Beato Szydło, przeproś, póki czas!

Odrażające zachowanie premierki rządu RP, Beaty Szydło, zasługuje na anatomiczny komentarz. Ktoś powinien dokładnie przebadać genealogię tego wydarzenia, będącego najwyraźniej wykwitem wielowątkowej degradacji kulturowej, której jesteśmy zbiorową ofiarą. Kilka słów tytułem prolegomenów do takiej socjologicznej analizy.

Oto była pretendentka do stanowiska dyrektorki Muzeum Auschwitz, była burmistrzyni miasteczka sąsiadującego z Oświęcimiem, a obecnie premier rządu państwa sprawującego pieczę nad Auschwitz – światowym symbolem ludobójstwa – oświadcza w miejscu kaźni miliona ludzi, że „Auschwitz to w dzisiejszych niespokojnych czasach wielka lekcja tego, że należy uczynić wszystko, aby chronić bezpieczeństwo i życie swoich obywateli”.

Znaczy, że Polska nie dość chroniła swoich żydowskich współobywateli i wydała ich na pastwę Niemcom? A może chodzi o to, że nie trzeba było pozwolić Żydom osiedlać się w Polsce, bo gdyby nie to, to nie byłoby Auschwitz (niby: nie ma Żydów, nie ma eksterminacji)? A może mamy dopatrzeć się analogii i przestrogi takiej oto: jak teraz przyjmiemy Arabów (jak niegdyś Żydów), to prędzej czy później ktoś ich zamknie w obozie i wymorduje (więc lepiej nie wpuszczać)? Ktoś mi tu podpowiada: nie, jej chodzi o to, że jak Niemcy naprzyjmują Arabów, to potem będą ich w Polsce palić. Aha, Hitler naprzyjmował uchodźców i…

O co, do cholery, chodzi w tej tajemniczo obrzydliwej, diabolicznej wypowiedzi?! Co się tu insynuuje? Jakie miazmaty tu cuchną? Jaka tu pada aluzja? A może żadna? Może to tylko zwykła głupota, której nie warto przypisywać żadnego sensu, bo go w niej nie ma?

Cytowanymi słowami Szydło zakończyła przemówienie, w którym głównie wychwalała Polaków ratujących Żydów, a zwłaszcza mieszkańców okolic Oświęcimia, udzielających schronienia uciekinierom z obozu. Można by sądzić, że Polacy gremialnie ratowali Żydów, bo przecież „mamy najwięcej drzewek w Yad Vashem”. Czy Beata Szydło wie, że w przeważającej większości przypadków uciekinierzy tacy spotykali się z wrogością, a nawet przemocą ze strony ludności? Czy wie, że bohaterstwo tych nielicznych, którzy dawali Żydom schronienie, polegało na przezwyciężeniu strachu nie tylko przed Niemcami, lecz także przed własnymi sąsiadami? Czy wie, że nieustanne nawoływanie do dawania świadectwa prawdzie, prawdzie o tym, że wielu Polaków ratowało Żydów, jest cyniczne i odrażające, jeśli towarzyszy mu uparte, stronnicze przemilczanie niczego innego, tylko właśnie prawdy, prawdy bolesnej i złożonej?

Beata Szydło wie, a może nie wie. Zapewne nawet się specjalnie nie zastanawia, co wie, a czego nie wie. W końcu nie na tym polega robienie kariery, w Brzeszczach i w Warszawie, by mówić szczerze całą prawdę. Lepiej za dużo nie myśleć, a co się myśli i wie, zachować dla siebie. A tak na poważnie – w Oświęcimiu i w okolicy wszyscy, nawet znacznie mniej wykształceni niż Szydło, wiedzą, jak naprawdę wyglądały relacje polsko-żydowskie w czasie wojny i po wojnie. Jak każdy, nasłuchała się tych opowieści…

Autorem przemówienia Szydło i kończących je zdumiewających słów jest najpewniej jakiś anonimowy pisarczyk z kancelarii premiera – jak sądzę, jakiś młody działacz partyjny. Kończył szkoły i studia, lecz nigdy nie dowiedział się, czym jest Auschwitz i jaka obowiązuje etykieta w tym szczególnym miejscu. Słyszał, że kiedyś byli jacyś Żydzi, których Niemcy dawno temu wymordowali, a Polacy ich ratowali, bo wierzą w Boga. Tyle w temacie. Płacą mu za wyrabianie tego kitu, który wciska się ludziom, żeby kochali władzę. Kit to kit – kto by tam wchodził w szczegóły. A Beata Szydło nie zadała sobie trudu, by przeczytać z uwagą i do końca przygotowane dla niej wystąpienie. A może ten trud sobie zadała? Tym gorzej.

