Kaczyński: walka o pośmiertny kult

Nie ma dla nich świętości. Teraz chcą przebić koronę polskiego orła krzyżem. Nie dość, że orzeł dostał koronę, jakby Polska była monarchią, to jeszcze ma zostać przygnieciony symbolem obcej dominacji, na znak szyderstwa i pogardy dla polskiej konstytucji, gwarantującej świeckość państwa. I oni to zrobią. Bo oni nie cofną się przed niczym. Nie muszą. Co im zrobimy? Płaszczenie się przed Watykanem, a nawet gorzej – przed jego lokalną agencją – służy Kaczyńskiemu nie tylko jako bezgotówkowy haracz za poparcie polityczne Kościoła, lecz przede wszystkim jako lekcja bezwstydu i ostentacji, torujących drogę kultowi Zbawcy Narodu.

Kaczyński jest niemłody i niezbyt zdrów. Z pewnością myśli już o zwycięstwie w igrzyskach pamięci. Od tego, czy utrzyma władzę przez kolejne kilka lat, zależy jego byt pośmiertny. Czy w każdym mieście będą ulice i place Kaczyńskich? Czy kult Lecha i Jarosława przyćmi pamięć o Lechu Wałęsie? Czy bracia zostaną „bohaterami narodowymi”? To wszystko zależy od tego, kto będzie rządził przez pierwsze lata po śmierci Kaczyńskiego. Jeśli „swoi”, to zdołają – zanim odejdą – obstawić Polskę pomnikami Kaczyńskich na tyle skutecznie, że kolejne rządy nie będą w stanie wiele już z tym zrobić. Nie zdołają wszak pomników tych zburzyć. Jeśli jednak władzę przejmie wróg, czyli demokraci, po braciach nie pozostanie nic oprócz ponurego wspomnienia, a dzieci nie dowiedzą się w szkole, kto podniósł niemiecko-rosyjskie kondominium z kolan. Tak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Na szczęście dla nas, a nieszczęście Kaczyńskiego, jest skazany na zapomnienie nawet w razie utrzymania się jego środowiska u władzy po śmierci dyktatora.

Oszołomieni bezczelnością PiS, który rozmontowuje demokratyczną i europejską Polskę w taki sposób, jak weseli harcerze składają namioty u kresu wakacji, popadamy w rezygnację, graniczącą z przyzwoleniem. Bo co mamy robić, skoro nie mamy na nic wpływu? Przyzwyczajamy się do nowych warunków i do własnej bezradności. Cofamy się w głąb siebie, spontanicznie przyjmując tę samą oportunistyczno-ironiczną postawę, w której trwaliśmy w czasach PRL. Wtedy też zadowolona większość przypierała ludzi światłych i myślących demokratycznie do muru. Przerażała nas zadowolona z siebie bierność i oportunizm masy, którą nauczono karmić się dumą i kiełbasą oraz pogardzać wariatami z KOR, manipulowanymi przez Zachód, a może i przez Moskwę. Dziś przeraża nas połowa społeczeństwa, mająca w nosie Kaczyńskiego, tak samo jak wszystko inne, i patrząca wyłącznie na własne portfele. To oni są nadzieją PiS i Kościoła. To właśnie bierność i egoizm masy utrzymuje autorytarny rząd, który wiedząc, że demokraci nie mają poparcia w narodzie, może się z nimi rozprawić bezkarnie.

Za chwilę polski Sejm przyjmie uchwałę o „objawieniach fatimskich” – w dowód swej bezprzykładnej ciemnoty, zabobonności i serwilizmu wobec Rydzyka. Ten akt poniżenia i upodlenia państwa otwiera drogę do jego ostatecznej klerykalizacji i poddania Watykanowi. Wkrótce Jan Paweł II zostanie „patronem” województwa kujawsko-pomorskiego. To nie jest już groteska w stylu 1200 szkół imienia JPII albo molo w Sopocie imienia JPII – to jest już jest groza. Bo jeśli jednostka administracyjna państwa, jaką jest województwo, zostaje trwale związana z kultem religijnym, to znaczy to, że rozdział Kościoła od państwa i jego religijna neutralność nie są już nawet czczą deklaracją i fasadą. Od dziś są po prostu złudzeniem przeszłości. Polska staje się na naszych oczach państwem nie tylko w porządku faktów, lecz po prostu oficjalnie wyznaniowym. A że to wyznanie ma polityczną formę państwa – tzw. Stolicy Apostolskiej – katolicka teokracja oznacza utratę suwerenności państwowej i regres do średniowiecza. Ci, którzy rzucili Polskę na kolana przed papieżami i ich lokalnymi wasalami, są zdrajcami. Są zdrajcami, którzy dokonali zamachu na najwyższą świętość, jaką dla każdego wolnego narodu i demokratycznego państwa jest świeckość wspólnej przestrzeni demokratycznych instytucji. Nie rozliczy ich historia. Historia ich tylko zapomni.

