Czy Kościół katolicki w wolnej Polsce powinien być legalny?

Stawiam to pytanie pro futuro, choć uniezależnienie Polski od Watykanu nadal jest o wiele trudniejsze do wyobrażenia niż dla naszych przodków wyzwolenie spod kurateli Rosji, Prus i Austro-Węgier. Kościół wywiera przemożny wpływ na polskie prawo i korzysta z przywilejów czyniących z niego de facto suwerenny i niepoddany władzy polskiej byt, w dodatku masywnie finansowany ze środków publicznych.

Jego funkcjonariusze i współpracownicy penetrują wszystkie dziedziny życia publicznego i bodajże wszystkie urzędy. I tak jest od początku istnienia państwa polskiego.

Czy można sobie wyobrazić, żeby to się zmieniło? Otóż można. W Polsce narasta świadomość etyczna, w której magiczny lęk przed zaklęciami i przekleństwami rzucanymi w imię nadprzyrodzonych potęg ustępuje oburzeniu na bezczelność, złodziejstwo i pedofilię. Skoro w wieku XIX kilkanaście procent społeczeństwa zainteresowanych niepodległym bytem państwowym było w stanie doprowadzić do jego powstania w 1918 r., to dlaczego podobny odsetek obywateli, wrażliwych na godność państwa i krzywdę gwałconych dzieci, nie miałby osiągnąć z czasem podobnego sukcesu?

Wierzę, że etyczność zawsze w końcu zwycięża z tępym okrucieństwem i niewrażliwością. I tak będzie tym razem. Kościół robi wszystko, aby nam pomóc w osiągnięciu tego moralnego i politycznego zwycięstwa.

Dlatego tak jak w XIX w. pytano o kształt ustrojowy przyszłego państwa polskiego, również dziś trzeba zadać sobie pytanie, jak będzie wyglądać Polska po wyzwoleniu jej z poddaństwa względem tzw. Stolicy Apostolskiej. Bardzo ważną częścią tej debaty jest kwestia legalności dalszego działania na terenie Polski Kościoła katolickiego. Od jakiegoś czasu zadaję pytanie, co mogłoby uzasadniać prawne tolerowanie działalności tej organizacji, i oto co słyszę w odpowiedzi:

  1. Jeśli Kościół się zmieni, zaprzestanie chronić przestępców i podporządkuje się prawu, to będzie zasługiwał na rejestrację jako legalna organizacja wyznaniowa, jak wszystkie inne.
  2. Kościół jest wprawdzie organizacją przestępczą i taką zapewne pozostanie (bo w końcu zawsze nią był), lecz społeczeństwo nigdy by się z jego delegalizacją nie pogodziło. Roztropność nakazuje nie wywoływać konfliktu społecznego na tym tle.
  3. Wolność religijną trzeba rozumieć bardzo szeroko i również praktykować ją – w imię najwyższych wartości ustrojowych – maksymalnie szeroko, nawet za cenę obrazy porządku prawnego, jakim jest powstrzymywanie się od delegalizacji organizacji przestępczej, jeśli ta podaje się za związek religijny.

Muszę powiedzieć, że wszystkie te argumenty (inne jeszcze do mnie nie dotarły, więc zapraszam do dyskusji!) w jakimś stopniu do mnie przemawiają, lecz nie do końca. Proszę mi wierzyć – nie mam jeszcze wyrobionego zdania w kwestii moralnych, prawnych i politycznych podstaw legalności działalności Kościoła katolickiego na wypadek, gdyby Polska miała się stać suwerenną republiką, rządzącą się prawem i zasadami moralności publicznej. Wymienione argumenty nie wydają mi się słabe, lecz jednak nierozstrzygające. Pozwólcie, że sformułuję wątpliwości, jakie mi się w związku z nimi nasuwają.

Ad. 1. „Jeśli Kościół się zmieni” – to moim zdaniem całkowicie kontrfaktyczny eksperyment myślowy. Po co go w ogóle przeprowadzać, skoro przemoc, terror i rozpasanie materialne i seksualne znamionuje działalność Kościoła od samego początku i stanowi jaskrawą dominantę jego aktywności prawie wszędzie i prawie zawsze? Czy znane są jakieś symptomy zmian? Czy słychać o jakichś zawiadomieniach o możliwości popełnienia przestępstwa składane przez biskupów w polskich prokuraturach? Mimo skrajnej kompromitacji w skali globalnej i wykazania bez żadnych wątpliwości, że zarówno na poziomie centralnym, jak i lokalnym Kościół jest organizacją przestępczą, to znaczy popełniającą przestępstwa w skali masowej i ukrywającej przestępców w sposób systemowo zorganizowany, nie da się zaobserwować żadnego procesu reedukacji.

