I co teraz będzie z „tą Polską”? Moje proroctwa

Uważam, że każdy komentator życia politycznego powinien od czasu do czasu ryzykować przewidywanie przyszłości. Jeśli mu się to uda, zyskuje na wiarygodności, jeśli nie – najwyraźniej nie wszystko przeanalizował, jak należy.

Pewnie, że w świecie jest i przypadek, i mnóstwo zmiennych, których nie możemy w najskrupulatniejszej nawet analizie oszacować, choć każda z nich może się okazać decydująca w sieci współwystępujących ciągów przyczynowo-skutkowych tworzących obserwowalną rzeczywistość.

Jednak mimo to projekcje są czymś, czego nie wolno nam unikać. Tylko bowiem pod warunkiem odwagi myślenia o tym, co najprawdopodobniej się zdarzy, można na poważnie proponować posunięcia mogące zapobiec najgorszemu scenariuszowi. Jeśli o mnie chodzi, największym błędem, jaki w swych przewidywaniach dotychczas popełniłem (błędem kardynalnym), było założenie, iż Kaczyński wkrótce odejdzie z polityki z przyczyn zdrowotnych.

Dziś nadal tego złożenia się trzymam, bo upływ czasu czyni je tym bardziej racjonalnym. Koniec epoki Kaczyńskiego zbliża się wielkimi krokami. A po Kaczyńskim… No właśnie. O to wszystko się dziś rozbija.

Zanim przejdę do konkretów, dwie uwagi natury ogólnej. Polska PiS, zgodnie z przewidywaniami wielu komentatorów, w tym moimi, wyewoluowała w kierunku państwa mafijnego, sprzężonego tyleż ze strukturami przestępczymi, co ze strukturalnie mafijnie funkcjonującym Kościołem.

Złapał kozak Tatarzyna, lecz Tatarzyn za łeb trzyma. Wydawało się do niedawna, że to partia kontroluje różne mafijne układy i posyłając na różne stanowiska większych i mniejszych cwaniaczków, może liczyć na ich lojalność z powodu „haków”, jakie ma na każdego z nich.

Dziś wiadomo, że służby i archiwa partyjne nie są zintegrowane, a zasoby „kompromatów” są porozdzielane między różne frakcje i ugrupowania partyjno-mafijne. Nie można już mówić o żadnym politycznym ośrodku dyspozycyjnym, którego obawialiby się wszyscy przestępcy zaokrętowani na porwanym przez politycznych piratów okręcie RP.

Najwięksi bonzowie nie boją się już Kaczyńskiego, bo „dłużej przeora niźli klasztora”. Szyszko, Glapiński czy Rydzyk dawno już mogli śmiać się w nos Kaczyńskiemu, tak jak dziś śmieje się Banaś. A Ziobro i Gowin są już nie do ruszenia i czują się pewnie. Podobnie jak Morawiecki. I bodajże oprócz Gowina, który nie jest powiązany z żadnym skandalem, wszystkich trzyma w kupie już nie lęk przed Kaczyńskim, lecz przed odpowiedzialnością konstytucyjną lub karną w przypadku utraty władzy przez PiS.

Druga uwaga ogólna odnosi się do wyborów. PiS przegłosował już te ustawy, których potrzebował. Od biedy może spacyfikować wolne media bez zmian w prawie na poziomie ustawowym. Solorz i jego stacje są już grzeczne, a i TVN nabiera kindersztuby. Czy Amerykanie sprzedadzą tę stację PiS, to zależy od nich, a nie od jakichś tam ustaw.

Dlatego choć skład obecnego Sejmu jest nieporównanie poważniejszy i bardziej obiecujący niż w poprzedniej kadencji, jego znaczenie dla reżimu jest na tyle niewielkie, że może się tam dziać, „co chce”. Reżim będzie się teraz zajmował spokojną konsumpcją i uszczelnianiem wszystkiego, co już przejął, zaś co miał rozdać w gotówce, to już rozdał.

