Religia na maturze to zdrada

Gdy niemal każdego dnia paraliżują nas nowe wiadomości o kolejnych zbrodniach popełnianych przez Kościół i jego duchownych, gdy w Kanadzie odkupuje się kolejne masowe groby dzieci pomordowanych przez zwyrodniałe zakonnice i zakonników oraz księży, ci ludzie bez sumienia mają czelność rzucać nam w twarz kolejne swoje niesłychane roszczenia. Tym razem tzw. Konferencja Episkopatu Polski zażądała od władz RP, aby wprowadziły egzamin maturalny z religii i za taki egzamin z kasy państwowej płaciły.

Trudno o większą bezczelność i bardziej wulgarne ignorowanie konstytucji zwasalizowanego kraju. Konstytucji, która jasno mówi (art. 25) o religijnej bezstronności państwa, co oznacza, że państwo to nie uważa za prawdziwą ani fałszywą żadnej z religii ani wiary w żadne z bóstw. Tym samym nie może organizować ani opłacać żadnej działalności religijnej, gdyż jego obowiązkiem jest opłacać wyłącznie to, co w świetle prawa (a więc i konstytucji) może być uznawane za dobre i pożyteczne. Tymczasem bezstronność religijna nakazuje państwu powstrzymywać się od uznawania którejkolwiek religii i jej nauczania (podobnie jak ateizmu) za rzecz dobrą i pożyteczną. Lekcje religii w szkole są już pogwałceniem zasady bezstronności światopoglądowej państwa, a więc łamaniem konstytucji. Jednakże wydawanie certyfikatów państwowych (a takimi są świadectwa maturalne) potwierdzających kompetencje religijne oznacza coś więcej – oznacza wulgarną obrazę litery i ducha konstytucji RP.

To są sprawy oczywiste i ostatecznie nie w tym rzecz. Rzecz w tym, iż w Polsce w sposób tyleż uparty, co bezmyślny wciąż nazywa się katolicyzm religią i przypisuje się mu prawa należne religii, choć jest zaledwie jej parafrazą czy też ironicznym przetworzeniem. Inaczej mówiąc, jest parareligią. Fundamentalne kryterium odróżniające religię i religijność od innych form kultu potęg nadprzyrodzonych, a zwłaszcza Najwyższej Istoty (absolutu, mówiąc językiem filozofii), jest wykluczenie idolatrii i respekt dla absolutnej inności tego, co ma naturę boską, w stosunku do tego, co skończone i empiryczne. Wyraża się to w religijnym zakazie idolatrii.

Ludzie religijni to tacy, których oburza oddawanie czci boskiej tworom natury oraz (a może zwłaszcza) człowiekowi. I to niezależnie od tego, czy jest faraonem, cesarzem, czy też cieślą w cierniowej koronie. Zawód i status nie ma tu najmniejszego znaczenia. Religia czci swoje bóstwa jako istoty z innego porządku, a więc bezcielesne. Odnosi się to zwłaszcza do wyobrażenia bóstwa najwyższego, które poszczególne plemiona mające swoje religie uważają za bóstwa jedyne i z nimi w specjalny sposób sprzymierzone.

Tymczasem katolicy oddają boską cześć człowiekowi i czczą materialne bóstwo (Jezusa Chrystusa przebywającego w niebie w postaci cielesnej). Dla ludzi wierzących (do których ja nie należę) to oburzająca idolatria, którą potępiają tak samo, jak katolicy potępiają różne religie zwane przez siebie pogańskimi.

Owszem, z technicznego punktu widzenia, czyli w znaczeniu, jakie słowu „religia” nadaje religioznawstwo, katolicyzm jest religią. Jest po prostu tak klasyfikowany – jako jedna z religii; jest nią bowiem w sensie funkcjonalnym i kulturowym. Nie jest nią jednakże w sensie duchowym, czyli w sensie, jakie słowu „religia” nadają na całym świcie ludzie wierzący w Najwyższą Istotę, radykalnie różną od człowieka i czysto duchową. Dla tych miliardów ludzi hołd należny Najwyższej Istocie składany człowiekowi jest czymś moralnie wstrząsającym i przerażającym.

Powody, dla których narodził się ruch esseńczyków czy pokrewne mu chrześcijaństwo, są szlachetne i ważne. Była to rebelia przeciwko uciskowi, dająca masom biednych ludzi nadzieję na życie w godności. Niestety, po kilku stuleciach chrześcijaństwo wypaczyło się, nie tylko odtwarzając opresyjne struktury władzy (w ostateczności tworząc straszliwe totalitarne reżimy, m.in. dopuszczające się masowych eksterminacji „niewiernych” i „heretyków”), lecz w dodatku dokonując czegoś niesłychanego, a mianowicie deifikacji postaci proroka (mesjasza, Chrystusa).

Co gorsza, z czasem chrześcijaństwo – z początku tak pełne braterskich uczuć i egalitarne – stało się brutalną ideologią, opartą na absolutnej segregacji i szantażu moralnym. I choć trzeba przyznać, że po z górą tysiącu lat powstały odłamy chrześcijaństwa w jakiejś mierze wycofujące się z ideologii miłości do swoich i nienawiści do obcych, to z pewnością nie dotyczy to katolicyzmu, choć można dziś spotkać księży szerzących kłamstwa, jakoby i Kościół katolicki odszedł od doktryny przewidującej dla wszystkich odmawiających oddawania czci Jezusowi wieczne męki piekielne.