Nadal Kościół katolicki jest najpotężniejszą na świecie ostoją pedofilii (wedle danych z wielu krajów co dwudziesty ksiądz dopuścił się przestępstw seksualnych, co w przypadku Polski daje liczbę ok. 1000!), nadal pierze brudne pieniądze i dokonuje masowych wyłudzeń majątków i gotówki od państw, które pozwalają mu na sobie pasożytować.

Dlaczego miałoby się to zmienić? Ale, owszem. Gdyby jednak się zmieniło i Kościół oddał przestępców wymiarowi sprawiedliwości oraz zwrócił zagarnięte dobra, to wtedy… Tylko czy wyobrażacie sobie, jak jakiś przyszły papież pisze do polskiej prokuratury, że polski obywatel Karol Wojtyła, znany też jako Jan Paweł II, był szefem organizacji, która dawała swoim funkcjonariuszom w Polsce bezwzględną gwarancję, że w razie zgwałcenia dziecka nie zostaną wydani polskiemu wymiarowi sprawiedliwości, a tak w ogóle to ten Wojtyła nie płacił PIT, bo mu się zdawało, że jest kimś lepszym i jest „ponad to”?

Może wy macie taką wyobraźnię, ale mi trochę brakuje. Argument 1. jest może i słuszny, lecz fantastyczny.

Ad. 2. Jest dla mnie jasne, że delegalizacja organizacji przestępczej nie może być celem samym w sobie, do którego należy dążyć za cenę wszelkich ofiar. To przypominałoby zbrodnię, jaką jest świadome doprowadzanie do śmierci większej liczby kobiet, byleby tylko uzyskać przewagę ideologiczną i wymusić na prawie podległego państwa bezwzględny zakaz aborcji. Takie postępowanie jest ohydne i niewybaczalne.

W walce z Kościołem katolickim nie wolno zniżać się do jego własnych metod. Delegalizacja Kościoła musiałaby się dokonać w sposób pokojowy, czyli bez przemocy. Dlatego nie można jej sobie wyobrazić następnego dnia po odzyskaniu niepodległości w stosunku do Stolicy Apostolskiej.

Można sobie jednak łatwo wyobrazić, że poddanie Kościoła prawu i władzy śledczej oraz sądowniczej, której podlegają wszyscy obywatele i wszystkie inne poza Kościołem organizacje, doprowadzi do całego szeregu procesów, w których skazani zostaną liczni biskupi i księża. Jednocześnie z tym zapewne wieloletnim procesem społeczeństwo mogłoby wreszcie dowiedzieć się, dzięki wyzwolonemu od cenzury kościelnej edukacji, jak wyglądał totalitarny system nowoczesnego państwa kościelnego (z gettami i Żydami noszącymi opaski), gładko przejęty przez stalinizm i hitleryzm, jak Kościół, mimo wymordowania przez hitlerowców tysięcy księży, histerycznie i do samego końca wspierał nazizm, umożliwiając ucieczkę do Ameryki Południowej setek zbrodniarzy hitlerowskich, a w tej liczbie szefów obozów koncentracyjnych położonych w Polsce.

Dowiedzieliby się o masowym mordowaniu dzieci w Irlandii jeszcze za pontyfikatu Pawła VI, o wspieranych przez niektórych księży rzeziach w Rwandzie za pontyfikatu Jana Pawła II, o doprowadzonej do skrajności rozpuście kurii rzymskiej, a może i o tym, że nazistowsko-katolicka Słowacja, rządzona przez księdza Tiso, napadła na Polskę wraz z Niemcami, a tzw. Stolica Apostolska tę wspólną napaść usprawiedliwiała i uznawała?

Gdyby te proste fakty zaczęły docierać do mas, tak jak obecnie są przed nimi ukrywane za parawanem najbezczelniejszych kłamstw i mitów, w ciągu niewielu dekad ogół mógłby nabrać do Kościoła stosunku etycznego. A to przesądzałoby już o masowym poparciu dla jego delegalizacji. Tym samym argument 2. wydaje się działać tylko przejściowo.

