W Gdańsku bunt narasta

Udało mi się wejść do słynnego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Odwiedzenie zagrożonej wystawy stało się swego rodzaju obywatelskim obowiązkiem, żeby nie powiedzieć – aktem oporu. Jeśli w Krakowie miejscem manifestowania sprzeciwu inteligencji wobec bezczelności rządu PiS, dewastującego polską demokrację i polskie państwo, stał się Wawel, gdzie regularnie urządza się partyjne konwentykle pod pretekstem prywatnych odwiedzin grobu L. Kaczyńskiego, to w Gdańsku takim miejscem staje się właśnie Muzeum.

Obywatele RP przygotowują się do obrony tej reduty przed zniszczeniem jej przez barbarzyńców z PiS, a zwykli ludzie spontanicznie organizują się, obmyślając wspólne działania. Pracownicy niższego szczebla, niewylani jeszcze z roboty, poufale szepczą z odwiedzającymi muzeum przedstawicielami kulturalnych elit kraju, wzajemnie się pocieszając i mobilizując. A jako że wszystko to dzieje się na tle dekoracji wojennych, odnosi się dziwne wrażenie, że te niespokojne rozmowy o planach zniszczenia muzeum są jak uliczna szeptanka z czasów okupacji. Aż głupio się człowiekowi robi, ale taka właśnie panuje tam dzisiaj atmosfera.

Plotka się niesie, że wystawa ma zostać zamknięta 29 kwietnia. Podobno nowo utworzona przez Glińskiego hybryda z Muzeum Westerplatte czeka na ostatnie formalności rejestracyjne. Osobiście nie bardzo wierzę w ten termin, ale wkrótce się przekonamy. W każdym razie zdewastowanie muzeum będzie dla PiS znacznie trudniejsze niż chamskie wyrzucenie na bruk jego twórców, na czele z prof. Pawłem Machcewiczem, oraz obsadzenie stanowisk tej placówki „narodowcami”. Co innego upokorzyć „wroga”, a co innego zaatakować go fizycznie. Fizyczny atak na integralność wystawy będzie oznaczać konfrontację z sądem, gdyż chronią ją prawa autorskie, wykluczając taką ingerencję. Trzeba by więc najpierw dokończyć dzieła przejmowania partyjno-rządowej kontroli nad sądami, a dopiero później wchodzić z buldożerami.

Z drugiej strony taki proces sądowy będzie się ciągnął ze dwa lata, więc może nie warto się przejmować. Z trzeciej strony cholera wie, kto będzie za trzy lata rządzić i jaki będzie wtedy wyrok. Takie to kombinacje i lęki zajmują dziś głowy ministrów od kultury. Niepoślednie miejsce ma wśród nich obawa o własną skórę tych urzędników Kaczyńskiego. Warto więc może ostrzec: za to, co uczyniliście Polsce i narodowi w te lata populistycznej kontrrewolucji, zapłacicie – przynajmniej tam, gdzie łamiecie prawo. Tym razem nie ujdzie to na sucho.

Pozew o naruszenie praw autorskich do wystawy to jedno, a kwestia bieżących protestów to drugie. PiS ma tu poważny problem. Z pewnością nie chciałby, aby muzeum stało się miejscem stacjonarnego protestu. Drogi PiS-ie, jeśli tego nie chcesz, to nie waż się posyłać buldożerów! Protest mogę Ci obiecać z ręką na sercu. I nie tylko protest, lecz również nagłośnienie tego barbarzyństwa szeroko w świecie. Koszty zniszczenia którejś z sal, by wepchać tam narrację pisowską (O czym? O „żołnierzach wyklętych”?), będą ogromne. Swoją drogą PiS lubuje się w szkodzeniu samemu sobie. Może Muzeum II Wojny Światowej stanie się kolejnym masochistycznym gadżetem Kaczyńskiego, obok Macierewicza, Misiewicza, Szyszki i Waszczykowskiego? Dowiemy się tego wkrótce.

A teraz słów kilka o samym muzeum. Jest to drugie po Muzeum Historii Żydów Polskich wielkie i nowoczesne muzeum-wystawa. Nic dziwnego, że jest z tamtym porównywane. Oba są wspaniałe, ale Gdańsk przebił Warszawę. Bryła muzeum jest fascynująca. To pochylony czerwony kubik – zresztą wiecie. Sama wystawa, bardzo duża, usytuowana jest w betonowym podziemiu, na poziomie minus trzy. Schodzimy do hadesu.

Zgodnie ze współczesnymi trendami wystawa opowiada o wojnie z punktu widzenia człowieka cywila. Niewiele jest tam militariów, a w centrum uwagi znalazło się cierpienie ludzi. Prezentowane objaśnienia (na tabliczkach i w znakomicie działającym przewodniku audio) są niezwykle czytelne, bezpretensjonalne i treściwe. Wszystko jednakże utrzymane jest na poziomie dość elementarnym. Wystawa jest (nienachalnie) dydaktyczna i adresowana najwyraźniej do młodych ludzi, niewiedzących wiele o historii. Słusznie. Z biegiem lat II Wojna staje się odległym wydarzeniem historycznym, które trzeba opowiadać od samego początku, nie bojąc się mówienia oczywistości.

Tematycznie wystawa jest, siłą rzeczy, wybiórcza. Jest mocno, może zbyt mocno skoncentrowana na Wschodzie, a szczególnie – co zrozumiałe – na Polsce. Może faktycznie za mało jest mowy o samych walkach, o wielkiej ofensywie alianckiej na Zachodzie i o pochodzie Armii Czerwonej. Za to bardzo szeroko omówiono przyczyny wojny, a film na końcu pięknie opowiada o porządku światowym, który z II Wojny wyniknął. Dla rozumienia świata przez młodego człowieka taka koncepcja wystawy wydaje się najlepsza.

Wystawa jest klarowna i łatwa w zwiedzaniu. Pięknie łączy instalacje, makiety, ekspozycje pamiątek i artefaktów z filmami i nagraniami. Ogląda się to naprawdę świetnie. Niektóre miejsca są doprawdy przejmujące – na przykład sala poświęcona oblężeniu Leningradu. Wielkie wrażenie robi prawdziwy wagon towarowy z czasów wojny, którym przewożono ludzi do obozów. Wspaniałe zaaranżowana jest przedwojenna ulica Warszawy (wyszło znacznie lepiej niż w muzeum Polin), a także „ruski czołg” w ruinach.

Niewątpliwą zaś wadą i brakiem wystawy jest złośliwe pomijanie roli Kościoła i osobiście Jarosława Kaczyńskiego w wyzwoleniu Polski świata od faszyzmu i hitleryzmu. Nie wspomina się nawet o Objawieniach Fatimskich, które wielką wojnę zapowiedziały. Nie ma ani jednej figury Matki Bożej, która wszak patronowała zwycięzcom. Z drugiej strony, co trzeba twórcom muzeum zapisać na plus, nie mówi się nic o współtworzeniu przez papiestwo faszystowskiego reżimu we Włoszech, Hiszpanii i w innych krajach. Nie ma zdjęć heilujących biskupów, aczkolwiek poświęcenie czwartej części ekspozycji Polsce zamyka usta tym, którzy chcieliby zarzucić wystawie, że „polskiej perspektywy” jest tam za mało.