Matura to bzdura!

Nie od dziś wiadomo, że jestem nieokrzesany i obrażam Polaków, gdy tylko mogę. Dziś również sobie nie odmówię i wypowiem kolejną skandaliczną a prowokacyjną tezę: połowa Polaków ma inteligencję poniżej przeciętnej! To naprawdę ważna teza w kontekście matur, przeto nie bez kozery dziś nią szanowną publiczność emabluję.

A każdy, komu się moja teza nie podoba, jest nieinteligentny i jeśli posiada maturę, powinien ją w trymiga odesłać panu Czarnkowi. Zakładam wszelako, że wśród czytelników moich felietonów takich durniów nie uświadczysz.

Tytuł słynnego programu youtubowego „Matura to bzdura” mówi prawdę. Nagabywani na ulicach bezwstydni ignoranci, bez zażenowania ujawniający swe umysłowe dziewictwo (swoją drogą, jak tu się wstydzić dziewictwa?), nie są rzadkością, lecz masą. Masą posiadaczy matur, rzecz jasna. Od wielu lat powtarzam, że w swoim podstawowym założeniu kształcenie licealne i jego zwieńczenie – matura – to piramida złudzeń, hipokryzji i wszelkiego bałamuctwa. Jedyny z niej pożytek to powszechna szkoła życia, dzięki której młodzież dowiaduje się, że świat kłamstwem i pozorami stoi. Bo i stoi. Więc o co mi chodzi?

Ano chodzi mi o to, żeby przed inicjacją w tę prawdę chronić młodych jak najdłużej. Nie ma konieczności, aby szkoła była wyłącznie rozsadniczką (Word nie akceptuje tego feminatywu…) tępej nacjonalistycznej propagandy, kłamstw i przemądrzałych formułek, zakłamujących i deprawujących młode umysły.

W zeszłym roku kazano młodzieży odpowiadać na pytania o symboliczną treść „Wesela” bądź intepretować piękny wiersz Anny Kamieńskiej „Daremne”. Oba zadania całkowicie niewykonalne dla najzdolniejszych nawet nastolatków. Dzisiaj znów kazali omawiać wiesz (wspaniały) Beaty Obertyńskiej „Strych”. Wiersz o tym, jak dojrzały człowiek gospodaruje swoimi wspomnieniami. Ile trzeba mieć w sobie zakłamania, aby wymagać od młodzieży pisania o sprawach, których nijak rozumieć nie może, bo są całkowicie poza zasięgiem jej doświadczeń?

Ci, którzy dziś układają tematy maturalne i sztance („klucze”) odpowiedzi, sami zostali wychowani przez szkołę profesorów Pimków. Pewnie nie widzą całej niestosowności tego wymuszania na młodzieży, aby robiła z siebie żałosnych „starych-maleńkich”. Im zapewne ta zakompleksiona, śmieszna staromaleńkość całkiem w smak. To już istna inwazja pretensjonalnego kołtuństwa, przechodząca w permanentną okupację. Szkoła współczesna cała jest oblazła tym kulturowym liszajem za czasów niepoprawności zwanym „chamstwem i drobnomieszczaństwem”.

Nic bardziej żenującego niż pospolitość i kołtuństwo przebrane w naukowe szatki literaturoznawcy i Bóg wie jeszcze kogo, z zadartym nosem parodiujące samo siebie. A jednocześnie nic bardziej totalnego i obezwładniającego. Kołtuni bowiem z miłą chęcią wypowiedzą się również o kołtuństwie. Tudzież o odwadze cywilnej i wolności. O wszystkim, czego nie rozumieją, nie praktykują i ani myślą się z tym zadawać.

Bądźmy szczerzy. Matura nie znaczy nic i o niczym nie świadczy. I to z racji czysto biologicznych, czyli, inaczej mówiąc, statystycznych. Skoro nauka szkolna i sama matura skrojone są dla 80 proc. młodych ludzi, to również dla tych, których wrodzona inteligencja i zdolności są bardzo poniżej przeciętnej. Coś, co dawniej w założeniu było przeznaczone dla kilku procent najbystrzejszych i najbardziej zaangażowanych w naukę młodych ludzi, dziś ma być dostępne dla tych z osiemdziesiątego centyla, czyli dla osób zdecydowanie nieinteligentnych i niezdolnych. A jako że nie da się bez obrazy rozumu „zejść z wymaganiami” do tego poziomu, pozostaje kłamstwo i gra pozorów.

