Marsz żywych Żydów

Żydzi znów upamiętnieni w Warszawie! Czyż nie tak powinny brzmieć dziś nagłówki pewnych warszawskich gazet? Upamiętnianie Zagłady Żydów to jedyna sytuacja, w której pokojowo spotykają się przedstawiciele władzy, tej władzy, z demokratyczną elitą. Niezwykły to widok, gdy pisowski dygnitarz Jarosław Sellin stoi pięć metrów od Mariana Turskiego – nestora środowiska żydowskiego w Polsce. A tak wydarzyło się w czwartek 22 lipca podczas koncertu kończącego warszawski Marsz Pamięci.

„Wielka akcja”, „likwidacja getta”. Złowrogie te eufemizmy nie weszły do masowej polszczyzny. Ich rozumienie dzieli Polaków na dwie nierówne części. 22 lipca 1942 r. rozpoczęły się trwające dwa miesiące wywózki blisko 300 tys. Żydów z warszawskiego getta do obozu w Treblince, gdzie zostali zamordowani w komorach gazowych. Ilu Polaków wie o tym? Ilu warszawiaków? Z moich dydaktycznych doświadczeń wynika, że zaledwie niewielka mniejszość. Rok później, w odwecie za powstanie, niemieckie zbiry wymordowały blisko 200 tys. mieszkańców Warszawy, rozpoczynając tę akcję od masakry zwanej Rzezią Woli. Które miasto nowoczesne utraciło w podobny sposób pół miliona mieszkańców, stanowiących ok. 40 proc. jego populacji? Obawiam się, że nie tylko warszawski Holokaust, lecz również pogrom popowstaniowy nie zapisał się w pamięci polskiej tak, jak powinien. Gdy chodzi o Żydów, to dlatego, że to tylko obcy. Gdy chodzi o „Polaków-Polaków”, to dlatego, że tragiczny los nieuzbrojonych mieszkańców miasta przesłonięty jest przez pamięć o samych powstańcach.

Za mało się mówi i za mało się czuje, gdy chodzi o ludność cywilną. Samo to określenie „ludność cywilna” ma wręcz w sobie coś deprecjonującego. Cywilna? A czemu nie poszła walczyć? Czy to może sami starcy i dzieci? Tak to się nasza pamięć historyczna, pod wpływem nacjonalistycznej propagandy narodów Europy, masowo i masywnie zmilitaryzowała. W konsekwencji umartwiamy ofiary po raz drugi naszą niepamięcią, dokonując wpierw odruchowej segregacji: ci, co zginęli z bronią w ręku, stoją po prawej, lepszej stronie, a ci, których „zaprowadzono na rzeź” bądź „zaproszono do gazu”, stoją po lewej, gorszej stronie. Najwyższy czas to naprawić. Pamięć musi być ludzka, naturalna i empatyczna. Patos, zwłaszcza nacjonalistyczny i militarystyczny, jej nie służy.

Oto więc 22 lipca 2021 r. odbył się w Warszawie dziesiąty już Marsz Pamięci, poświęcony ofiarom warszawskiego getta. Zawsze zaczyna się na placu, na którym gromadzono Żydów przez wywózką – po niemiecku Umschlagplatz. Obecnie jest to fragment ul. Stawki, położonej nieco na zachód od Śródmieścia, nieopodal dzielnicy Muranów, głównej części byłego getta. Znajduje się tam piękny pomnik. Marsze, organizowane przez Żydowski Instytut Historyczny we współpracy z wieloma instytucjami żydowskimi, rozpoczynają się właśnie tam. Przed pandemią gromadziły się tam kilkutysięczne tłumy – w tym roku było mniej osób. Idzie się około półtora kilometra do miejsca w pewnym sensie symbolizującego życie – tam, gdzie stała najważniejsza brama getta i gdzie również zaczęło się powstanie 1943 r. To ulica Nalewki, na skraju Ogrodu Krasińskich, w północnej części Śródmieścia.

