Wielki Piątek ateisty

Od tysięcy lat mieszkańcy naszej okolicy globu obchodzą u progu wiosny, gdy dzień zwycięża noc, bardzo szczególne święto. Nie poprzestają na radości z wiosny i nie tylko witają zmartwychwstałych z zimowej śmierci bogów, lecz jednocześnie oddają się jakiejś dziwnej nostalgii zmieszanej z nadzieją.

W święto Pesach Żydzi opowiadają sobie baśń o wyjściu swoich przodków z egipskiej niewoli. Opowieść nazywa się Hagada. Jezus i apostołowie zebrali się na Ostatniej Wieczerzy, czyli na paschalnej kolacji sederowej, by jak co roku wspomnieć tę samą historię. Jest ona może najważniejszym elementem żydowskiej mitologii narodowej, a w każdym razie najważniejszym do czasu Holokaustu. Jest to opowieść o wielkim cierpieniu, jakim jest niewolnictwo, o tułaczce i o tym, że nadzieja wolności uszlachetnia nas i czyni lepszymi. Świętość Paschy, pradawnego święta wiosny, którego bezpośrednim dziedzicem jest żydowskie Pesach, polega właśnie na tym spleceniu cnoty i nadziei. Świętujący od prawieków wiosenne przesilenie, składając ofiary bogom, obiecują sobie, że będą odtąd lepsi, że wyzwolą się ze swych słabości i zapracują sobie na lepszy los.

Jezus bardzo by się pewnie zdziwił, że jego historia stanie się kolejną opowieścią paschalną. Bo chrześcijanie nie myślą już wiele o wyjściu z Egiptu i nie można oczekiwać od nich świętowania na pamiątkę tego mitycznego wydarzenia. Choć chcą naśladować Jezusa – nie mogą świętować tak jak on ani wyznawać religii, którą on wyznawał. Usprawiedliwić ich może z tej „niewierności” tylko jedno – to, że sama historia nauczania i śmierci proroka stanie w centrum wyobraźni religijnej.

Chrześcijanie odeszli od wiary Jezusa najdalej, jak tylko się dało. Z Mesjasza, którego w Jezusie ujrzeli, uczynili Boga, oddając cześć ludzkiej postaci. Przestali świętować sobotę, jak nakazuje dekalog. Sprzeniewierzyli się zasadom koszeru, w tym zakazowi spożywania wieprzowiny. Gdyby Jezus wiedział, że będzie miał wyznawców, pewnie by się ucieszył. Jednak gdyby mu powiedziano, że wyznawcy ci będą pracować w sobotę i jadać bułki z szynką, a jego samego uważać za Boga, z pewnością popukałby się w czoło.

Dziwne są zaiste dzieje religii. Rządzą się swoimi prawami, prawami ludowej wyobraźni, za którą stara się nadążyć teologa ze swoimi objaśnieniami, ale nigdy nie nadąża i nigdy nie jest wiarygodna.

Chrześcijanie opłakują śmierć Jezusa na krzyżu. Opłakują jednakże nie tyle cierpienie człowieka umęczonego na krzyżu, ile upadek człowieka, którego wyrazem było bogobójstwo. Ten smutek i lęk przed śmiercią jako następstwem upadku jest wszakże dla nich wstępem do wielkiej radości paschalnej, której centralnym motywem jest zmartwychwstanie. Bogowie wiosenni zmartwychwstają od niepamiętnych czasów. Ale dopiero chrześcijanie odważyli się uwierzyć, że nie umrą naprawdę – że śmierć jest tylko pozorem, bo w istocie otwiera nowe życie, w nowym ciele.

Bogom pewnie łatwiej umierać niż ludziom. Zwłaszcza że wiedzą, iż nie umierają „na zawsze”, bo są wszak nieśmiertelni. I pewnie łatwiej umierać ze świadomością, że własna śmierć wybawia od śmierci innych ludzi. Zresztą czy bogowie umieją cierpieć naprawdę? Są wszak szczęśliwi i doskonali – jeśli zdolni do cierpienia, to tylko takiego, na które sami się zdecydują, a więc, mimo wszystko, pod kontrolą, na niby.

Ale wokół nas cierpią miliony takich, których cierpienie nikogo nie zbawia i którego ani sami na siebie nie ściągnęli, ani nie mogą go w każdym momencie usunąć, tak jak mogą to czynić bogowie (jeśli już w ogóle cierpieć umieją). Dlatego w czas Wielkanocy pomyślmy właśnie o nich – o chorych, o niesprawiedliwie więzionych, o torturowanych, o wypędzonych ze swych domów na tułaczkę. Niech radość wiosny i nadzieja, że będziemy lepsi niż dotychczas, połączy nas węzłem współczucia i zrozumienia z cierpiącymi od chorób i prześladowań bliźnimi, którzy też powinni mieć swój udział w wiosennej radości.

Poświęćmy wielkopiątkową zadumę ukrzyżowanym przez los i ludzką złość – oni nas naprawdę potrzebują, podczas gdy bogowie poradzą sobie doskonale bez nas.