Pisarczyk ma powiedziane, że przy każdej okazji trzeba straszyć Polaków uchodźcami-terrorystami. Linia partii, przyjęta na wniosek wydziału propagandy, zwanego dziś PR albo „spin-doktorami”, zatwierdzona przez Prezesa i realizowana bez zastrzeżeń przez funkcjonariuszkę w randzie premiera, Beatę Szydło, zakłada, że Polak ma głosować na PiS, gdyż ten daje mu dumę i poczucie bezpieczeństwa, jednocześnie kojąc jego kompleksy i usprawiedliwiając jego ksenofobiczne lęki. Polak ma się dowiedzieć, że jest i zawsze był bohaterem bez skazy – odważny, honorowy, solidarny. Przyjął na swe łono, a następnie uratował milion Żydów, więc teraz niech inni zajmą się Arabami.

Tyle. Żadnych tam inteligenckich fanaberii z „prawdami” i innymi „szarościami”. Od „prawd” i innych tam „spaw duchowych” jest Kościół, a polityka to rzecz skuteczności. Partia wie, co robi.

Prostactwo toruje drogę bezwstydowi i hańbie. Zawsze tak jest, lecz tym razem stało się jeszcze coś horrendalnego. Nie chodzi bowiem tylko o arogancję w wulgarnym środowisku politycznym, rekrutującym się z niższych sfer, z małych miejscowości i ich kupiecko-kościelnych elit. Nie chodzi o tylko o tę gogolszczyznę, która na drodze demokratycznej rozlała się z głębokiej prowincji, zatapiając Warszawę i całe państwo. Nie umniejszam zresztą jego grozy – sknajaczenie rządu w środku Europy jest czymś niepojętym.

Tu jednak mamy do czynienia z czymś więcej, a to z racji szczególnych okoliczności biograficznych. Premier Beata Szydło jest STAMTĄD. Należy do elit oświęcimskich, była burmistrzem Brzeszcz. Ba! Była doktorantką na etnografii na Uniwersytecie Jagiellońskim i pracownicą Muzeum Etnograficznego w Krakowie. Ludzie tego pokroju, tych sfer, zwykle mają w sobie tę wrażliwość i tę inteligencką kulturę umysłową, która brzydzi się propagandą, uproszczeniami, zakłamaniem, ignorancją, przemilczaniem, wybielaniem i wszelką manipulacją. Szydło do nich nie należy. Tymczasem honor i godność Polski na arenie światowej zależy od tego, czy strażnicy miejsc pamięci, a więc miejscowi, ludzie z Brzeszcz, Oświęcimia, Brzezinki, mają dość kultury i mądrości, by zrozumieć ciążącą na nich odpowiedzialność za pamięć i prawdę – czy też brakuje im klasy.

Wystąpienie Beaty Szydło napawa najgłębszym niepokojem – czy Auschwitz znów ma być magiczną wyspą rozpaczy i pamięci, oblaną oceanem polskich kompleksów, nacjonalizmu i zakłamania? Jeśli premier rządu RP nie rozumie, że mówienie połowy prawdy równa się kłamstwu, a mieszanie Auschwitz do bieżącej ksenofobicznej polityki (ksenofobia na terenie obozu zagłady!) jest podłe i niszczące dla reputacji Polski, to znaczy, że nie wie, na jakim świecie żyje i co czyni. Jeśli zaś zdaje sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje dla Polski będą miały jej słowa i nie przeprasza za nie, to znaczy, że dopuszcza się sabotażu.

Czy PiS świadomie dąży do skompromitowania Polski w oczach Zachodu? Jeśli nie, to niechaj czym prędzej pokaja się i przeprosi. Tylko jednoznaczne publiczne przeprosimy Beaty Szydło są w stanie odwrócić skutki katastrofalnego „błędu wizerunkowego” popełnionego przez nią i jej pisarczyka.