Za każdym razem marsz poświęcony jest jakiejś osobie lub grupie osób. Tym razem poświęcony był tysiącom nauczycieli zamieszkujących getto oraz polskim nauczycielom udzielającym pomocy tym za murem. Prawie wszystkie szkoły żydowskie były zamknięte. Mimo to wielu nauczycieli prowadziło tajne nauczanie. Nauczycielem był również Abraham Lewin, członek grupy Oneg Szabat, która pod przewodem dr. Emanuela Ringelbluma zebrała wielką liczbę dokumentów związanych z gettem warszawskim. Większość tych dokumentów, zwanych Archiwum Ringelbluma, przetrwała wojnę, zakopana w pojemnikach na mleko przy ul. Nowolipki (niedawno stworzono tam interesujące upamiętnienie). Obecnie Archiwum stanowi najważniejszy na świecie zbiór dokumentów czasu Zagłady i najcenniejszy skarb, chroniony przez Żydowski Instytut Historyczny oraz patronujące mu Stowarzyszenie ŻIH. Zostało udostępnione w wielotomowym wydaniu krytycznym, a niektóre dokumenty można oglądać na wystawie w siedzibie ŻiH, na ul. Tłomackie.

Jednym z najcenniejszych elementów Archiwum są właśnie dzienniki Abrahama Lewina. Podczas tegorocznego marszu odczytywano jego fragmenty. Czworo muzyków – Maria Sławek, Anna Karpowicz, Marta Grzywacz i Krzysztof Kozłowski – stworzyło przejmujący dysonansowy utwór zatytułowany „Nie zaszło u nas nic nowego”, na głos, skrzypce, flet i syntezator, będący ilustracją tragicznej opowieści. Właśnie prawykonanie tego utworu było treścią koncertu kończącego Marsz Pamięci. Była to wspólna inicjatywa ŻiH oraz Instytutu Mieczysława Wajnberga, którego prezeską jest skrzypaczka Maria Sławek. Mam nadzieję, że utwór zostanie nagrany i wydany oraz że doczeka się kolejnych wykonań w kraju i za granicą. Tym razem muzycy grali w warunkach plenerowych, na tle efektownej instalacji zatytułowanej „Ławka”, będącej dziełem znanego artysty Jakuba Szczęsnego. Na płocie Ogrodu Karasińskich zawieszono wstążki z imionami warszawskich ofiar Zagłady, przyniesione przez uczestników Marszu.

Marsz Pamięci to wprawdzie pochód żałoby i pamięci, lecz jednocześnie ważne wydarzenie społeczne dla środowisk żydowskich oraz ich przyjaciół. Ma też wymiar towarzyski, czego nie trzeba się wstydzić. Od wojny minęło prawie 80 lat – pamięć hitleryzmu z wolna traci już rysy żywego bólu, przeobrażając się w czułe i pogodne niezapominanie. Tak jak zwykłą koleją losu czule wspomina się dawno już zmarłych przyjaciół, z których odejściem dawno się już pogodziliśmy.

Holokaust jest już utrwalonym elementem historii – czymś, co się stało i nie może być inne, niż jest, stanowiąc o naszej moralnej genealogii. W tym szczególnym sensie Zagłada jest faktem zaakceptowanym. Dlatego wreszcie możemy żyć, mówić, a nawet uprawiać sztukę po Holokauście. Skończył się nasz moralny paraliż, życie ruszyło przed siebie. Nie ma co udawać, że tak nie jest. I nie ma co się tego wstydzić. Z pewnością ofiary warszawskiego Holokaustu, a także pozostałe ofiary warszawskiej hekatomby nie życzyłyby sobie, abyśmy trwali w jakimś moralnym i emocjonalnym porażeniu, bojąc się wydobyć z siebie słowa, a nie daj Boże uśmiechnąć. Pamięć i jej rytuały to nie jest kompulsywne odtwarzanie ceremonii pogrzebowych, rozbudzanie w sobie wciąż na nowo uczuć grozy i rozpaczy, lecz życie, w którym dla zmarłych jest miejsce.

Pamiętać to nie znaczy rozpamiętywać, lecz ciepło wspominać, współczuć, solidaryzować się, lecz i zagadać, i pożartować czasami. Marsze Pamięci nie chodzą na koturnach. Nasze twarze nie są ścięte ani udawanym, ani prawdziwym bólem. Idziemy pogodni, a serca nam drżą dopiero, gdy słuchamy strasznych opowieści i „strasznych dźwięków” żałobnej „muzyki pamięci”. Taka jest i taka być powinna kolej rzeczy. Jako „zwykły Żyd”, który ręki do organizacji nie przyłożył, bardzo dziękuję ŻIH, Stowarzyszeniu ŻiH i artystom. Komuś chce się włożyć wiele pracy, żeby ktoś inny mógł przyjść na gotowe i sobie pomaszerować.