Błękitny Marsz po władzę?

Pamiętliwe internety pozwalają nam przywołać żywe wspomnienie z października 2006 roku, gdy pod przewodem Donalda Tuska Platforma Obywatelska zorganizowała wielki „Błękitny Marsz” w obronie demokracji, niszczonej (wszak nie tak szybko i skutecznie jak dziś) przez ekipę braci Kaczyńskich. Warto popatrzeć i poczytać komentarze: tutaj.

Marsz był wielkim sukcesem, a jego hasła i atmosfera niczym nie różniły się od pamiętnych marszów KOD sprzed roku. Również wtedy nawiązywano do nienawistnych wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, zwłaszcza tych o „łże-elitach” i „stoicie tam, gdzie kiedyś stało ZOMO”. Wnoszono hasła w obronie demokracji i wolności mediów. Wszystko było tak jak dzisiaj, choć aktorzy nieco inni.

W Błękitnym Marszu sprzed dekady wzięło udział kilkanaście tysięcy osób. Ile przyjdzie 6 maja 2017 roku? Obstawiam, że co najmniej tyle samo. Sytuacja jest znacznie gorsza niż wówczas, a powodów do demonstrowania niepomiernie więcej. Dziś nie tylko zagrożony jest (a wręcz na wpół zrujnowany) porządek konstytucyjny w kraju, lecz również nasze realne członkostwo w Unii Europejskiej. Dziesięć lat temu nie można było sobie nawet wyobrazić takiego scenariusza, jaki właśnie realizuje się na naszych oczach.

Jeszcze rok temu inicjatywa polityczna znajdowała się w rękach KODu i Mateusza Kijowskiego. To on był twarzą wielkiego majowego marszu, w którym wzięło udział grubo ponad sto tysięcy ludzi. Na taki wynik „Błękitny Marsz” anno 2017 liczyć nie może. Niewiele jednak trzeba, aby był to dzień Platformy. W 2006 roku, w reakcji na ówczesny marsz PO, PiS urządził wiec pod Pałacem Kultury, a dodatkowo koalicjant, Liga Polskich Rodzin Giertycha, swoją imprezę. W sumie w prorządowych manifestacjach wzięło udział niewiele mniej osób niż w samym Błękitnym Marszu. Diabolicznym bohaterem narracji władzy był wówczas „liberalizm” oraz osobiście Leszek Balcerowicz. Aż łezka się w oku kręci.

Miłe utarczki z czasów pierwszego PiS już nie powrócą. Dziś zapanowała w kraju nienawiść, ledwie zatrzymana na skraju przemocy. Władza PiS jest potężniejsza i bardziej złowroga niż wówczas. A jednak w jakiś sposób jest słabsza. Dziś Kaczyńskiemu nie chce się przemawiać na żadnych kontrmanifestacjach. Musi nosić swój miesięcznicowy krzyż. Tam, pod Pałacem Prezydenckim, całkowicie się wypala. Cóż mógłby powiedzieć nowego dzisiaj?

Dlatego nie będzie żadnej kontry PiS. Nikt nie zwiezie do Warszawy tysięcy zwolenników Prezesa. Nie ma na to w partii ochoty, a i partyjne pieniądze lubią płynąć w innych kierunkach. Schetyna ma więc swój dzień, dzień tylko dla siebie. Bez patronatu Kijowskiego i klątwy wyborczej klęski oraz pikujących sondaży. Czy zdoła się odbudować? Czy Polacy zaczną znów wierzyć, że polską polityką rządzi alternatywa PO-PiS? Po załamaniu KOD i Nowoczesnej jest to całkiem możliwe (ale niekonieczne).

Z pewnością dzisiejszy marsz przyniesie korzyści Platformie. Niezłe przemówienie Schetyny w czasie niedawnej debaty sejmowej nad wotum nieufności dla rządu dało mu znaczący wzrost poparcia. Jeśli przemówienia na Błękitnym Marszu będą nie gorsze – możemy zobaczyć PO na pierwszym miejscu w badaniach kilku sondażowni. A to będzie jak podmuch mocnego wiatru w oklapłe platformiane żagle.

Ten sam wiatr, który napędza statek PO, zatapia PiS. Rządzenie nie wychodzi, autorytaryzm i korupcja polityczna napotykają na społeczny opór nie tylko wśród elit, a przywództwo schorowanego Jarosława Kaczyńskiego jest coraz bardziej wątpliwe. Przed PiS nie widać przyszłości. Kaczyński nie ma naturalnego następcy, przywódcy frakcji partyjnych i pretendenci do schedy są równie przerażający dla społeczeństwa, co dla samych członków PiS, a w dodatku uwłaszczeni na dobrze płatnych posadkach członkowie partyjnej nomenklatury nie mają ochoty rzucać się partii na ratunek. Jeszcze znajdą się po niewłaściwej stronie i będzie trzeba pożegnać się z synekurą… Takie to są paradoksy władzy oligarchicznej. Niby silna, a jednak słaba. Gnuśnieje, gnije od środka i w końcu zapada się pod własnym ciężarem.

A jednak choćby nie wiem jak spisał się Grzegorz Schetyna i choćby nie wiem jak zaktywizował się Donald Tusk, bardzo wielu Polaków czeka na nową formację. Nową, centrową, profesjonalną formację polityczną, zdolną powalczyć w wyborach na dużą skalę. Jestem pewien, że politycy to widzą i podejmą taką próbę. Mamy sporo zdemobilizowanych ludzi na lewicy, wiele osób z KOD, które chciałyby działać w polityce bardziej formalnie, są też rozmaici działacze na obrzeżach partii parlamentarnych, którzy niewiele mają już do ugrania w swoich macierzystych środowiskach. W tym wszystkim jest potencjał na coś nowego.

Za brak zjednoczenia opozycji przed rokiem aktualne partie anty-PiS zapłacą pojawieniem się konkurencji. I to już przed wyborami samorządowymi. Czeka nas ciekawa jesień. Błękitny Marsz może się okazać marszem po władzę, lecz także torowaniem drogi przyszłemu, nienarodzonemu jeszcze koalicjantowi. I dobrze.