Kaczyński obudził młodzież. ***** ***!

„Nie trzeba było nas wkurwiać!” – krzyczała w piątek wieczorem warszawska ulica w stronę władzy. I to jest sedno sprawy. Stracone już dla „dziaderskiej” prawicy młode pokolenie trzymało się od obmierzłych i budzących zażenowanie freaków z PiS oraz groteskowych, bredzących żenujące androny biskupów z daleka. Bo w naszych czasach młodzież prawie nigdy nie angażuje się w życie polityczne i władza ma z nią spokój. Jednak gdy już się zaangażuje, nie bawi się w układanie przemówień i wymyślanie dowcipnych transparentów.

Jednocześnie nie boi się niczego, a jej przekaz jest prosty i jednoznaczny: żadnych rozmów, po prostu „WYP…Ć!”. To niebywałe i bezprecedensowe: w miastach całej Polski i pod ambasadami polskimi w wielu krajach rozbrzmiewa to samo, w jednej chwili spontanicznie dobywające się z dziesiątek tysięcy gardeł hasło: „Je…ć PiS. Wyp…ć!”. Z tym reżimem i z tymi biskupami nie da się inaczej. Po prostu wyp…! Tego jeszcze nie było. Na to Kaczyński, Morawiecki i biskupi nie są przygotowani.

Kaczyński zagrał va banque i się przeliczył. Gdy postanowił odpalić lont aborcyjnej bomby, nakazując posłusznym swej woli funkcjonariuszom byłego Trybunału Konstytucyjnego wydać orzeczenie godzące w najbardziej żywotne (nomem omen!) prawa kobiet, młodzi ludzie wylegli tłumnie na ulice polskich miast pod lapidarnymi, wszystko mówiącymi hasłami. I nie spoczną, dopóki Kaczyński się nie wycofa. Będzie musiał – tak jak było to przed czterema laty, gdy przez kraj przetoczyły się wielkie protesty pod znakiem czarnych parasolek. A przegrana z młodzieżą oznacza dla poturbowanego dyktatora początek końca jego panowania.

Przeholował w swoich kalkulacjach. Chciał przykryć bezradność i panikę w rządzie, który nie może poradzić sobie z zarządzaniem epidemią, przekierować uwagę i emocje społeczeństwa na aborcję i wywołać konflikt, którym mógłby zarządzać (zamiast epidemii), a tu proszę – sytuacja wymyka się spod kontroli. Zrewoltowana, wkurzona młodzież, daleka od polityki i obywatelskiego etosu, gotowa jest dzisiaj bić się z policją, aby tylko odepchnąć obleśnych dziadów i fanatyczne babsztyle od ciał młodych kobiet, którym chcą zadać gwałt. „To jest wojna!” – wołali młodzi ludzie. I nie żartują. A to dopiero jest początek!

Ogólnopolski Strajk Kobiet wprost nawołuje do niesformalizowanych, a więc rebelianckich protestów, blokad ulicznych i strajków. Atmosfera jest napięta jak nigdy. Nazbierało się. Granice zostały przekroczone, czara goryczy się przelała. Młodzież pójdzie na ulice, bo widzi, że się da, że inni, np. Białorusini, też to robią, a jednocześnie wierzy, że nie jest to w naszym kraju bardzo niebezpieczne. Słusznie – polscy policjanci z pewnością nie będą umierać za Kaczyńskiego. Wielkiego pałowania ani wtrącania do więzień nie będzie. Każde aresztowanie wywoła gwałtowną reakcję. Tego PiS by nie przetrwał. W końcu to przecież tchórze.

Piątkowe demonstracje były imponujące i nie przypominały w niczym (liczniejszych znacznie) pochodów KOD sprzed czterech lat. Wtedy szli ludzie średniego i starszego pokolenia, a podczas demonstracji wygłaszano poważne, a nawet niewolne od patosu przemówienia. Prawie nie było wtedy młodzieży. Dziś za to prawie nie ma ludzi starszych niż 30 lat (w pewnej mierze dlatego, że osoby w średnim i starszym wieku bardziej obawiają się zakażenia). Miejmy nadzieję, że to się zmieni, bo solidarność pokoleń jest niezbędna do zwycięstwa.

