Za co ludzie kochają PiS i jak pokochać Tuska?

Warto znać odpowiedź na tytułowe pytania – nie po to, aby wiedzieć, co należałoby uczynić, aby się odkochali w jednym i zakochali w drugim, lecz po to, aby przestać się zajmować elektoratem Kaczyńskiego.

Propagandowa kampania mobilizacyjna, wykorzystująca kompromitację Karola Wojtyły do konsolidowania elektoratu godnościowo-katolickiego, z pewnością spełni swoje zadanie, lecz nie ma co żałować, że pojawił się temat JP II. Jak nie Wojtyła, to cokolwiek innego – z całą pewnością PiS znajdzie sposób, aby cały swój elektorat wysłać na wybory. Podstawi autobusy, przekupi proboszczów, na dwa dni przed wyborami ogłosi, że Tusk osobiście był oficerem Wehrmachtu – to bez znaczenia. Swoje, czyli 35 proc., dostanie i tak. Opozycja musi zająć się tym samym, co PiS, czyli konsolidacją swoją i swojego elektoratu. Zmotywowanie i zjednoczenie wyborców dokonuje się na fali tych samych emocji, które skłaniają do zjednoczenia samych polityków. Gdyby przełamano impas i nareszcie bez żadnych „ale” ogłoszono Wielką Listę, łączącą całą opozycję dla obrony praworządności, wolności, demokracji i obecności Polski w UE, zniechęcony i rozczarowany elektorat dostałby wiatru w żagle i stawił się tłumnie przy urnach.

Walka toczy się tak naprawdę o frekwencję. PiS nie ma na czym rosnąć, ale za to ma pewność, że jego wyborcy będą wierni i karni. Opozycja za to odwrotnie – ma na czym rosnąć, lecz jej elektorat jest wybrzydzający i nieposłuszny. To normalne w demokracji i nie ma co się na to obrażać. Najsłabiej zmotywowane do pójścia na wybory i zagłosowania na opozycję są dwie grupy pasywno-niezdecydowanych: młodzież oraz ludzie nielubiący Donalda Tuska. Młodzież dlatego, że wychowano ją w pogardzie dla polityki i niepójście na wybory jest dla wielu młodych najbardziej racjonalnym i autonomicznym aktem politycznym. Antypatycy Tuska za to może i wiedzą, że głosować trzeba, lecz biją się z myślami. Jaki z tego wniosek? Sądzę, że młodzieży trzeba wyjaśnić, co może realnie stracić, gdyby Polska stała się już do końca mafijno-bigoteryjnym grajdołem. O takiej Polsce, „Polsce trzeciej kadencji”, trzeba młodzieży wyraziście i przekonująco opowiedzieć. Rzecz jasna, w internecie.

A w jaki sposób można ocieplić wizerunek Donalda Tuska? To już się dzieje. Tusk jeździ po kraju i ma dobre spotkania z ludźmi. Niestety, w internecie widać głównie wrzutki partyjne. Brakuje spontanicznych, wiarygodnych wirali, czyli realnej aktywności zwolenników szefa PO. Za to płatnego i „ideowego” hejtu na Tuska jest istny zalew. A szambo ma to do siebie, że nawet jeśli płynie nim szkatułka z klejnotami, to również ona jest zbrukana. Wygrać z szambem może tylko czysta rzeka, która je wchłonie i w sobie rozpuści. Ale żeby taka rzeka wezbrała, postarać się musi sam lider. Musi być milszy, cieplejszy, bardziej otwarty, bardziej rodzinny. Skoro ma powrócić do władzy, to jakoś pozytywnie odmieniony. Starszy, bardziej łagodny, jak to w starszym wieku bywa, bardziej doświadczony i budzący szacunek swą wielką karierą międzynarodową. Jednocześnie musi dawać gwarancję, że naprawi swój błąd sprzed lat i tym razem faktycznie rozliczy PiS. Na to bowiem czekają wszyscy, których osobiście obraża i poniża bezczelne złodziejstwo i porażający nepotyzm tych rządów. Tej wielkiej rewanżystowskiej emocji nie można w żadnym wypadku zbagatelizować. No i, last but not least, Donald Tusk musi się uwiarygodnić w stosunku do kobiet, zwłaszcza młodych, które postrzegają PiS jako agresora, sięgającego łapami wprost do ich ciał, lecz nie wierzą, aby grupa starszych mężczyzn, czyli Donald Tusk i jego najbliższe otoczenie, mogła przywrócić im utracone prawa. Dlatego Donald Tusk musi bardzo jasno i konkretnie powiedzieć, co będzie z prawami reprodukcyjnymi – antykoncepcją, aborcją i in vitro – gdy opozycja przejmie władzę.