Powtórzmy: to jest kłamstwo. Trzeba przypomnieć, że istotą katolicyzmu jest idea odkupienia, zmartwychwstania i zbawienia. W myśl tej ideologii moralnym obowiązkiem każdego człowieka, który dowie się o ofierze Chrystusa i pozna dobrą nowinę o odkupieniu, jest nawrócenie się. Jeśli tego nie uczyni i pozostanie zatwardziałym, obrazi Boga, skazując się na męki piekielne. Tam bowiem jest miejsce niewiernych, gardzących najwyższą ofiarą. W raju, na który czekają katolicy, nie ma miejsca dla niewierzących, dla Żydów, wyznawców islamu i jakiejkolwiek innej religii. Każda z nich jest bowiem fałszywa, a prawdziwa jest tylko jedna – chrześcijaństwo, a ściśle katolicyzm.

To odrażająca ideologia, dzieląca ludzi na tych, którzy będąc chrześcijanami, mają miejsce w niebie (chyba że Bóg zechce inaczej), i tych, którzy bezwarunkowo znajdą się w piekle (skąd chrześcijanie będą ich z satysfakcją obserwować – to twierdzenie również należy do doktryny Kościoła katolickiego!), skoro się nie nawrócili. Myśl, że państwo polskie łoży na jej szerzenie, a obecnie miałoby wydawać państwowe certyfikaty znajomości i wierności tej quasi-religijnej, nieludzkiej ideologii, jest porażająca. Trzeba być zdrajcą wobec największych wartości demokratycznej państwowości, którą szczyci się (jeszcze) Polska, zdrajcą polskiej konstytucji i jej aksjologii, żeby przyłożyć do tego rękę.

A fundamentalistom, którzy chcieliby mnie o jakieś nieścisłości czy nieetyczną przesadę oskarżyć, zapowiadam, że z największą radością zasypię ich cytatami z największych autorytetów kościelnych na poparcie tezy, że dla nienawróconych przewiduje się piekło. A co to tego, że ta segregacyjna doktryna, podobnie jak moralny szantaż i domaganie się od ludzi, aby porzucili swoją wiarę i kulturę, wstępując w szeregi katolików, jest niemoralne i opresyjne, to dyskusji ani ja, ani nikt przyzwoity prowadzić nie będzie. Podobnie jak żaden choćby elementarnie przyzwoity człowiek nie poniży się do dyskusji nad tym, czy organizacja dająca pełną gwarancję pedofilom, że nie wyda ich świeckim władzom śledczym i mająca na sumieniu całkiem świeżej daty masowe dzieciobójstwa, ma moralne prawo trwać i wypowiadać się w kwestiach etycznych, i to jeszcze tonem pouczenia, bluźnierczo powołując się przy tym na Boga i swoje rzekome specjalne kompetencje i uprawnienia do wypowiadania się w Jego imieniu.

Nie jestem jednakże pewien, czy z dna moralnego upadku widać takie rzeczy jak obraza uczuć religijnych, jaką dla serc wierzących (nie dla mnie) stanowi oddawanie czci boskiej człowiekowi, poniewieranie konstytucją demokratycznego, świeckiego państwa czy też haniebne gardłowanie o sprawach etycznych przez funkcjonariuszy organizacji przestępczej, której ofiary na naszych oczach wykopuje się dziś z masowych grobów. Ze zgrozą i smutkiem myślę o kondycji moralnej tych, którzy moje słowa, zawarte w tym tekście, mogą uznać za niesprawiedliwe. Jeśli ktoś tak pomyślał, to niechaj odpowie sobie na pytanie: gdzie się pomyliłem? Gdzie napisałem nieprawdę? W którym miejscu byłem zbyt surowy?

Jak zawsze przy takich okazjach apeluję do ludzi dobrej woli, do ludzi uczciwych, których jest wielu pośród katolików, a także pośród duchowieństwa. Opamiętajcie się! Odważcie się przyznać do potwornego błędu, w którym tkwicie, bo tak indoktrynowano was od dziecka. To żaden wstyd przyznać się do błędu i nawrócić na szlaki przyzwoitości. A ci spośród was, którzy szukają drogi do absolutu, niech wyjdą ze ślepego zaułka obłędnej pychy, jaką jest zawsze mylenie człowieka z Bogiem, i rozpoczną nowe życie duchowe i moralne w wolnym poszukiwaniu właściwego wyrazu swojej zrozumiałej i godnej szacunku czci dla tego, co wyższe. Świat ducha jest nieskończenie bogatszy niż zagubiony w swym zakłamaniu i przerażony własnymi zbrodniami Kościół katolicki. Zostawcie go prokuratorom, specjalistom medycyny sądowej i sędziom. Na całym świecie pracują ich zastępy. Jest przecież tak wiele do zrobienia. Wy zajmijcie się dziś sobą. Ratunkiem dla własnych dusz.

My, świat wolnych ludzi, wierzących (lub nie) w różne rzeczy i wyznających różne religie, czekamy na was z otwartymi ramionami. A jeśli jednak pozostaniecie przy swoim, to z całą pewnością nie będziemy wam – jak katolicy – złorzeczyć i wysyłać was na wieczne męki. Po prostu będziemy żałować, że nie dołączyliście do nas i życzyć wam – mimo wszystko – wszystkiego najlepszego. Tak jak uczył tego szlachetny żydowski kaznodzieja i obrońca ludu, któremu katolicy kazali być Bogiem. Zło trzeba dobrem zwyciężać!