrznych spraw Polski poprzez narzucanie nam zakazu handlu w niedzielę? Nie sądzę. Przyczyny zakazu, który zbliża się już wielkimi krokami, są czysto religijnej natury, a presję w tej sprawie od wielu lat wywiera na rządzie polskim Kościół. Kościół zaś jest strukturą polityczną, a ściśle – monarchią absolutną, wobec czego wszystko, co czyni w dowolnym kraju, idzie na konto i na odpowiedzialność autokraty. Jeśli więc nasz kraj poniesie określone straty finansowe z powodu ograniczenia handlu, a obywatele będą więcej płacić za towary dla zrekompensowania zmniejszonych zysków galerii handlowych, to utracone kwoty można (i trzeba) zapisać na wielocyfrowe konto transferów między Polską a tzw. Stolicą Apostolską. Są to, dodam dla mniej zorientowanych, transfery w jedną stronę. Polska jest bowiem państwem suwerennym i zawiera wyłącznie obopólnie korzystne i symetryczne umowy międzynarodowe – takie jak konkordat.

Owszem, istnieją argumenty na rzecz zakazu handlu w niedzielę i chętnie je rozważę. Trzeba sobie jednak wyraźnie powiedzieć, że wdawanie się w tego rodzaju dyskusję – dyskusję nad „za” i „przeciw” – oparte jest na obłudnym udawaniu, że nie wiadomo, o co tu chodzi i czyje żądanie się tu wypełnia. Pamiętając więc o tym, że dyskusja jest całkowicie pozorowana, gdyż sprawa dotyczy wyłącznie interesów ideologicznych i ekonomicznych Kościoła, który spodziewa się większej liczby wiernych i lepszego urobku w bezzakupowe niedziele, spróbujmy wyobrazić sobie, że Polska jest krajem suwerennym wobec Watykanu i dyskusja toczy się na serio.

Otóż zwolennicy zakazu, gdy już ugryzą się w język i nie powiadają: „a no bo w Biblii jest napisane, żeby dzień święty święcić” (jest tam wprawdzie mowa o sobocie, a nie o żadnym „dniu świętym”, ale nie będziemy kłócić się, jak jacyś małostkowi scholastycy, o dzień w tę czy we w tę albo o elementarny szacunek tłumacza dla teksu oryginału), odwołują się do frazy „niedziela powinna być dla rodziny”. Durne to, ale opowiedzieć należy. Nie każdy wszak musi być mądry, jak nie przymierzając, profesor filozofii. Tak więc wspólne zakupy mogą być dla rodziny ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu, a w ogóle sprawy rodzinne są sprawami prywatnymi – nie można ludziom narzucać tego, w jaki sposób mają spędzać wolny czas. To czysty paternalizm i brak respektu dla wolności. Jak komuś się nie podoba chodzenie na zakupy w niedzielę, bo woli – dajmy na to – leżeć na kanapie i oglądać mecz, to jego sprawa. Nikt nikomu nie nakazuje włóczyć się w niedzielę po galeriach. Tak samo zresztą, jak chodzić do kościoła.

Drugi argument brzmi sensowniej: pracownicy handlu powinni mieć prawo do wolnej niedzieli. No dobrze, ale dlaczego akurat oni, a pracownicy restauracji albo uniwersytetów nie? Uczelnie hulają w niedziele, aż miło! A nie muszą. To nie straż pożarna. Nic by się nie stało, gdyby studenci zaoczni sobie poświętowali. Z pewnością nie jest tak, że handel jest jedyną „niekonieczną służbą”, która pracuje w niedzielę. Jeśli więc zakazywać handlu z uwagi na dobro pracowników, to chyba trzeba by, dla sprawiedliwości, rozciągnąć to na inne grupy zawodowe, prawda? Ponadto, nie pracując w niedzielę, sklepy, a w konsekwencji sprzedawcy, będą zarabiać mniej, a część z nich straci pracę. Gdyby naprawdę chodziło o prawo do wolnej niedzieli, to sprawę rozwiązano by inaczej. Na przykład zabezpieczając prawo każdego pracownika do odmowy przyjmowania dyżurów niedzielnych albo wymuszając prawem znacznie większe stawki za pracę w niedzielę. Bardzo by mi się to nawet podobało. A czemu nie wprowadzić nakazu doliczania w niedzielę do wszystkich cen z soboty jednego procenta – na podniesienie płac za pracę w tym dniu? Wszyscy byliby zadowoleni. Ale nie Kościół – chodzi wszak o to, aby sprzedawcy nie chcieli, a nie chcieli  pracować w niedzielę. Pół miliona pracujących w niedzielę handlowców ma nie zarobić i nie mieć wyboru – ma się za to karnie stawić w kościele i rzucić na tacę, i najlepiej nie narobić przy tym brzęku. Pan Bóg lubi bowiem ciszę, a i Kościół woli się ubogacać bez zbędnych hałasów.

Jak Kościół człowiekowi, tak człowiek Kościołowi. Skoro papież Franciszek i jego agenci chcą siłą narzucić nam katolickie obyczaje, to my pokażmy mu, kto tu rządzi. Wzywam polskich katolików – skoro jesteście Polakami, wolność miłującymi, to przez solidarność ze swoim państwem i panującym w nim duchem konstytucyjnej wolności zastrajkujcie, i nie chodźcie w niedzielę do kościoła. Skoro oni – w Waszym imieniu! – odbierają nam wszystkim (również Wam!) część wolności, chcąc nakłonić Was do częstszego odwiedzania świątyń w niedziele, to nie pozwólcie im tymi niecnymi metodami osiągać swoje niegodziwe cele. Po prostu pokażcie im figę! Katolicki Bóg (a na wypadek, gdyby Najwyższa Istota akurat sympatyzowała z inną religią – to tym bardziej!) z pewnością Wam to wybaczy. W końcu można się modlić wszędzie, a poza tym, każdy już się modlił i nie ma pewności, czy Bóg lubi słuchać wciąż tego samego. Może go to denerwuje? Tego nie wiem, ale i Wy nie wiecie. W każdym razie ryzyko, że za życia lub po śmierci poniesiecie jakieś straty z powodu strajku kościelnego, jest niezwykle niskie. Czy Wy na miejscu Boga ukaralibyście kogoś za tak umotywowaną absencję? A przecież Bóg jest lepszy i miłosierniejszy od Was. Jeśli więc nie ma żadnej dziury w moim rozumowaniu, to nuże – strajkujcie w niedzielę! Do strajku wiernych wzywam! A co do rachunków, to pamiętaj, Franciszku: nie przyjdzie czas, że trzeba będzie je wyrównać! Obejdziemy się bez tych wyłudzonych miliardów. W odróżnieniu od Was, jesteśmy wielkoduszni i miłosierni. Ale przyjdzie czas, gdy za to Wam trzeba będzie obejść się bez dalszych haraczy, a ludzie nie będą się już nabierać na czcze obietnice zapłaty w życiu pozagrobowym. Bo uwierzyć, że jak człeka w grób złożą, to już z niego nie wstanie, wcale nie jest tak trudno. I wreszcie ludzie w ten cud niewstawania kiedyś uwierzą. A wtedy nie pomoże nawet zakaz handlu w poniedziałek.