Krótko mówiąc, niechaj opozycja zajmuje się zjednoczeniem, tworzeniem wspólnej wizji przyszłego rządu i naprawy państwa, formułowaniem jasnego przekazu do młodzieży i poprawianiem wizerunku Donalda Tuska, nie PiS-em. PiS to grupa przestępcza, która musi stanąć przed sądem. „Cela plus” i koniec tematu. Bo ujawniane co tydzień afery niczego nie zmieniają. Nie zniechęcają wyborców PiS, a elektoratowi opozycji również dawno już zobojętniały.

Warto też przyjrzeć się temu, dlaczego wyborcy PiS są tak wierni i tak odporni na złodziejstwo tej władzy. Z takiej lekcji może bowiem skorzystać również opozycja. Oczywiście, są na świecie ludzie, dla których kradzież to mały grzech, a jeszcze więcej jest takich, którzy sądzą, że kradnie każda władza, a co najwyżej jedna bardziej się z tym kryje niż druga. Wszyscy ci ludzie też są obywatelami i też głosują. Ale wierny elektorat PiS to przede wszystkim elektorat godnościowo-portfelowy, czyli ludzie mentalnościowo i kulturowi identyfikujący się z takimi osobami, jak Kaczyński, Pawłowicz, Terlecki, Szydło, Duda itd. Po prostu czują, że im do nich blisko. Że sami są tacy i wśród takich sami żyją. Mają wielką satysfakcję z tego, że rządzą „swoi”, czyli ich autentyczna kulturowa reprezentacja. A skoro rządzą „swoi”, to można mieć pewność, że nie oszukają. Nie oszukają, czyli nie zabiorą żadnych korzyści i bonusów. I faktycznie, elektorat PiS może być pewny, że władza go nie oszuka, czyli że zawsze go nagrodzi za wierność w konkretnej gotówce. Takiej wspólnocie obyczajów i interesów żadne argumenty ani ideały nie są w stanie zaszkodzić ani jej podkopać. Powiedzieć, że praworządność i przynależność do UE przegrywają z wpłatami na konto, to nic nie powiedzieć. Ogromna większość elektoratu PiS „nie interesuje się polityką”, czyli nie zdobywa żadnych informacji i niczego nie wie. Nawet nie ogląda propagandy TVP. Ogląda tylko stan konta i wedle tego osądza świat.

Jeśli opozycja chce wygrać wybory, to również musi zadbać o swój elektorat kulturowy i ekonomiczny. Ten kulturowy niby ma – to „kodziarze”, czyli mieszczaństwo pamiętające, czym był PRL-owski autorytaryzm i dzielenie biedy. Brakuje jednakże elementu solidarności ekonomicznej. Ludzie mający firmy, czyli tzw. drobni przedsiębiorcy, stanowiący naturalne zaplecze wyborcze opozycji, nie mają poczucia, że Tusk i jego nowy rząd będą po ich stronie. Że coś na zwycięstwie opozycji skorzystają. Niestety, Tusk nigdy nie szanował swojego społecznego zaplecza, a zwłaszcza inteligencji. Wiedział, że ci ludzie i tak będą na niego głosować, nawet jak odbierze im ulgę podatkową. Ale teraz sytuacja jest inna. W rozstrzygającej bitwie o przyszłość Polski naprawdę liczy się każdy głos. Dlatego opozycja, z Tuskiem na czele, musi „uszanować” swój trwały elektorat, zamiast traktować go jak burka na łańcuchu. Bo demobilizacja wśród tych ludzi może być bardzo kosztowna.

Dla wyborców PiS Polska Kaczyńskiego to dobrze im znana, stara gomułkowsko-gierkowska Polska z partią, pierwszym sekretarzem gadającym o kwintalach z hektara i kilometrach oddanych do użytku, a także o rodzinie, o „naszym polskim domu”, o wielkim i pewnym sojuszniku, gwarantującym nam bezpieczeństwo itd. W tej Polsce było co jeść, prosty człowiek się liczył, telewizja i Kościół tłumaczyły świat, a sekretarze i księża ciągnęli każdy w swoją stronę, dzięki czemu ten świat był wystarczająco zróżnicowany i ciekawy. Opozycja tego ludziom nie da i może sobie odpuścić te sentymenty. Nasza walka o demokrację to po prostu takie przedłużone rozstanie z PRL, żałoba po ojczyźnie naszej młodości. Owszem, to choroba polityczna. Ale choroba samouleczalna. Leczy ją czas.