List dziadersa do młodej lewicy

Nie chciałbym nikogo urazić ani wybrzmieć protekcjonalnie. Proszę Was, żebyście potraktowali ten list z dobrą wiarą i nie doszukiwali się w nim drugiego dna. Co do protekcjonalności, poczucia wyższości, urażonych ambicji, próżności, frustracji i resentymentu, to w imieniu swoim i swoich kolegów przyznaję się do istnienia takich odczuć w jakimś wymiarze, bo to ludzkie. Jednak proszę wielkodusznie nam to wybaczyć, gdyż i my gotowi jesteśmy podobne cechy przebaczyć wam, bez wdawania się w dociekanie, kto ma ich więcej.

Z pewnością istnieją na lewicy różnice poglądów. Dotyczą spraw ekonomicznych, miejsca zagadnień ustrojowych w programie politycznym lewicy, a także postrzegania roli działaczy oraz intelektualistów jako obrońców słusznych praw osób ekonomicznie i społecznie pokrzywdzonych. Jeśli dziś piszę do „młodej lewicy”, to należy to rozumieć statystycznie. Również grupa, którą w jakimś stopniu (samozwańczo – z nikim tego nie uzgadniałem) reprezentuję, da się tylko umownie określić jako „stara”. Są młodsi, którzy myślą tak jak my, i są osoby znacznie starsze ode mnie, które w pełni identyfikują się z profilem ideowym „Krytyki Politycznej” czy Partii Razem.

Zwłaszcza organizacje feministyczne są bardzo zróżnicowane wiekowo, a liderki tego środowiska również najczęściej są starsze ode mnie. Jeśli zdecydowałem się na zdefiniowanie zasadniczego podziału w kategoriach wieku, to dlatego, że sami zostaliśmy zidentyfikowani przez niektórych młodszych kolegów i koleżanki jako „dziadersi”.

To miłe określenie nie jest jedynym epitetem, a jego używanie nie jest jedynym, lecz jednym z bardzo wielu przykrych afrontów, które spotykają kilkudziesięciu autorów, polityków i działaczy identyfikujących się jakoś z szeroko rozumianą lewicowością albo „obozem postępu”. I zapewne to jest w tym moim adresie najważniejsze: na początek bardzo prosimy, aby nas nie obrażać, nie wyszydzać i nie poniżać. Jesteśmy pochyłym drzewem, bo jest nas raczej niewielu i bliżej nam niż dalej, lecz czy ideowemu lewicowcowi wypada na pochyłe drzewa skakać?

Lepiej zachować kulturę i umiar w polemice, bo kto umie obrażać i poniżać jednych, może w przyszłości zwrócić ostrze swej agresji przeciw innym. I zapewne to uczyni. Względnie dobre maniery to niezbędny warunek wiarygodności – wszędzie i zawsze. Kto go nie dochowuje, nawet samemu sobie nie może dowierzać. Mówię to do wszystkich – także do siebie.

Żadna słuszność, postępowość ani nawet oczywista racja nie usprawiedliwiają poniżania kogokolwiek. Jeśli zaś chodzi o samo meritum sporu, a więc o te racje i słuszności, to sprawa jest – jak zawsze – złożona.

Te drażliwe i zapalne punkty powinny stać się przedmiotem racjonalnej debaty. Zastępowanie jej parskaniem i śmiechem oznacza słabość i bezradność. Wątpliwości ma każdy. Tłumienie ich przemocą szyderstwa i dogmatyzmu jest niemądre i niegodne światłego i wolnego umysłu. A przecież wszyscy, nawet jeśli mamy wiele zastrzeżeń do „oświeceniowego rozumu”, chcemy być ludźmi światłymi, rozumnymi i kulturalnymi. Przynajmniej w tym minimalnym zakresie wszyscy przyznajemy się do dziedzictwa „epoki burżuazyjnej”. Nie chcemy być członkami zwalczających się plemion, lecz myślącymi, autonomicznymi jednostkami.

Mam pewną nadzieję, może naiwną, że mój list „do przyjaciół Moskali” (wybaczcie tę drobną złośliwość) przyczyni się nieco do zmiany tonu i wszczęcia rozumniejszej dyskusji na drażliwe tematy. Chciałbym je tutaj przypomnieć i taką dyskusję zainicjować. Nie zamierzam epatować swoimi argumentami i analizami, bo nie taka rola zapraszającego do rozmowy. Ograniczę się do prostej problematyzacji i uporządkowania spornych kwestii.

Spornych i stanowiących o głębokich podziałach na lewicy. Linii tych podziałów jest kilka, lecz najważniejsza jest społeczno-towarzyska – i to właśnie przykrość, którą także całkiem osobiście odczuwam na tym tle, powodowała mną do napisania tego artykułu, a także polityczna, rozdzielająca poglądy socjalistyczne od bardziej liberalnych i przychylnych stosowaniu mechanizmów wolnorynkowych w polityce społecznej.