Kryzys gospodarczy jest nieuchronny (po latach koniunktury musi wreszcie nadejść), więc na długie rządy nie ma już co liczyć. Lepiej więc paść się spokojnie, niż latać po pastwisku i machać ogonem.

Biorąc to wszystko pod uwagę, przewiduję, że Kaczyński zrezygnuje z fałszowania wyborów za pośrednictwem swoich nadwornych sędziów i „przeliczania głosów”, a przejmowanie Senatu odsunie w czasie. Wykupienie bądź zastraszenie kilku posłów może zająć więcej niż miesiąc, więc zapewne pierwszym marszałkiem zostanie ktoś z dziesiątki senatorów „niezależnych”. Ma to zresztą niewielkie znaczenie.

Kluczową sprawą stają się bowiem obecnie wybory prezydenckie. Kaczyński ma serdecznie dość Dudy, ale nie ma wyjścia – musi na niego postawić wszystkie pieniądze. A opozycja nie ma siły moralnej, zdolności przewidywania, odpowiedzialności i wiary w siebie, aby podjąć walkę. Musiałaby znaleźć wspólnego kandydata i solidarnie wystawić go już w pierwszej turze, mobilizując wszystkie swoje siły dla wsparcia jego kampanii.

To dziś political fiction, tym bardziej że Tusk nie ma już po co wracać, skoro niczego dla niego nie przygotowano. Każda z partii wystawi więc swojego kandydata, a kandydat KO (Kidawa-Błońska?), który przejdzie do drugiej tury, z pewnością przegra z Dudą. Duda zostanie na drugą kadencję. Niestety. Po odejściu Kaczyńskiego, nie wiedząc, kogo ma słuchać, pewnie obierze sobie na mentora jakiegoś betonowego biskupa, być może podsuniętego mu przez ojca. Błazeństwom i facecjom nie będzie końca.

Decydująca gra rozpocznie się w momencie, gdy będzie już wiadomo, że Kaczyński odchodzi. Nie można teraz przewidzieć, czy stanie się to za pół roku, czy może za rok.

Ale tak czy inaczej wkrótce się to stanie. Wszystkie oczy zwrócą się wtedy na Gowina, który może rozbić koalicję z PiS i przejść na stronę opozycji. W tym czasie Platformą nie będzie już rządził Schetyna. Jego następca (Borys Budka?) znajdzie się pod presją zapierających dech w piersi ambicji Gowina, grającego va banque i domagającego się premierostwa.

Opozycja będzie skłonna się na to zgodzić, pod warunkiem oczyszczenia państwa z PiS i zwinięcia parasola ochronnego nad gangsterami. Gowin się na to zgodzi, bo sam nie jest uwikłany. Nie do ruszenia będzie tylko mafia kościelna. Rydzyk i beton kościelny chętnie poprze Gowina, którego postrzega wprawdzie jako reprezentanta nielubianego Opus Dei, niemniej wydaje się biskupom bardziej swój niż najserdeczniej niecierpiący Kościoła Kaczyński.

A co z mafią? Gdy rządy przejmie PO-PiS pod przewodem Gowina, powstaną zapewne speckomisje do spraw największych afer pisowskich, rozpocznie się kilkadziesiąt procesów, lecz za zasłoną tych spektakularnych działań większość mafii będzie się mogła spokojnie ewakuować, a czystki w instytucjach będą przebiegać polubownie.

Władzę w TVP straci pewnie Kurski, a chamską propagandę zastąpi jakaś mdła papka. Nie liczyłbym jednak na odwrócenie w wielkiej skali pisowskich porządków w sądownictwie, prokuraturze, służbie cywilnej itd. Na restytucję demokratycznego państwa prawa przyjdzie nam jeszcze poczekać dobrych parę latek.

Po Kaczyńskim przyjdzie zaledwie odwilż. Tylko tyle i aż tyle. Nie tak łatwo wychodzi się z PRL bis. Tym bardziej że droga do demokracji prowadzi zawsze przez ciężki kryzys gospodarczy.