PiS chce zrobić z Polski Teksas!

Czy pod pokładami bezwzględnego cynizmu i żądzy władzy dla władzy oraz pieniędzy dla pieniędzy rządząca Polską partyjna sitwa ma jakieś poglądy i idee polityczne? Sądzę, że tak. Ludzie pokroju Morawieckiego i Dudy mają w głowach pewne ideały, i to ideały całkiem dobrze znane.

Pasują do tego odłamu amerykańskiej Grand Old Party, czyli republikanów, który identyfikuje się z upolitycznionym chrześcijaństwem (najczęściej baptystycznym). Świadomie albo nie, pisowcy chcieliby, żeby Polska to był taki europejski Teksas, a oni byliby w nim kowbojami i szeryfami. Są jak dzieci, które naoglądały się westernów i zapomniały dorosnąć.

A co im tak pasuje w tym Teksasie? Ano to, że tam wszystko jest na swoim miejscu: i mężczyzna, i kobieta, i Murzyn. A nawet koń. I nic nie się nie zmienia, a przynajmniej nic nie zagraża supremacji białego heteroseksualnego mężczyzny na koniu. On robi, co chce, i gotów jest oddać życie za ojczyznę, która pozwala mu robić, co chce. Ot i cała ideologia.

Dlatego pisowcy kompletnie nie rozumieją, gdy oskarża się ich o deptanie wolności i konstytucji. Przecież robią, co chcą, i są wolni, więc o co chodzi? To PiS był pod Kapitolem! Kapitol to nie tylko insurekcja amerykańskich rasistów i debili, lecz „dzień chwały” wszystkich Trumpów i wszystkich PiS-ów świata. Idiota w futrze z rogami symbolizuje całą mitomańską i histrioniczną dzikość międzynarodowego plebsu. Waszyngtoński operetkowy tumult stanie się archetypicznym wydarzeniem ponowoczesnego anarchizmu, pobudzanego przez rapsodyczną, nieobliczalną mitomanię, rozplenioną przez służby totalitarnych państw i zaburzonych maniaków wszelkiej maści, w dobie mediów społecznościowych zajmującą miejsce mitomanii zorganizowanej w instytucje religii.

To, że areną tego upadku są właśnie Stany Zjednoczone, wcale nie jest przypadkiem. USA to dzisiaj chory kraj, który musi udawać, że jest wzorem i ostoją demokracji, chociaż dawno już pomarły wnuki tych, którzy mieli podstawy tak uważać.

Każdy potrzebuje kogoś do podziwiania. Dla Polaka do podziwiania najlepiej nadaje się Maria Curie-Skłodowska i USA. Wiadomo, Ameryka z potu polskiego chłopa powstała i Kościuszko z Puławskim wyzwolili ją z chciwych łap europejskiej burżuazji. Fakt, USA to jedyny kraj, w którym „wolność” znaczy jednocześnie niepodległość i konstytucyjnie gwarantowane swobody osobiste i prawa polityczne obywateli. Ale właśnie dlatego, że to wszystko w USA stało się tak wcześnie i tak radykalnie, dziś ten wielki kraj, zamiast być liderem postępu, jest maruderem, wlokącym się kilka dekad za północną Europą i Kanadą.

Bo po co zmieniać coś, co jako tako funkcjonuje od stuleci? Ten farmerski konserwatyzm zatrzymał USA w rozwoju politycznym i społecznym, uniemożliwiając niezbędne zmiany. Przeszkadza im dodatkowo słaby rząd federalny i nadmierna władza stanowa (będąca jednym z owych trudnych do obalenia reliktów XVIII i XIX w.). W rezultacie w USA pokutuje romantyczny libertarianizm wielkoobszarniczy, godny farmerów na pustkowiu, udających tę szlachtę, co to na zagrodzie równa wojewodzie.

Atawizm świadomości społecznej pionierów prerii wyraża się w aspołecznym patriotyzmie, skoncentrowanym na sprawach obronnych i zabezpieczeniu prywatnej wolności. Stąd w naiwnej wyobraźni politycznej wielu Amerykanów wciąż pokutuje figura uzbrojonego mężczyzny jako modelowego patrioty. W naszym wydaniu byłby to taki góral-gazda z ciupagą, co to ma pod sobą babę, juhasa i owiecki, a za morzem jeszcze brata w Chicago.

To prostackie dość „warcholstwo patriotyczne” wyborców Partii Republikańskiej, przypominające mentalność polskich szlachetek epoki Sejmu Wielkiego, przekłada się na negatywne upolitycznienie, czyli traktowanie państwa jako sił obronnych – zarówno w sensie militarnym, jak i w sensie obrony jednostki przed jakimikolwiek uszczupleniami jej wcześniej nabytych praw. Rząd ma farmera (i jego następcę, czyli przedsiębiorcę) bronić przed wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym (rozwiązłym lewactwem, które chciałoby zabrać mu pieniądze i odebrać supremację nad kobietami i pracownikami), a przede wszystkim ma nie pobierać podatków ponad to, co niezbędne dla utrzymania aparatu represji, służącego obronie interesów właścicieli – patriotów.

