80. rocznica pogromów i nie tylko

Mamy 75. rocznicę pogromu kieleckiego. Największego spośród wielu pogromów poholokaustowych. Zginęło w nim ponad 40 osób. W sumie w pierwszych latach powojennych bandy zamordowały co najmniej 1500 Żydów, a wielu jeszcze (w tym dzieci) pobiły i zastraszały. Działo się to w wielu regionach i miastach – również w Krakowie.

Ogromna większość społeczeństwa wciąż tych faktów nie zna i znać nie chce, sądząc, że wszystko ograniczało się do Jedwabnego i Kielc. Podobnie też większość myśli, że komory gazowe były przeznaczone dla Polaków i innych nacji, w tym Żydów, a plan wymordowania Żydów był częścią większego planu, w którym w drugiej kolejności wymordowani mieli zostać Polacy. Tym samym wszelkie pretensje Żydów do wyjątkowości ich martyrologii są nieuzasadnione.

Tak myślano w PRL i tak myślą Polacy dzisiaj. Na szczęście nie wszyscy. W wielu przypadkach do pogromów podżegały władze komunistyczne, starające się skanalizować nienawiść, jaką budził terror NKWD i UB, kierując ją przeciwko Żydom licznie zatrudnionym w aparacie bezpieczeństwa. Większość Żydów z powodu pogromów wyjechała z kraju – pomimo względnie dobrego traktowania przez władze komunistyczne w pierwszych latach powojennych.

Za kilka dni zacznie się seria rocznic – osiemdziesiątych rocznic – pogromów z lipca 1941 r. na Podlasiu. Było ich ponad 20, a najbardziej znane to pogromy w Jedwabnem, Radziłowie i Wąsoszu. Polacy zamordowali wówczas ok. trzech tysięcy Żydów. Symbolem podlaskich pogromów stała się płonąca stodoła. Do dziś ludność miejscowa z nielicznymi wyjątkami wypiera się swych win i odnosi się z niechęcią, a nawet wrogością do osób uczestniczących w rocznicowych ceremoniach upamiętniających pogromy. Do dziś pomniki w pogromowych wsiach kłamią, bo na tablicach nie pojawia się słowo „Polacy”. Do dziś żydowscy mieszkańcy dziesiątek polskich miasteczek, w których w ogóle zdecydowano się wystawić jakieś upamiętnienia, określani są jako „byli mieszkańcy”, których się oto niniejszym upamiętnia.

To nie do wiary, jak bardzo Żydzi i pamięć o nich uwiera i drażni Polaków. Ofiary pogromów stanowią nieznaczny odsetek Żydów pomordowanych bądź wydanych Niemcom przez Polaków. Pogromy są jednak w szczególny sposób odrażające i przerażające. Pokazują skalę i społeczny charakter panującej nienawiści. Nienawiści wywoływanej i podtrzymywanej przez stulecia przez Kościół katolicki, a w okresie międzywojennym dodatkowo przez partie i organizacja faszystowskie, działające legalnie również we współczesnej Polsce. Fakt, iż wolno im nadal siać nienawiść, jest hańbą dla państwa i dla społeczeństwa.

Daremnie powtarzamy „nigdy więcej”, skoro prawda jest załgana, a naziści maszerują z poniesionymi głowami i wypełniają gościnne dla siebie świątynie. Sądząc po ilości i trwałości otrzymywanych gróźb oraz po zalewie rasistowskiej nienawiści w internecie, nie mam żadnych wątpliwości, że przy pierwszej sposobności, gdyby znów nastała anarchia, Żydzi byliby mordowani. Na szczęście bardzo niewielu – bo też niewielu ich w Polsce zostało.

Na zdjęciu poniżej trumny ofiar pogromu kieleckiego. Proszę Was o krótką chwilę żalu i zadumy nad tym, co wydarzyło się w naszym kraju tuż po wojnie i co uczyniono tym nielicznym, których nie zdążyli zamordować hitlerowcy. Jako syn ocalałych staram się zrozumieć Zagładę. Jedną z jej najbardziej niepojętych tajemnic jest bezmiar podłości tych, którzy szli mordować najbardziej bezbronnych i cudem ocalonych.

Te dni to również rocznica zamordowania przez Niemców ponad czterdziestu profesorów lwowskich uczelni wyższych oraz członków ich rodzin w parku na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie. W kolejnych miesiącach i latach Niemcy zabili jeszcze ok. trzydziestu przedstawicieli polskiej inteligencji we Lwowie. Wśród pomordowanych 4 lipca 1941 r. był Tadeusz Żeleński-Boy. Dzięki staraniom m.in. prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza na Wzgórzach Wuleckich stanął pomnik upamiętniający hitlerowską zbrodnię.

Już od lat 60. przy Politechnice Wrocławskiej stoi pomnik ku czci i pamięci pomordowanych profesorów. Jest na nim napis „Nasz los przestrogą”. Władze komunistyczne zakazały wyjaśnienia, czyj los – nie wolno było przypominać, że był kiedyś polski Lwów. Wspomnijmy dziś również polskich naukowców i ich rodziny bestialsko zamordowanych przez Niemców. Jest czymś niepojętym, że Niemcy mogli robić takie rzeczy. Czy bali się tych bezbronnych profesorów? A może właśnie się bali, bo autorytet i intelekt bywa skuteczniejszą bronią przeciwko okupantowi niż granat.

Nie udało im się jednak zamordować wszystkich. Wielu lwowskich naukowców przeżyło wojnę, a po wojnie pomogło założyć nowe uczelnie – na czele z Uniwersytetem Wrocławskim. Jednym z młodych polskich naukowców, którzy przybyli do Wrocławia z lwowskimi profesorami zakładać uniwersytet, był mój ojciec prof. Stanisław Hartman. Po kilku miesiącach spędzonych w Krakowie (gdzie tworzono Politechnikę Śląską – sic!) pojechał wraz z innymi dalej, do Wrocławia. Na decyzję o osiedleniu we Wrocławiu matematyków lwowskich znaczny wpływ miał pogrom Żydów w sierpniu 1945 r. Mój ojciec nie mógł zapomnieć obrazów zwożonych do szpitala na Kopernika ciężko rannych Żydów – ledwie ocalonych z Zagłady, a teraz bestialsko katowanych przez polskich sąsiadów i współobywateli. Jakież to były straszne czasy.