Czy Andrzej Duda wydoroślał?

Nie, w sensie bezwzględnym bynajmniej, chociaż farba skrywa dawno już posiwiałe włosy. Co najwyżej relatywnie. Bo z wiekiem każdy staje się dojrzalszy – nawet największy dzieciuch, co to się „cały życie uczy” i tweetuje z leśnymi nie powiem kim. Andrzej Duda jest dziś nieporównanie doroślejszy niż przed pięcioma laty, lecz bardzo wiele brakuje mu do dojrzałości myślącego i wykształconego pięćdziesięciolatka. Jest wydoroślały, lecz tylko na swoją miarę.

A miara to niska i wąska, więc nadal funkcję prezydenta Polski pełni niepoważny, choć i niemłody człowiek. Niepoważny nie znaczy jednak niewinny! Zbyt często jego błaznowanie i żenujące popisy kulturowego prowincjonalizmu i braku manier traktowane są jak jakiś różowy parawan w żółte grochy, zakrywający i odbierający (wraz z postacią sprawcy) wszelką powagę jego haniebnym czynom. Nie wolno na to pozwolić! Błazeństwa nie ścierają grzechów, a głupkowate uśmieszki złoczyńcy nie zwalniają z należnej kary. Sam Duda jest, owszem, wielce niepoważną i żenującą figurą, lecz „sprawa Dudy”, czyli cała historia jego szalbierstw (znacznie dłuższa niż „prezydentura”), jest nader poważna. Nikomu się jednakże nie chce poważnie jej potraktować. Znacznie łatwiej jest udawać, że stare sprawki niemądrego „Adriana” to nic wielkiego. Pewnie – kokietowanie faceta z długopisem, który może się jeszcze po wyborach „przydać”, to niemalże już „racja stanu”! No tak.

Nie ulegajmy złudzeniu, że Andrzej Duda spoważniał, PiS się cywilizuje, a Polska jest w awangardzie walki z Rosją. Duda nieodmiennie jest politycznym kamerdynerem, PiS rujnuje Polskę, a jego kadry przeżarte są nie tylko korupcją wewnętrzną, lecz również brudnymi powiązaniami z rosyjską agenturą. Jest na ten temat dziesiątki dziennikarskich śledztw, lecz opozycji łatwiej udawać, że nic nie wie.

Co gorsza, gotowa jest w obliczu powolnego przygasania gwiazdy Kaczyńskiego upatrywać w Andrzeju Dudzie partnera do rozmów. Co za naiwność! Można powiedzieć, że naiwność, lękliwość i obłuda tańczą chocholi taniec na „ruskim weselu” PiS. Bo to im się akurat udało! Brutalne prześladowania uchodźców na białoruskiej granicy, rozwałka sądów, zamiana mediów publicznych w partyjno-mafijne, hucpa „polskiego bezładu”, inflacja jak sto pięćdziesiąt, szantaż Ziobry, odbierający Polsce nie tylko ogromne dotacje z Unii, lecz przede wszystkim resztki honoru – a tu co za niespodzianka!

Polacy rzucili się pomagać Ukraińcom i wystarczyło się „podpiąć propagandowo”, aby niemalże wszystko poszło w niepamięć. Te brudne machloje, te podsłuchy, ba!, te odrażające deale z rosyjskimi „przedsiębiorcami” – to już nie obchodzi milionów, lecz marne setki tysięcy Polaków. A że wstydu nie ma (bezwstyd to największa kompetencja społeczna Morawieckiego, Kaczyńskiego i reszty), to i problemu nie ma. Tyle że my, te setki tysięcy, od siedmiu lat jesteśmy lekceważeni i obrażani przez opozycję, która woli być grzeczna, niż pokłócić się z kolegami z PiS (koleżeństwo to w polityce taki lepki glut, który nie pozwala, aby komukolwiek stała się większa krzywda) albo dać sobie przyprawić gęby radykałów (za co płaci się w wyborach).

I w ten to sposób prawie wszyscy politycy demokratyczni dzień za dniem legitymizują przestępczą władzę PiS. A jak ktoś z jej przedstawicieli czasem coś chrząknie nie po myśli Kaczyńskiego albo zdradzi jakieś skrupuły przy deptaniu konstytucji, to natychmiast brany jest przez opozycję i „liberalną komentaturę” na rączki. A tak się składa, że akurat Duda traci swojego pana, który zresztą od dawna nim pogardza i nim poniewiera, więc szukając, jak by tutaj się ustawić na przyszłość, odgrywa kowboja. Nuże więc temu kowbojowi bębenek podbijać! Za chwilę będzie Duda-rodeo! Będzie wywijał długopisem jak lassem, udając, że ratuje Polskę z łap Kaczyńskiego i Ziobry. Dobre sobie.

