Oto słowo ludzkie. Dobra nowina dla katolików

Nie wstaniecie z grobów! Chińczycy i Hindusi nie zostaną jak jeden mąż katolikami i nie przyjdzie na ziemię Jezus, by rządzić w Pekinie i Bombaju. Nie będziecie musieli żyć wiecznie ani uczestniczyć po śmierci w niekończącej się nigdy mszy. Nie będzie raju na ziemi, bez znoju, chorób i śmierci. Nie zostaniecie „zbawieni” ani nie doznacie żadnych specjalnych „łask”, gdy ktoś pokropi was wodą, wypowiadając magiczne zaklęcia. Zjadając placek z pszenicy, nie spożywacie ludzkiego mięsa.

To wszystko są kłamstwa! Jeśli ktoś wierzy w takie rzeczy, przedstawia się jako wysłannik nadprzyrodzonych sił i mówi innym, że wszystko to „wie”, a nie tylko „wierzy”, pobierając za to pieniądze i nakłaniając, kogo się da, do uwierzenia w te niedorzeczności, ten jest uzurpatorem i oszustem. Oszust, który ci mówi, że nie umrzesz naprawdę i czeka cię życie wieczne, nie tylko nie ma niczego na poparcie swych tez (oprócz tego, że już przed nim ktoś w nie wierzył), lecz przede wszystkim cię demoralizuje i egzystencjalnie uszkadza, pozbawiając cię prawa do śmierci i zapomnienia.

My, niewierzący czy ateiści, choć znaczna większość z nas w ogóle nie interesuje się religią, mamy mimo to pełne prawo religią się interesować i przekonywać innych do jej porzucenia. Prawo do krzewienia postawy świeckiej lub antyreligijnej mamy dokładnie takie samo, jakie do „nawracania” mają księża czy imamowie. Mamy prawo przekonywać, że religia prowadzi do zepsucia moralnego, tak jak katolicy mają prawo głosić, że do zepsucia prowadzi ateizm.

Podkreślam to ich prawo z całą mocą, aby tym bardziej uwypuklić fakt, że wierzący nam tego prawa akurat odmawiają. W odróżnieniu od księży nie mamy w sobie tej pychy, by swoje poglądy nazywać „nauczaniem” i powoływać się przy tym na autorytet istot pozaziemskich i nadludzkich. Nie udajemy niczyich wysłanników ani reprezentantów i nie przywdziewamy dziwnych strojów, aby dodać sobie powagi i usprawiedliwić przemawianie tonem pouczania.

Tytuł niniejszego artykułu należy, rzecz jasna, rozumieć jako ironię i autoironię. Jednak bez cienia ironii stwierdzam, że mówienie za siebie i we własnym imieniu, bez epatowania swoim przekonaniem, że przemawia się w imieniu jakichś potężnych i nadludzkich sił, jest postawą uczciwości intelektualnej, mającą nieskończoną przewagę moralną nad postępowaniem odwrotnym, właściwym kapłanom rozmaitych religii, szerzącym ich rozmaite „dobre nowiny”.

I to nawet wtedy, gdy ich ewentualne nieprzyjęcie nie grozi śmiercią i wiecznym potępieniem. A więc nawracamy, a raczej „zawracamy” – w swoim wyłącznie imieniu, nie strasząc nikogo mękami piekielnymi ani nikogo nie mordując. Jeśli jesteście uczciwi i odważni, a nie tylko klepiecie pacierze i komunały o „otwartości na dialog”, spróbujcie zmierzyć się z krytyczną reakcją na chrześcijaństwo, z antychrześcijaństwem, które jest wszak stanowiskiem gigantycznej większości mieszkańców ziemi, oraz antyteizmem, która charakteryzuje liczbę ludzi podobną do liczby wyznawców Jezusa.

To naprawdę nie chodzi tylko o to, czy księży pedofilów jest tylko 2, czy może 5 proc. Ani o to, czy z usług męskich prostytutek korzysta większość biskupów i kardynałów w Watykanie, czy może mniej niż 50 proc. spośród nich etc. etc. To są sprawy ważne, i owszem, lecz kwestia religii w ogólności i stosunku do chrześcijaństwa w szczególności ma znaczenie o wiele bardziej rozstrzygające dla słuszności osobistych wyborów moralnych i duchowych.

Wypatrując śladów tego kontaktu z treściami antychrześcijańskimi, z dużym przejęciem przeczytałem tekst red. Sebastiana Dudy w najnowszej „Więzi”, którego obszerne fragmenty dostępne są tutaj. Jest on w dużej mierze odpowiedzią na mój wpis blogowy sprzed pół roku, zatytułowany „Wstyd być katolikiem”, który zresztą wzbudził szerszy rezonans (i, mam nadzieję, również ów słuszny wstyd).