Oto jak widzę owe spory:

1. Spór o „maruderów”. Każdy, kto wychował się w PRL, w jakimś stopniu nasiąknął niedobrymi narowami, takimi jak niestosowny wedle dzisiejszych miar seksistowski humor, anachroniczne z dzisiejszej perspektywy obyczaje (jak całowanie w rękę), a nawet homofobia. Każda taka osoba musiała wykonać jakąś pracę nad sobą, aby tych narowów się wyzbyć, niemniej niektórzy zatrzymali się na pewnym etapie tej przemiany po to, by uchronić częściowo swoje poczucie kulturowej tożsamości oraz pozostawić nieco miejsca na ironię i dystans do panujących dziś dość surowych reguł. Trzeba podyskutować o granicach wolności w tym zakresie oraz akceptowalnych różnicach stylu bycia i wypowiadania się między pokoleniami. Na ile i w jakich okolicznościach wolno pozwolić sobie na pewną nieortodoksyjność, luz i swobodę zachowania, gdy w grę wchodzą drażliwe kwestie, takie jak równość płci, seksualność czy stosunek do pewnych grup społecznych?

Pokrewna temu jest kwestia granic tolerancji dla niedobrej przeszłości niektórych ludzi lewicy – zarówno pod względem jakichś niedopuszczalnych z dzisiejszego punktu widzenia wypowiedzi, jak i aktywności publicznej, łącznie z karierą w PZPR. Czy taka przeszłość jest zmazą niewybaczalną?

2. Spór o „klasę ludową”. Już samo określenie „klasa ludowa” świadczy o problemie, jaki mamy z dawnym podziałem na lud i elity, który chcielibyśmy zlikwidować, lecz który wciąż jest pewną realnością, wymagającą od nas i nazwania go, i refleksji. Wszyscy chcemy uniknąć protekcjonalizmu względem ludzi uboższych, mniej wykształconych, mających niższy kapitał kulturowy czy jakkolwiek to nazwiemy. Solidaryzowanie się z nimi jest słusznym i naturalnym odruchem ludzi lewicy.

Wiąże się z tym jednak ryzyko niedostrzegania granic między solidarnością i empatią a bezkrytycznym przypodobywaniem się, służalczością, a także stawianiem się w roli rzecznika czy obrońcy „ludu”, nawet gdy zainteresowani wcale tego sobie od nas nie życzą ani nie darzą nas zaufaniem. Trzeba porozmawiać o tym, gdzie zaczyna się klasizm, a gdzie fałszywa uniżoność i obłuda. To ważne nie tylko ze względu na godność i rzetelną samowiedzę lewicy, lecz również ze względu na jej zdolność mierzenia się z trudnymi zjawiskami, jak degradacja kulturowa, podatność na populizm, patologie społeczne. Lewica musi mieć odwagę mówić bogatym, jakie są ich obowiązki wobec społeczeństwa, lecz również kierować gorzkie słowa prawdy do uboższych, jeśli na nie zasługują. Bezkrytyczność względem „klasy ludowej” też jest protekcjonalizmem, którego powinniśmy się uczyć unikać. Łatwo atakować „dziadersów” i faszystów. Trudniej duże odłamy „klasy ludowej”. Ale czasami trzeba.

3. Spór o anachronizmy. Lewica stawia wykształconym elitom i sobie wysokie wymagania, jeśli chodzi o świadomość społeczną i przestrzeganie zasad szacunku dla innych, równości i niedyskryminowania. Byłoby niemądre oczekiwać przestrzegania dokładnie tych samych standardów poprawności od innych grup społecznych, a w szczególności od grup mniejszościowych, których tożsamości są pod względem kulturowym głęboko zakorzenione w przeszłości lub wręcz anachroniczne.

W niektórych przypadkach obyczaje są wręcz jednoznacznie opresyjne, np. względem kobiet i osób LGBT. Trzeba dyskutować o tym, co jest, a co nie jest społecznie akceptowalne, gdy chodzi o anachronizmy i swoistości (idiosynkrazje) kulturowe, a także zastanowić się, na ile można w tkankę kulturową ingerować poprzez polityki społeczne i edukację. Lewica musi chronić różnorodność i wolność, lecz ma również swoją aksjologię, którą uważa za uniwersalnie ważną. Trzeba dyskutować o tym, jak te przeciwstawne tendencje racjonalnie i sprawiedliwie uzgadniać.

4. Spór o pozycję i znaczenie wartości liberalnych. Zdobycze rewolucji liberalnej (w wielu przypadkach przeprowadzonej ręka w rękę z lewicą) pozwoliły na utrwalenie się w wielu krajach demokracji konstytucyjnych, których naczelne wartości – wolność, równość, praworządność, demokracja, transparencja – są również wartościami lewicy.