Ad 3. Też uważam, że w imię wolności religijnej warto tolerować, jeśli nie organizacje przestępcze jako takie, to przynajmniej te organizacje religijne, których przestępczość państwo może w jakiejś mierze kontrolować. Co do zasady argument wydaje mi się słuszny.

Sęk w tym, że akurat katolicyzm nie jest religią, lecz totalitarną ideologią podającą się za religię, aby korzystać z wynikających z tego przywilejów. Religia tym różni się od prymitywnych form okazywania czci „siłom wyższym”, że uznaje istnienie najwyższej istoty, nieskończenie różnej od człowieka i nieskończenie go przewyższającej. Religie oddają takiej istocie cześć, przestrzegając ludzi przed idolatrią, czyli oddawaniem czci jakimś obiektom przyrodniczym (jak słońce, księżyc czy zwierzęta), a zwłaszcza ludziom (niezależenie od tego, czy są faraonami, czy może robotnikami budowlanymi).

Przyjmując to kryterium demarkacyjne (tj. odróżniające religię od niereligii), chrześcijaństwo z pewnością religią nie jest. Można wręcz powiedzieć, że jest religii parodią czy też antyreligijną rebelią, gdyż oddaje cześć boską człowiekowi nie tylko okazjonalnie, lecz stale, a nawet czyni sobie z tego znak rozpoznawczy i (horribile dictu!) tytuł do chwały.

Jest za to chrześcijaństwo, a zwłaszcza katolicyzm, ideologią, gdyż określa w sposób integralny jedyny w swoim pojęciu słuszny i dopuszczalny stan stosunków społecznych i ustrojowych, a także kształt życia osobistego i światopoglądu, który powinien obowiązywać wszystkich ludzi, twierdząc ponadto, że ów jedynie słuszny porządek („naturalny”) z pewnością na świecie zapanuje tak czy inaczej.

Nie jest to jednakże ideologia etyczna, pomimo że w swej istocie jest komunistyczna (gloryfikuje równość i braterstwo wszystkich ludzi w raju, w którym to nie będzie już ani państw, ani nierówności społecznych, ani własności prywatnej), lecz ideologia agresywna i zbrodnicza. Zakłada bowiem, że w stanie docelowym (w raju na ziemi, a tym bardziej w „królestwie niebieskim”) nie będzie miejsca dla niechrześcijan. Tym samym katolicyzm żąda od Żydów, buddystów, hinduistów itd., aby porzucili swe „fałszywe” religie i „nieprawe” kultury, podporządkowując się władzy Jezusa Chrystusa i wstępując do Kościoła katolickiego (pod groźbą wiecznego potępienia).

Każda ideologia, która zakłada, że wszyscy, którzy jej jeszcze nie wyznają, muszą z czasem się jej podporządkować, jest zbrodnicza. Prowadzi bowiem do usprawiedliwiania przemocy w „nawracaniu”, co też Kościół praktykował przez kilkanaście stuleci – samodzielnie lub za pomocą podległych sobie władz świeckich. Historyczne zbrodnie „nawracającego” Kościoła przyprawiają o zawrót głowy. Wystarczy jednak skonstatować ten uderzający fakt, że katolicyzm jest integralną częścią ideologii faszystowskiej, a jego nauki miały status państwowo-oficjalny w faszystowskich Włoszech i w innych państwach faszystowskich, aby sens zdania „katolicyzm jest ideologią totalitarną” stał się całkiem jasny.

Argument 3. jest więc przewrotny, zakładając, że Kościół jest tym, za co się podaje, czyli związkiem wyznaniowym, nie zaś agenturą obcego państwa, od zarania pasożytującego na ludności Polski i krzewiącą wśród niej antyreligijną i totalitarną ideologię.

Zachęcam do dyskusji. Dyskusji na serio, to znaczy prowadzonej racjonalnie i w warunkach uczciwości intelektualnej i gotowości mierzenia się z prawdą. Prawda w tym przypadku jest tragiczna i trudna do zaakceptowania dla kogoś, kto własną tożsamość budował na podległości Kościołowi i wierze w jego dogmaty, a nawet w całą jego ideologię.

Wiem, jak to jest, bo sam niegdyś wyobrażałem sobie, że Kościół ma „ciemne i jasne strony” i „uczynił również wiele dobrego” itd. Ale w końcu miałem w sobie tyle przyzwoitości, aby zapoznać się z faktami, które dziś są na wyciągnięcie ręki. Warto być przyzwoitym również w dyskusji!