W jej rezultacie matury otrzymują właściwie wszyscy, a tym samym nie znaczy ona nic. Nikogo nie wyróżnia i nikogo nie eliminuje. Owszem, można dostać mniej lub więcej punktów, lecz praktycznie każdy, kto zdał (czyli każdy), może za publiczne pieniądze coś „studiować”. Piszę to słowo w cudzysłowie, bo przygniatająca większość studentów bynajmniej nie studiuje i w ogóle tego nie chce. A przede wszystkim nie potrafi. Mimo to studia toczą się gładko – w rytm masowych plagiatów i infantylnych pseudoegzaminów. Wszyscy zdają, wszyscy kończą – tak samo jak wcześniej dostali maturę. A gdyby któryś z profesorów ośmielił się czegoś wymagać, to oburzony tą bezczelnością tłumek asertywnych dzieci z dobrych domów już mu pokaże, gdzie raki zimują. Dobry hejt w anonimowych ankietach, dywanik u dziekana i odechce się państwu profesorstwu fikać i brykać.

Bo student musi być zadowolony. W przeciwnym razie kolejny nabór się nie uda i kierunek trzeba będzie zamknąć. I nie sądźcie, że ja żartuję. Wszyscy profesorowie, których znam, zrezygnowali z jakichkolwiek ambicji dydaktycznych. Nikt nie chce się użerać i jeszcze mieć nieprzyjemności w pracy.

A właśnie, ambicja. Ambicja stała się w tym roku tematem matury. Doprawdy mało ambitny, a nawet debilny temat zadano w tym covidowym pożal się Boże roku naszej hormonami nabrzmiałej progeniturze: „Czy ambicja ułatwia człowiekowi osiągnięcie zamierzonego celu?”. Temat wyciekł i młodzież Podlasia wykazała się wielką ambicją, wyszukując na gwałt w internecie „motywu ambicji”. Doprawdy, pyszna to anegdotka. Jest w niej wszystko o szkole, o maturze i młodzieży. O ambicjach i honorze zaś zwłaszcza.

Maturę zdawałem 36 lat temu, przeto zbyt wiele nie można się po mnie spodziewać. Jednakże tegoroczny temat jeszcze bym z biedą ogarnął. Moje wypracowanie maturalne brzmiałoby tak:

„Bynajmniej moje zdanie jest takie, że ten Wokulski to był ambitny i niezłą kasę zrobił na handlu. I myślał, że jest nie wiadomo kim i będzie wprowadzał nowoczesność i wynalazki. Ale się zabujał w takiej jednej pannie, ale ona go nie chciała, bo był dla niej za stary i miał czerwone, odmrożone łapy. Brzydziła się go po prostu. Ale on był ambitny i ciągle dawał kasę jej staremu. Ale ona wolała się ten tego z kuzynem. To się w końcu ten Wokulski wziął i z tej ambicji zabił. A może tylko tak udawał. W każdym razie moje zdanie bynajmniej jest takie, że ambicja ułatwia człowiekowi osiągnięcie zamierzonego celu, byleby to nie była dziewczyna. Bo dziewczyny jak już nie lecą na kasę, to na fajne ciało i poczucie humoru, a na pewno nie na ambicję”.

PS Pytacie, co zamiast tej nieszczęsnej matury, która nic nie daje i kosztuje tyle pieniędzy? To bardzo proste: dyplom ukończenia szkoły (świadectwo) oraz porządne, kontrolowane przez ministerstwo egzaminy na studia. Tak żeby nie przyjmowali na germanistykę bez znajomości niemieckiego, a na socjologię „bo miałem piątkę z polskiego”. Albo zaczniemy traktować się poważnie, albo będziemy ziemniaczanym zagłębiem Europy, rządzonym przez księży i gangsterów. Sorki, ale to takie proste.