Widzę, że proste przesłanie o wspólnictwie w patologicznej działalności Kościoła rzymskokatolickiego, wynikające z przynależności do tej złowrogiej organizacji i sponsorowania jej pod pretekstem „istnienia jakiejś wyższej istoty” (tak jakby KR-K miał mieć z nią cokolwiek więcej wspólnego niż dowolna inna organizacja religijna, zwłaszcza taka, która nie ma na swoim koncie milionów ofiar i stuleci terroru), jednak dociera do tych, do których ma dotrzeć!

Jestem pewien, że udało mi się wyrwać ze „szponów szatana” całkiem sporą gromadkę otumanianych od dzieciństwa niewinnych ludzi. Moje nawracanie działa i zapewne będę musiał się tym zająć w sposób bardziej systematyczny. Jednak zarówno red. Duda, jak i inni katolicy powinni pamiętać, że niereligijność czy ateizm nie oznaczają żadnego deficytu w zakresie duchowej i metafizycznej wrażliwości. Wręcz przeciwnie – czynią naszą podmiotowość metafizyczną o wiele bardziej substancjalną i poważną.

Nasza „dobra nowina” nie ogranicza się do tego, że dziecinna wiara w Boga króla, raj na ziemi i inne tego rodzaju bajki, uwłaczające godności osoby piśmiennej, można porzucić bez żadnego uszczerbku dla jakości życia duchowego, lecz obejmuje również refleksję o tzw. sprawach ostatecznych. Czytelnicy „Tygodnika Powszechnego” mogą zapoznać się z jej dość zwartym i treściwym przykładem tutaj.

Jednak również na łamach „Polityki” kilka lat temu podjąłem próbę wyrażenia w sposób analogiczny do modlitwy, w poważnym nastrojeniu metafizycznym, postawy niewierzącego wobec figury Boga oraz faktu istnienia religii. Proszę wierzących, takich jak p. Duda czy też urzędowo śledzący mnie redaktorzy ultrakatolickich mediów, aby zechcieli na chwilę wyjść poza ramy sporu o moralną ocenę Kościoła i spróbowali podjąć wyzwanie, jakim jest przyjęcie perspektywy jednocześnie metafizycznej i niereligijnej.

Przeczytajcie, proszę, bez uprzedzeń – i spróbujcie zrozumieć ową „Modlitwę niewierzącego”, którą niniejszym chciałem przypomnieć (tak jak ja przeczytałem w życiu wiele tysięcy stron tekstów katolickich):

Modlitwa niewierzącego

To nieprawda, że niewierzący się nie modlą. Robią to po swojemu. Bóg nie musi istnieć, żeby się do niego modlić, tak jak życie nie musi być wieczne, aby trzeba było żyć, a dobro nie musi być bez skazy, aby było dobre. Nie wierzyć w Boga to tylko nie wierzyć w wiarę. Wszechmogący Bóg obejdzie się bez istnienia, tak jak człowiek obejdzie się bez istniejącego Boga. Czyż nie można żyć i umrzeć bez Boga u swego boku? Można. I tej możności, ba, tej konieczności nikt nie może człowiekowi odebrać.

Kimkolwiek jesteś, Boże, nie masz takiej mocy, by zabrać mi moją niemoc i nicość. Moje jest królestwo skończoności, a Twoja jest tylko nieskończoność. Jakże Ci współczuję. Masz tylko Siebie. Jakże nudna jest Twa potęga i jakże okrutna Twoja nieśmiertelność. Ja odejdę – Ty musisz zostać. Czy modlisz się sam do siebie o zmiłowanie? Ach, Ty nie możesz się modlić. Wszak masz wszystko. Całego Siebie…

Jesteśmy przewrotni, tworząc Twój obraz na swoje podobieństwo. My, bałwochwalcy, posunęliśmy się do ostateczności, czcząc człowieka w Tobie. Przed sobą się korzymy, siebie się w Tobie lękamy i w sobie pokładamy nadzieję, składając swój los w Twoje ręce. Jesteś dzieckiem naszego bluźnierstwa, naszego lęku i naszej pychy.

A jednak wierzymy, że jesteś nie tylko człowiekiem. Wierzący czują Twoją obecność, Twoje wścibskie oko i Twoją przemożną i nieodwołalną wolę. Niewierzący czują zaś ciężar idei Najwyższej Istoty, którą przodkowie obciążyli umysły i serca ludów. Choć istniejesz na łasce naszej wyobraźni, ciężar Twojej Idei jest prawdziwy i dojmujący. Tak jak prawdziwa jest nadzieja ożywiająca tę Ideę. Dla wierzących to nadzieja drugiego, doskonałego życia. Dla niewierzących – nadzieja, że śmierć usprawiedliwia nasze nikłe życie i stwarza granice, w których skończone dobro, na jakie nas stać, jest prawdziwym dobrem.