Młodzież ruszyła, bo Kościół i sklejony z nim rząd wchodzą z butami w jej życie i sięgają łapami w najintymniejsze miejsca i najintymniejsze sprawy. Wściekli ludzie gotowi są na bardzo wiele, żeby odepchnąć od siebie odrażających agresorów, którzy już to z powodu fanatyzmu i perwersji, już to z cynicznych motywów gry politycznej ośmielają się torturować kobiety.

Będzie wojna, a nie jakieś tam protesty. Bo świat się zmienia i brutalizuje. Opadły zasłony obyczajów i konwenansów, a górnolotna retoryka nie znajduje już posłuchu, niezależnie od tego, czy to rząd adresuje ją do narodu, czy odwrotnie. Po prostu „WYP…Ć!”. Tego jeszcze nie było. Wulgarność została zaabsorbowana przez klasę średnią, przez społeczny mainstream. Uczyniono dla niej miejsce, bo jest autentyczna i wprost wyraża to, co krygujący się starsi chcą powiedzieć, lecz się krępują. Może się to nam podobać albo nie, lecz ma to tę jedną zaletę, że uwalnia od hipokryzji i zabezpiecza przed wpadnięciem w pułapkę dialogu tam, gdzie nie ma o czym i z kim gadać.

Warszawa, która w swej burzliwej historii widziała wielkie demonstracje i pochody, czasami nawet kończące się śmiercią ich uczestników (jak w przededniu powstania styczniowego), zapewne nie znała jeszcze takiego zjawiska jak wielki tłum idący przez centrum i wyzywający władze najwulgarniejszymi wyzwiskami. To naprawdę niesamowity widok i uczucie, gdy tysiące ludzi idzie Marszałkowską i Alejami Jerozolimskimi, krzycząc „Je…ć PiS!”. Czegoś takiego jeszcze nie było i reżim nie jest na to przygotowany. A przecież to dopiero początek kłopotów. Za chwilę lockdown, bankructwa, bezrobocie, brak pieniędzy. Do jednego gniewu dołączy drugi, oskarżający rząd o nieudolność i doprowadzenie do zapaści gospodarczej. Wątpliwe, aby Kaczyński zdołał dotrwać do następnych wyborów. Wątpliwe, żeby pisowska sitwa nie pożarła się o schedę po swoim panu.

Obalenie reżimu przez pandemię i gniew młodzieży jest prawdopodobnym scenariuszem, choć wcale nie pewnym. Wiele zależy od przywództwa. Lecz, jak się zdaje, ulica ma już przywódczynię. Piątkowy niemal dziesięciokilometrowy „spacer” kilku (a potem kilkunastu) tysięcy ludzi spod domu Kaczyńskiego na Mickiewicza aż pod willę Morawieckiego na Parkowej z niebywałą sprawnością poprowadziła Marta Lempart ze Strajku Kobiet. Po blisko pięciu godzinach ciężkiej pracy nad koordynacją marszu i przemawiania do ludzi była nadal pełna wigoru. To kobieta o niespożytej energii, doświadczona i bezkompromisowa. Będzie dla Kaczyńskiego bardzo trudnym przeciwnikiem, znacznie trudniejszym niż, dajmy na to, Mateusz Kijowski. Ten protest jest bowiem od początku i programowo antylegalistyczny. Jest rebelią, obywatelskim nieposłuszeństwem. Nie zamierza się nikogo słuchać ani być pokojowy. To raczej rewolucja niż seria ulicznych demonstracji. Kaczyński i jego sitwa, w sutannach i bez, nie może liczyć, że skończy się za kilka dni.

Miejmy nadzieję, że młodzież zrozumie, że to nie sam Kaczyński napadł na kobiety, gdyż wykonuje tylko wolę rozfanatyzowanych i perwersyjnych biskupów. Jeśli demonstracje pójdą również na Miodową, pod siedzibę kurii, nabiorą nowego wymiaru i bezprecedensowego znaczenia. Jeśli Marta Lempart nie cofnie się przed poprowadzeniem ludzi przeciwko biskupom, w których zdeprawowanych sercach poczyna się nienawiść do osób LGBT oraz wolności prokreacyjnej kobiet, obecne protesty mogą stać się początkiem prawdziwego oporu przeciwko potędze tzw. Kościoła katolickiego. Czekam z niecierpliwością, co się wydarzy…