Niestety, praktykowanie liberalnej demokracji nie uchroniło społeczeństw przed wielkimi nierównościami i niesprawiedliwością. Dlatego stosunek lewicy do liberalnego porządku konstytucyjnego nie jest wyłącznie pozytywny. Trzeba o tym dyskutować, bo nadmierny krytycyzm wobec liberalnej demokracji może skutkować utratą należytej wrażliwości na łamanie zasad demokracji i państwa prawa. Również fakt niezaangażowania znacznej części (być może nawet połowy) społeczeństwa w aksjologię konstytucyjną i demokratyczną jest realnym problemem, którego lewica nie może ignorować i przemilczać.

5. Spór o internacjonalizm. Tradycyjny spór toczący się w łonie lewicy od XIX w. nabrał nowej, dramatycznej aktualności. Broniąc interesów słabszych, lewica zawsze działa w kontekście narodowym i krajowym. Punkt widzenia dobra narodowego, a więc punt widzenia racji stanu, interesu państwa, nie jest i nie może być lewicy obcy, mimo że problemy systemowe – ekonomiczne, kulturowe, a zwłaszcza ekologiczne – mają wymiar ogólnoludzki.

Niezbędna jest dyskusja nad właściwym wyważeniem racji wewnętrznych i uniwersalnych. Podział ludzkiej społeczności na narody i państwa jest wciąż faktem – faktu tego nie można, nie da się ignorować. Problemy, przed jakimi stoimy, są zaś globalne. Poszukiwanie właściwej formuły internacjonalizmu i globalnej współpracy jest zadaniem wszystkich – również lewicy.

6. Spór o rynek. Najbardziej klasyczny spór na lewicy nie ustaje i musi się toczyć w ciągle zmieniających się warunkach ekonomicznych. W jaki sposób i do jakiego stopnia państwo powinno regulować gospodarkę? Gdzie przebiegać powinny granice wolnej konkurencji? W jakim stopniu władza publiczna może się zadłużać? W jakich dziedzinach państwo powinno zachować monopol? Jakie są granice redystrybucyjnej funkcji państwa?

I ogólniej: w jakiej mierze jednostka sama odpowiada za swój los, a na ile ma prawo oczekiwać wsparcia i solidarności ze strony społeczności oraz instytucji? Nie ma tu prostych odpowiedzi. Lewicowo-liberalne spektrum zapatrywań i argumentów wymaga nieustającej refleksji. Nic nie jest tu rozstrzygnięte raz na zawsze.

7. Spór o akcję afirmatywną. Bardzo ważnym wyznacznikiem lewicowości jest akcja afirmatywna, polegająca na wyrównywaniu szans poprzez przyznawanie pewnych przywilejów osobom należącym go grup upośledzonych społecznie i ekonomicznie. Są to działania obciążone dużym ryzykiem naruszenia zasad równości i sprawiedliwości, jakkolwiek właśnie wzgląd na równość i sprawiedliwość są dla nich moralną pobudką.

Trzeba poważnie rozważać i analizować wszelkie przywileje ekonomiczne, edukacyjne i inne – tak aby działając w dobrej wierze, nie dopuścić się niesprawiedliwości i dyskryminacji względem tych, którzy z wyrównawczego przywileju nie skorzystają lub wręcz będą na niego łożyć ze swoich dochodów i pracy. Redystrybucja, a już w szczególności akcja afirmatywna, wymaga ogromnej ostrożności. Dogmatyzm i entuzjazm nie jest w tych sprawach dobrym doradcą.

To może wystarczy, choć tematów znalazłoby się więcej. Bardzo Was proszę, postarajmy się być dla siebie bardziej uprzejmi niż dotychczas, a zamiast obrzucać się szyderstwami i epitetami, spróbujmy – odrzucając wzajemne uprzedzenia – zmierzyć się z poważnymi wyzwaniami intelektualnymi i moralnymi, od których nie da się wszak uciec ani w ortodoksję, ani w poprawność.

Zapewniam Was o swoim szacunku dla nowego lewicowego aktywizmu na polu edukacji równościowej, feminizmu, praw osób LGBT+, praw pracowniczych, praw mieszkańców, ekologii i ochrony zwierząt. Wiele rzeczy robicie o wiele lepiej niż lewica lat 90., nie mówiąc już o czasach PRL, kiedy wszystko ostatecznie potoczyło się w złą stronę. Cały czas uczę się od młodszych, choć w różnych sprawach mogę mieć inne zdanie, a nawet – jak mniemam – lepsze racje. Zawsze będziemy się jakoś tam różnić, lecz z tych różnic powinniśmy czerpać korzyści, zamiast sobie wzajemnie dokuczać. Nie wypada, abyśmy odtwarzali niemądre wzorce osławionego „konfliktu pokoleń”. Stać nas na mądrość i dojrzałość.