Jakby chcąc nas zapewnić, że na zawsze pozostanie infantylnym i niezbyt mądrym mężczyzną, Andrzej Duda zaraz po swoich 50. urodzinach zaserwował nam chamski dowcipas: „czy chciałbyś, aby 67-letnia pielęgniarka robiła ci cewnikowanie?”. W tych szczególnych czasach, gdy przez Polskę płynie broń dla walczącej Ukrainy, władze RP siłą rzeczy stały się ważnymi rozmówcami dla Waszyngtonu i Brukseli. Nie ma w tym nic personalnego, a tylko zbieg okoliczności. To jednak wystarczyło, aby palma odbiła. Duda, który marzył o Trumpie poklepującym go po plecach, a jednocześnie czynił Bidenowi żenujące afronty, teraz kąpie się w blasku wielkiej polityki i odwiedza dalekie kraje. Cóż, Rzeszów leży w Polsce, a Duda jest prezydentem.

Rzeszów jest dziś ważniejszy niż Warszawa i wygląda na to, że Unia Europejska zacznie przelewać jakieś pieniądze, przeciągając ciuciubabkę z Izbą Dyscyplinarną. Po prostu ma ważniejsze rzeczy na głowie niż użeranie się z peryferyjnym reżimem, który akurat teraz jest istotny i powinien zostać ustabilizowany. Kryzys ekonomiczno-uchodźczo-polityczny w Polsce to ostatnia rzecz, jakiej Europa dziś potrzebuje. Będzie się więc klepać Dudę po plecach, żeby choć trochę powstrzymywał swoich pryncypałów, czyli Kaczyńskiego z Ziobrą. A klepanie po plecach jest dokładnie tą rzeczą, która sprawia, że ludzie tego pokroju czują się szczęśliwi i bezpieczni.

Dudę wychowano w ultrakatolickim środowisku pośród absurdalnych mitów i przesądów na temat świętości Kościoła, chwały katolickiej Polski, wielkich zagrożeń ze strony niewiernych i libertynów, cudownych bitew, niebywałego bohaterstwa katolickiego narodu w ratowaniu Żydów itp. itd. I on najszczerzej w świcie i z całym przekonaniem udaje, że w te wszystkie bzdury wierzy, tak jak katolik udaje, że wierzy, że wstanie z grobu i będzie żył w raju. W tym świecie nie ma różnicy między udawać, że w coś wierzy, a wierzyć. Zakłamanie, poczucie wyższości i kompleksy stanowią psychologiczną substancję życia, tak jak egzaltacja, bigoteria i odruchowa służalczość stanowią jego zewnętrzną formę. Andrzej Duda został wychowany do służenia i będzie służył zawsze. Kazano mu czcić księdza i zawsze już będzie to robił. Kazano mu czcić mężów stanu w postaci braci Kaczyńskich i zawsze będzie to robił. Tatko kazali!

Psychologia odgrywa tu decydującą rolę. Bo właśnie takich ludzi – zacofanych, służalczych, a jedocześnie mających wielkie ambicje być pierwszymi pośród sług – bierze się do mokrej roboty. I tak właśnie było z Dudą, który już w młodości został wciągnięty przez swego demonicznego koleżkę ZZ do zasobu kadrowego służby dworskiej. Bardzo szybko został jednym z ważniejszych sług Pierwszego Sługi, czyli Lecha Kaczyńskiego. Dziś nie chcemy już pamiętać o strasznych rzeczach, które na zlecenie Jarosława wyczyniał Lech. Bo w naszej kulturze jest tak, że gdy ktoś zginie w wypadku, to się o nim potem nigdy źle nie mówi. Ale Duda żyje i milczenie go nie obejmuje.