Boże nieistniejący, nie masz oczu ani uszu, aby widzieć i słyszeć piękno. Nie masz skaz i niedoskonałości, koniecznych, aby być tylko człowiekiem. Jakże nie chciałbym być na Twoim miejscu. Wymyślili Cię ludzie, biorąc sobie za wzór swoich ojców i panów. Jakże Ci to uwłacza! Czyż można ostateczną podstawę wszechrzeczy roić sobie, patrząc w wizerunek samego siebie jak w lustro? Jakże to tak wyobrażać sobie absolut w postaci czującej i myślącej osoby, osoby ojcowskiej i królewskiej, samotnej, władczej? Wybacz nam tę pychę. Ach, zapomniałem – nie istniejesz poza naszymi marzeniami. To my musimy sobie samym wybaczyć tę pychę i naiwność, nieznającą niczego oprócz człowieczeństwa.

Boże, Ty jesteś niewierzący, tak jak ja. Sam wiesz najlepiej, że czym bardziej w naszych marzeniach istniejesz, tym bardziej nie istniejesz. Wybacz wierzącym, że stworzyli Cię tak niedoskonałym jak oni sami. Nie wiedzieli, co czynią. Ale my, niewierzący, wiemy, że spoza legend i snów o sprawiedliwym Królu nieba wyziera niepojęta bez-prawda absolutu. Zimny i obcy jak kosmos absolut rzucił nas na peryferie bytu, w ciemność świadomego życia, które wszystko pogrąża w mroku swym światłem – tak jak lampa zapalona wśród lasu. Nie mogąc wytrzymać tej nieczułości, stworzyliśmy Ciebie, dobry Boże. Na wieczną pamiątkę tajemnicy człowieczeństwa.

Jak dobrze, że Cię nie ma, Boże! Nie zgasisz swym rozjarzonym blaskiem mądrości i piękna człowieka. Nie zalejesz powodzią swego miłosierdzia naszej ułomnej miłości. Wymyśliliśmy Ciebie z tęsknoty za czymś doskonalszym od nas. Ta tęsknota przynosi nam chlubę. To pięknie, że chcemy większej mądrości, większego piękna i większego dobra. Ale właśnie dlatego, że one nie istnieją, jesteśmy godni uznania w swych własnych oczach.

Muszę Cię zdradzić, Boże Nieistniejący, choć tak ludzki jest Twój rodowód. Muszę Cię zdradzić, bo ważniejszy jest dla mnie twórca niż jego dzieło. Dla miłości człowieka, dla jego wielkości i dla jego klęski muszę pozostać przy nim, nawet jeśli oznacza to dla mnie porzucenie jego największego marzenia. Bo ten, kto marzy, jest ważniejszy od marzenia. Nie pozwolę, aby Twa Idea przygniotła nasze życie i ośmieszyła jego wartości. Nie pozwolę, by miłość do człowieka ustępowała wobec miłości do Ciebie, a cześć dla ludzkiego dobra i geniuszu była ledwie odpryskiem Twojej chwały.

Nie odbierzesz nam człowieczeństwa. My, niewierzący, będziemy szanować i kochać ludzi za to, kim i jacy są, a nie za to, że są Twoimi dziećmi i obrazem Twojego majestatu. Nie zdradzimy człowieka z Tobą. Będziemy stać na straży wolnego człowieka i jego wszystkich dzieł – moralnych, intelektualnych i artystycznych – mimo że są ułomne i dlatego że są ułomne. Nie pozwolimy, aby człowiek ostatecznie ukorzył się przed swoim własnym wytworem, którym jesteś. Choć czcimy Cię jako wyraz ludzkiego geniuszu, to nie pozwolimy na to, by człowiek poniżył się, stawiając swoje dzieła ponad samym sobą i zdradził samego siebie. Znaj swe miejsce, Boże! Służ człowiekowi, jeśli jesteś taki dobry, jak powiadają. A jeśli my jesteśmy tak marni, jak powiadają, nie oczekuj od nas, abyśmy służyli Tobie i korzyli się przed Tobą.

Mówię do Ciebie, a Ty nie słuchasz, o Nieistniejący! Ale słuchają ludzie, bogowie śmiertelni i grzeszni. Mówiąc do Ciebie, mówię do nich. Jesteś przesłaniem i pamiątką po naszych pradawnych przodkach. Nie wyrzekam się pamiętania o nich. Dlatego zawsze będę do Ciebie się modlił, zwracając się do nich i do wszystkich ludzi, którzy marzą o Tobie.

Przez Ciebie spełnia się chwała człowieka i w Tobie wyraża się cała jego nędza. Powstały z lęku i pychy ludzkiej, oddajesz swą postacią to, co mamy w sobie najlepszego – miłość i nadzieję. Dlatego i ja Cię potrzebuję.