A jeśli sam nie jesteś szefem, to przez lojalność wobec swego chlebodawcy też będziesz głosował na GOP! Bo masz pracę i Bóg dał ci białą skórę oraz babę (albo chłopa) i obdarzył cię dziećmi. Więc nie waż się go zdradzić, bo Pan Jezus pośle cię tam, gdzie jest miejsce dla lewaków i zdrajców ojczyzny.

Mit Ameryki jako wolnego kraju jest częścią tej żałosnej retoryki, fasadą, za którą kryje się system klasowej supremacji właścicieli niewolników, przeistoczonych w XX w. we właścicieli wielkich przedsiębiorstw. Fasadą niewyobrażalnego prostactwa, dla którego nawet w Polsce trudno znaleźć analogię. (Jeśli szukasz najbardziej niesamowitego w swej zajadłości i mitomanii hejtu w polskojęzycznym internecie, to zwróć się ku serwerom amerykańskim).

Wszystko w tym micie jest kłamstwem. USA są krajem, w którym bardzo łatwo trafić do więzienia. W wielu stanach wykonuje się nadal karę śmieci, choć jakość sądów jest niska i pomyłek sądowych nie brakuje. Prawo jest surowe i w wielu przypadkach bardzo anachroniczne. Ba, w wielu stanach pokutują egzotyczne przepisy, których się nie usuwa, a jedynie zwyczajowo się z nich już nie korzysta (zawsze jednak może się to zmienić). Policja amerykańska bardzo chętnie ucieka się do przemocy, a sytuacja obywatela, którego nie stać na prawnika, jest w razie konfliktu z władzą (i prawem) bardzo marna. Władza sądownicza jest faktycznie niezależna i potężna, lecz jednocześnie odgrodzona od obywateli nieprzebytymi zasiekami przepisów i zastępami prawników, na których usługi zdany jest każdy, kto chce sprawiedliwości.

Amerykański kapitalizm handluje nawet sprawiedliwością. A cóż dopiero zdrowiem. Część tego raczej bogatego społeczeństwa nie ma dostępu do wielu usług zdrowotnych, łatwo dostępnych wszystkim Polakom. A ceny tych usług są niebotyczne. Podobnie w edukacji – szkoły publiczne są najczęściej nic niewarte. W kraju, w którym niegdyś co tysięczny pucybut zostawał milionerem, nad ubogimi wiszą szklane sufity, uniemożliwiające awans społeczny i majątkowy. Protestancka legenda o ciężkiej pracy, dzięki której każdy może zostać bogaty, jest zwykłym kłamstwem, popartym ledwie tysiącami przykładów, w kraju, w którym zawsze mieszkały setki milionów biednych ludzi.

System polityczny USA jest beznadziejny. Od stuleci Amerykanie mogą wybierać między bogaczami należącymi do dwóch wielkich politycznych korporacji. Żadna mała partia nie ma szans się przebić. Umysłami i emocjami obywateli od stu lat rządzi radio, przemysł filmowy i telewizja. Mysz się nie przeciśnie. I nawet zasada „jeden obywatel – jeden głos” nie działa, czego dowodem absurdalny system wyborów prezydenckich, uzależniający siłę głosu od miejsca zamieszkania.

Mając w ręku całe państwo, a naród pod kontrolą, wielkie i potężne militarnie Stany Zjednoczone mogą robić w świecie, co im się żywnie podoba. Dwukrotnie było to wyzwalanie Europy, za co jesteśmy USA dozgonnie wdzięczni. Lecz jakże często są to krwawe rajdy połączone z torturami, a w dodatku dokonywane w sojuszu z rozmaitymi lokalnymi watażkami. Dzieje amerykańskiej przemocy są przebogate i niewiele ustępują tym rosyjskim. Tylko że Rosja nigdy nawet nie udawała „wolnego kraju”.

Tak naprawdę ani system polityczny (łącznie z tym wyborczym), ani system sądowniczy nie jest w USA wzorem demokracji i praworządności. Jedyne, w czym Ameryka politycznie przoduje, to wolność słowa. Pisać można, co się chce, jakkolwiek na terenie instytucji publicznych, łącznie z uniwersytetami, panuje dość restrykcyjna poprawność polityczna, dająca się we znaki klasie intelektualnej. A poza tym: kto to twoje pisanie przeczyta?

Dość opresyjny kapitalizm, system chroniący pracodawcę, a nie pracownika, sfera publiczna zdominowana przez anachroniczny patriotyzm państwowo-militarny, silne wpływy religii na codzienne życie i rządzenie na poziomie lokalnym, dość brutalna policja i paternalistyczne sądownictwo – tak wyglądają stany Południa. To są kraje z marzeń pisowca. Jeśli nasi endecy mieliby coś tutaj zmienić, to oprócz podmiany pastorów na księży dodaliby może publiczną służbę zdrowia i więcej państwowych monopoli w gospodarce. Bo w końcu pisowcy to nie żadni krezusi i własnych przedsiębiorstw naftowych nie mają. Żeby wejść w ich realne posiadanie, muszą je kontrolować jako zasób partyjno-państwowy.

Ale poza tym to Teksas jest OK. Buciory na stół, szklanka wódy, ogórasek i podkasana góralka. A na ścianie panbuczek na krzyżyku. Krucafuks! Żyć, nie umierać!