Otóż wielkim błędem jest postrzegać Andrzeja Dudę jako człowieka znikąd, wyciągniętego przez Jarosława Kaczyńskiego z kapelusza, bo trzeba było spisać kogoś na straty w beznadziejnej walce o prezydenturę. Owszem, za pierwszym razem Duda wygrał zupełnie niespodziewanie, lecz bynajmniej nie był człowiekiem bez przeszłości. Miał już piękną czarną kartę w kancelarii Lecha Kaczyńskiego. To Duda osłaniał od strony prawnej szalbierstwa SKOK-ów, które miały nie podlegać Komisji Nadzoru Finansowego. SKOK-i to największa afera III RP, choć niestety małe są szanse na wsadzenie tego wesołego towarzystwa, któremu udało się zrobić manko na kilka miliardów, za kratki.

To również Duda opracowywał szczegóły tzw. ustawy lustracyjnej – najbardziej sadystycznej i podłej ustawy trzydziestolecia, skazującej na lęk i rozterki setki opozycjonistów z czasów PRL, którzy w konfrontacji z SB musieli czasem coś podpisywać. Ta ustawa, poniżająca i poniewierająca ludźmi opozycji, miała jeden tylko cel – zemstę na tych, którzy działali na rzecz wolnej Polski, a nie byli tylko tchórzliwymi szeptaczami, uczepionymi sutanny jak maminej spódnicy.

No i wreszcie zasłużył się Duda braciom Kaczyńskim, smażąc (dziwnie zaginione) prawnicze kwity, pozwalające na ułaskawienie w 2009 r. gangstera Adama S., blisko powiązanego z ich rodziną. Nie porównuję win Dudy do win Kaczyńskich, a zwłaszcza Jarosława, lecz nie wolno zapominać, że w tym świecie nie ma niewiniątek. Więcej na ten temat można się dowiedzieć z książki Tomasza Piątka i Marcina Celińskiego „Duda i jego tajemnice”. Książka ta opowiada jednakże przede wszystkim o tym, co wyprawiał Duda już jako prezydent i doprawdy jest tego więcej, niż zwykle wiemy i pamiętamy.

Kibicom przemiany Andrzeja Dudy w męża stanu (no, może mężyka staniku) należy przypomnieć, że został wybrany na drugą kadencję w wyniku masywnych przestępstw przeciwko prawu wyborczemu. Cały aparat państwa został nieodpłatnie wykorzystany w kampanii wyborczej Dudy – łącznie z premierem, który odbywał nierozliczone z funduszu wyborczego podróże kampanijne na koszt państwa. Ponadto telewizja publiczna – pod pretekstem programów informacyjnych – nadawała dziesiątki godzin darmowych reklam wyborczych Dudy. W rezultacie Duda wygrał minimalną przewagą głosów.

Nie ma żadnych wątpliwości, że o wyniku tym przesądziły przestępstwa wyborcze. A tymczasem opozycja nie umiała nawet porządnie zaskarżyć tych nadużyć i wyniku wyborów. Uznanie legalności wyboru Dudy było wielkim błędem opozycji, która jak ognia boi się łatki „totalnej”. No i zamiast totalnej okazała się pseudoopozycją.

Tymczasem Andrzej Duda jest legalnie prezydentem, lecz uzyskał to stanowisko bezprawnie, w następstwie najcięższego kalibru naruszeń prawa wyborczego przez niego samego i wielu ludzi z aparatu władzy, z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Trzeba było od początku nie uznawać Dudy i go bojkotować. Dzięki temu całe państwo PiS wraz z jego haniebnymi ustawami byłoby traktowane jako przejęte i okupowane przez grupę przestępczą. Tak się nie stało, a w konsekwencji taki Andrzej Duda stał się po latach „partnerem politycznym”, zaś depisyzacja Polski trwać będzie całe lata, w ostatecznym rozrachunku pozostawiając najbardziej prominentne postacie reżimu na wolności.

Uznając wynik wyborów, opozycja podżyrowała bezprawie i stała się na zawsze wspólniczką i zakładniczką tej władzy. Zamiast walczyć, siedzi z nią teraz przy stoliku i gra znaczonymi kartami. Takie są konsekwencje „umiarkowania”. Afera za aferą, skandal za skandalem – opozycja łyka wszystko i wszystko puszcza w niepamięć, bo przecież „Sejm musi obradować”. Ta bezradność i dezynwoltura są porażające. Jak to jest możliwe, że PO do dziś nie ma strony internetowej prezentującej informacje o przestępstwach, nadużyciach władzy i gwałtach na konstytucji dokonanych przez PiS i jego wspólników? Niby drobiazg, lecz jakże wymowny.

