Kaczyński jest zdolny do zamachu stanu!

Kaczyński testuje granice. Granice, do których może się posunąć w celu utrzymania władzy.

Człowiek, który nakazuje wyrzucanie zimą w ciemny las wycieńczonych kobiet i dzieci, człowiek, który mówi członkowi swojej rodziny, gdy trzeba mu zapłacić milion za wykonane usługi, żeby sobie poszedł do sądu, człowiek, który nie waha się opłacać faszystowskich bojówek, człowiek, który trzyma przy sobie złodziei kradnących setki milionów na oczach całego społeczeństwa, żadnych hamulców i granic wewnętrznych nie ma. To śmieszne i naiwne przypuszczać, że gdyby utrzymanie władzy kosztowało tę sitwę i jej herszta wysłanie wojska na ulice, Kaczyński by się zawahał. Jeśli byłby przekonany, że to skuteczny sposób, nie cofnąłby się ani przed tym, ani przed niczym innym. Tylko siła może powstrzymać Kaczyńskiego przed dokonaniem zamachu stanu w razie przegranych wyborów.

Scenariusz z bolszewicką komisją do spraw wpływów rosyjskich, w którym agenturalność PiS i samego Kaczyńskiego ma zostać przykryta przez festiwal pomówień wobec Donalda Tuska, przewiduje na końcu zakaz startu w wyborach dla samego Tuska i jego najważniejszych współpracowników. Nawet jeśli Andrzej Duda przestraszy się tego bezprawia i odeśle ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, z pewnością Julia Przyłębska wykona powierzone jej zadanie. To, czy scenariusz znajdzie zastosowanie, zależy nie od Kaczyńskiego, bo on jest gotów na wszystko, lecz od nas. To samo dotyczy próby sfałszowania wyborów bądź odrzucenia ich wyników przez Sąd Najwyższy, gdyby wynik był nie po myśli reżimu.

Dla Kaczyńskiego, który bez mrugnięcia okiem poważył się na nielegalne uchwalenie budżetu państwa w Sali Kolumnowej, podważenie wyników wyborów to betka. Nie ma nic do stracenia, bo jego kariera i tak się kończy. Jeśli dopuści się gwałtu na społeczeństwie, stanie się po śmierci legendą wielkiej katolickiej rewolucji. W wyobraźni swych zwolenników awansuje na pozycję równą przywódcy rokoszu albo powstania. Żeby tak się nie stało, Kaczyński musi nabrać przekonania, że ewentualny pucz miałby charakter groteski, z której żadnej legendy ulepić się nie da. Dlatego trzeba pokazać mu prawdziwą siłę. Siłę większą niż tysiąc policyjnych suk na Mickiewicza.

Nie wolno tego bagatelizować. Strach i lenistwo sprawiają, iż społeczeństwa wyobrażają sobie, że pewne rzeczy są „nie do pomyślenia”. Są do pomyślenia, tylko że myśleć się nie chce! Dlatego tak ważne jest, aby Donald Tusk i cała opozycja mówili twardo i otwarcie o zagrożeniu zamachem stanu. Nie możemy liczyć na sumienie Kaczyńskiego i jego ludzi, bo uczynili już wszystko, aby przekonać nas, że resztki moralności i sumień dawno już sprzedali razem z matkami. Liczyć możemy tylko na siebie, a więc na to, że ci ze szczętem zdemoralizowani mafiosi po prostu przestraszą się społeczeństwa. Jedynie strach przed reakcją mas może ich powstrzymać przed zamachem stanu w razie przegranych wyborów.

Jeśli oddadzą władzę „po dobroci”, w wyniku porażki wyborczej, to musi za tym stać konieczność. Zrobią to tylko wtedy, gdy nie będą mieli innego wyjścia. A i tak, uchodząc, wyniosą bądź spalą tysiące dokumentów, wywiozą zrabowane pieniądze i uczynią wszystko, co w ich mocy, aby wywinąć się od więzienia. Niewykluczone, że częściowa abolicja dla skruszonych będzie potrzebna.

To jednak pieśń jesieni. Tymczasem musimy pokazać naszą determinację i nasz gniew. Jeśli 4 czerwca, w ten dzień, kiedy mamy się wszyscy policzyć, na placu Zamkowym i Krakowskim Przedmieściu będzie marne sto tysięcy ludzi, to Kaczyński z Ziobrą będą wiedzieć, że mogą sprać spokojnie. Tego lata i tej jesieni demonstracje uliczne muszą wyglądać inaczej niż za pionierskich a romantycznych czasów wczesnego KOD. Wtedy było licznie, lecz raczej na wesoło. Dziś satyra nie przystoi. Chodzi przecież o ratowanie ojczyzny. Dlatego nasz głos musi być jednoznacznym wyrazem etycznego gniewu, musi być rykiem woli społecznej, której przestraszą się nawet najbardziej cyniczni ludzie reżimu, jak Morawiecki czy Terlecki. Bo sam Kaczyński się nie przestraszy. Jest tak do cna wyrachowany, że może co najwyżej na zimno dojść do wniosku, że zamach stanu jest niemożliwy, gdyż ulica rozniesie Nowogrodzką na butach, gdyby poważył się rozstrzelać demokrację.

Kaczyński jest w gruncie rzeczy bardzo słabym i ograniczonym dyktatorem. Jest nieudolny, oderwany od rzeczywistości, zależny od suflerów karmiących go jeszcze większymi bredniami, niż byłby zdolny sam wymyślić. Jego jedyną siłą jest bezwstyd, załganie i wyrachowanie. Jeśli chcemy go pokonać, tę siłę musimy obrócić przeciwko niemu. Nie żeby go przestraszyć, bo jest święcie przekonany, że jest już zbyt stary i chory, aby pójść siedzieć (a los innych zupełnie go przecież nie interesuje), lecz po prostu po to, aby go zniechęcić do działania, które sam uzna za niemające szans powodzenia. Inaczej mówiąc, Tusk i my razem z Tuskiem musimy pokazać Kaczyńskiemu, że jeśli przekroczy granicę, Polacy są gotowi na ofiary.

Jeśli chcemy uniknąć zamachu stanu, nie wolno nam dzisiaj przemilczać takiej ewentualności. Takie przemilczenie w trybie „niewywoływania wilka z lasu” może nas kosztować właśnie zamach stanu i ostateczny koniec polskiej wolności – ostateczne zdziczenie stosunków i rzucenie w ramiona Rosji. Wręcz przeciwnie, trzeba mówić ludziom o zamachu stanu jako całkowicie realnej ewentualności, której trzeba się przeciwstawić z całą mocą, nawet kosztem ofiar.

Wersal się skończył, a zresztą nigdy go tu nie było. Czas spojrzeć prawdzie w oczy: państwo zostało przejęte przez złodziejską mafię, która upajając się swoją wszechmocą i wszechwładzą, traci wszelkie hamulce. Polityka polska nie jest kwestią sporów, konfliktów, rywalizacji. Jest kwestią kryminalną. Walka z reżimem Kaczyńskiego nie jest walką polityczną, lecz walką z przestępczością zorganizowaną. Jeśli Donald Tusk zawaha się przed jednoznacznym przyjęciem tej jedynej realistycznej optyki, tedy biada nam.