Krzyż ma moc szantażowania. Gdy w imię powrotu do świeckiego państwa będziemy chcieli usunąć symbole religii z nomenklatury państwowej i z państwowej przestrzeni, podniesie się gwałt, że dokonuje się zamachu na świętą wiarę i Kościół. Oni mają odwagę każdego dnia podnosić rękę na wolną i świecką, polską państwowość, zawłaszczając ją kawałek po kawałku i naznaczając symbolami swojej ideologicznej dominacji. Ale czy jakikolwiek świecki rząd w przyszłości znajdzie w sobie odwagę, by ten proces zawłaszczania odwrócić? Czy znajdzie siłę moralną, by nie ugiąć się przed szantażem moralnym?

Kaczyński ma nadzieję, że dzięki wpisaniu się ze swoją pośmiertną legendą w narodowy katolicyzm wdrapie się na pomnik i przetrwa pod krzyżem. Dopóki będą wszędzie krzyże, a Kościół będzie rządził wyobraźnią i emocjami ludu, Kaczyńscy będą czczeni jako bohaterowie i odnowiciele katolickiego narodu. Tak sobie myśli.

Ale Kaczyński się myli. Kościół wie doskonale, że endecy traktują katolicyzm czysto instrumentalnie, a Kaczyński nie cierpi biskupów dokładnie tak samo jak oni jego. Ani trochę nie jest dla nich „swój”. Traktują go jak każdą inną władzę – ciągną, ile się da, a w razie gdyby się potknęła, to jeszcze kopną w zadek. Tak samo było w PRL – dopóki był mocny, jedli sobie z dzióbków, a gdy zaczął się sypać – Kościół nagle zrobił się „solidarnościowy”, tworząc grunt pod swoje odnowione panowanie w nowych politycznych warunkach. Nie wiem, czy Kościół posiada jakieś zalety czy cnoty. Z całą pewnością nie należy do nich lojalność. Wszystko, co niekościelne, jest przez Kościół katolicki używane jak narzędzie. Taka jest zresztą kościelna doktryna, od czasów Augustyna – gdyby ktoś nie wiedział.

Kaczyński nie cierpi Kościoła i wie, że oni to wiedzą. Mimo to naiwnie wierzy, że jego ludzie go nie zdradzą i wymuszą na Kościele wprowadzenie braci w sferę quasi-religijnego kultu. Myli się. Jego ludzie też go nie cierpią. Nikt nie lubi tych, których się boi. Po śmierci Kaczyńskiego potraktują go czysto instrumentalnie. A z kalkulacji wyjdzie im pewnie, że lepiej o braciach szybko zapomnieć. Będą nowi liderzy, a Polska PiS będzie tak skompromitowana, że kult Kaczyńskich byłby już bez szans. Co nie znaczy, że Kaczyński nie może liczyć na to, że przez kolejne kilkadziesiąt lat będzie miał swoich wyznawców. Z pewnością jednak nie tylu, ilu ma Gierek – bez jednego pomnika ani ulicy. No i bez pomocy Kościoła. Swoją drogą jakaż to ironia losu, że ze wszystkich pierwszych sekretarzy akurat ten obecnie panujący – choć jako jedyny wyniesiony do władzy przez demokrację – jednocześnie jest najmniej popularny.

Niestety, Panie Prezesie. Żaden Kościół tu nie pomoże – nie podzielisz losu Gomułki i Gierka. Ani Jaruzelskiego. Oni są jakoś tam jeszcze pamiętani, wżarli się w historię Polski, a Pan Prezes będzie tylko smutnym przypisem.