Andrzej Duda łamał prawo od pierwszego dnia swojej prezydentury. Prawo – to mało powiedziane! Łamał konstytucję! Zaczęło się od szyderstwa z całego porządku prawnego i zdrowego rozsądku – ułaskawienia Mariusza Kamińskiego przed zakończeniem procesu. Takiej bezczelności demokratyczny świat pewnie dotychczas nie widział. A dlaczego mógł to zrobić? Bo był na tyle tandeciarzem jako prawnik, że zdołał sam sobie wmówić, iż nagie bezprawie i absurd to coś w rodzaju „kreatywnego stosowania prawa”. Źli prawnicy lubują się w łamaniu prawa, gdy wydaje im się to bezkarne.

Potem była odmowa mianowania trzech legalnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego oraz cały szereg haniebnych, niemoralnych i niekonstytucyjnych ustaw, które podpisał. Szkoda nawet wymieniać te wszystkie szalbierstwa – strach któreś pominąć!

Gdy Duda popełniał wszystkie te czyny, był śmieszną marionetką w rękach Kaczyńskiego, co rusz dopuszczającą się jakichś żenujących „memicznych” błazeństw. Gdy przyszła pandemia, nie miał nic do powiedzenia (oprócz tego, że nie lubi, gdy ktoś mu manipuluje przy ramieniu). To wszystko było żałosne i zawstydzające. Takiego upadku (dziwacznej skądinąd) polskiej instytucji prezydenta nikt nie roił sobie w najczarniejszych snach. Symbolem tej „prezydentury” stał się długopis i narty, zaś jej publicznym obrazem „Ucho prezesa”.

Dziś jednak wiele się zmieniło, bo i Kaczyński nie ma tyle władzy, a i sam Duda uzyskał pewną samodzielność – jak to w drugiej kadencji. Musi więc zadbać o siebie. Doszedł też słusznego wieku lat pięćdziesięciu, a okoliczności uczyniły z niego kogoś ważnego. To bardzo smutne, lecz właśnie tak jest. Andrzej Duda – ten skompromitowany, niedojrzały i najczęściej wręcz żałosny czynownik na usługach politycznych gangsterów – stał się liczącą się postacią.

Tylko żebyście się Panowie i Panie politycy i polityczki tak licząc z Dudą, trochę nie przeliczyli. Andrzej Duda jest i pozostanie pisowcem! To naprawdę jest facet, który myśli, że w polskich sądach rządzą komuniści, Kościół jest ostoją moralności, bracia Kaczyńscy to mężowie stanu, a przestępstwa tej władzy i gwałty na konstytucji to niezbędna do zapłacenia cena za wielką rewolucję ustrojową i „wymianę elit”. To naprawdę jest facet, który popierał Trumpa i wierzy, że jakaś „ideologia LGBT” zagraża jakiejś „rodzinie”. I tak dalej. On jest i pozostanie wrogiem demokracji, postępu i Unii Europejskiej. I zawsze, ale to zawsze wykonywać będzie zlecenia obcej władzy – pal sześć, gdy Amerykanów, gorzej, że również biskupów.

Andrzej Duda wydoroślał (na swoją miarę), a kiedy wydorośleje polska klasa polityczna? Kiedy zacznie traktować przestępców jak przestępców, zamiast popijać z nimi kawki w sejmowych bufetach? Obawiam się, że tego się już nie doczekamy. W pewnym sensie PiS wygrał. Wygrał nie tylko swoją bezkarność, lecz również swego rodzaju polityczną legalizację swojego reżimu. Bo fakty są takie, że oni rządzą – codziennie łamią prawo, lecz rządzą, a opozycja przecież uznaje fakty. Uznaje, bo to jest coś, co się robi z faktami. Czyż nie? Realizm!

Lecz prawdziwi ludzie wolności i politycy wielkiej miary uznają wartości i wartości się trzymają. To, iż dopuściliśmy do tego, że wyrosła nam tutaj taka postać jak Andrzej Duda, jest wspólną winą nas wszystkich – polityków i mediów dzień za dniem okazujących bezradność wobec faktów. Na władzę nie poradzę – oto nasze motto przez minione lata. Wstyd. Że Duda wstyd, to nie dziwota. Ale że my wstyd – to naprawdę wstyd!

W Radiu Kraków w 2014 r. Któż by wtedy przypuszczał…