Vivant pisowskie profesory!

Akademickie Kluby Obywatelskie, do których należy kilkuset wykładowców akademickich popierających PiS, znowu dały głos. W swym apelu o rychłe podpisanie ustaw podporządkowujących sądy władzom partyjnym najbezczelniej w świecie twierdzą, że nie naruszają one trójpodziału władzy.

Powtarzają też propagandowy greps o dekomunizacyjnej naturze owych ustaw, jako żywo czerpiących z najlepszych wzorców komunistycznej partiokracji.

Co się dzieje w głowach profesorów i doktorów składających wiernopoddańcze hołdy władzy, która w sposób ostentacyjny niszczy elementarne normy ustrojowe demokratycznego państwa prawnego? Jak to się dzieje, że wśród popierających reżim znajdują się nie tylko prości ludzie, niemający żadnej wiedzy o państwie i prawie, nierozumiejący zasad demokracji i nieposiadający żadnej kultury politycznej i obywatelskiej? W końcu trudno się gniewać na kogoś, kto o władzy myśli wyłącznie w kategoriach „kradną – dają” bądź „robią bałagan – robią porządek”, że podobają mu się rządy autorytarne, acz trzymające sztamę z ludem i z ludu czerpiącym swoje kadry.

Rewolucja populistyczna jest rewolucją prostych ludzi. Ich proste wyobrażenia o świecie, ich proste ambicje i frustracje co pewien czas biorą górę nad wyrafinowanymi ideami politycznymi i prawnymi, które patronują systemom politycznym Zachodu. Wyobcowani z ducha polityki demokratycznej, korzystają ze swoich utwierdzonych przez demokrację liberalną praw, by uczynić państwo bardziej swojskim, bardziej podobnym do tego, co znają ze swojego doświadczenia społecznego. Ale jak to możliwe, że kultury prawnej i obywatelskiej pozbawieni są również niektórzy ludzie wykształceni?

Niestety, kilkanaście procent wykładowców popiera reżim. Są wśród nich zwykli koniunkturaliści, którzy lękając się o swoją pozycję, zagrożoną przez mierne osiągnięcia zawodowe, starają się podreperować swój status uniżonością wobec władzy. Za PRL też tak było. Oportunizm jest demokratyczny, a kolaboranci i sprzedawczycy byli i są we wszystkich grupach społecznych. A jednak znamy i takich, którzy popierają PiS do pewnego stopnia szczerze. Nie znam ich wielu, lecz to, co wiem, pozwala mi na sformułowanie pewnych hipotez.

Otóż wydaje mi się, że pisowscy inteligenci reprezentują kilka typów, indywidualnie przynależąc do jednego lub kilku z nich.

Pierwszy typ to inteligent z odzysku – człowiek, który awansem znalazł się w świecie akademickim, lecz w głębi duszy jest wciąż polskim chłopem, mającym umysł sformatowany przez narodowo-katolicką propagandę, którą wpajano jego przodkom, nie wyłączając okresu PRL, gdy dyskurs władzy różnił się od normy endeckiej jedynie poprzez wzmocnienie elementu socjalnego i obecność motywów antyklerykalnych, również zresztą mających pośród ludu swoją długą tradycję. Bycie pisowcem pozwala takiemu człowiekowi odzyskać więź ze środowiskiem społecznym, z którego czuje się wykorzeniony i z którym się solidaryzuje.

Drugi typ to frustrat. Frustrat ma poczucie krzywdy – czuje się niedoceniony, ma pretensje do władzy i systemu z powodu jakichś doznanych bądź wyimaginowanych krzywd. A to mu „komuniści” blokowali jakiś awans, a to „za Tuska” odmówili mu habilitacji. Wina „czerwonego” albo „wina Tuska” domaga się pomszczenia, a pomościć ją mogą tylko Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro. Pogonią kota krzywdzicielom i nareszcie docenią prawdziwego Polaka i jego osiągnięcia. Tylko oni mogą „rozbić układ”.

Koniec „układu” to wielka idea mitomanów i frustratów. Ale „układ” może być rozumiany rozmaicie”. Frustraci widzą w nim albo sitwę komunistyczną, przechodzącą gładko w sitwę „platformerską”, albo coś bardziej historiozoficznie substancjalnego – jakichś masonów, żydów, liberałów i innych kosmopolitów. Stary endecki lęk przed „żydem”, czyli wszelkiej maści wrogiem kulturowym, intruzem czyhającym niczym diabłem na niepokalane polskie dusze, to wciąż żywa emocja. Dlaczego ma być obca profesorowi, dajmy na to, nauk technicznych albo biologowi? Kariera naukowa nie wymaga ogólnej kultury, a tym bardziej kultury politycznej. Można sobie żyć w krainie fobii, uprzedzeń i kompleksów, pławiąc się w swoim zacofaniu, karmić się bogoojczyźnianymi mrzonkami i robić sobie te doktoraty i habilitacje. Zawsze tak było i dobrze, że nadal tak jest. Inteligencja jest warstwą otwartą – każdy może zostać inteligentem, nie tylko człowiek myślący, wrażliwy, otwarty, czytający ważne książki i poważne gazety. Wszystko jest dla ludzi…

Trzeci typ akademickiego pisowca to pisowiec katolik. Mentalność katolicka, ugruntowana w epoce średniowiecza, nie zna demokracji ani wolności. Nie lubi indywidualizmu, a za to ceni sobie silną władzę i subordynację. Katolicy chcą żyć w świecie, który też jest katolicki, bez elementu obcego – albo co najwyżej w postaci nielicznych „gości”, mogących prowadzić egzotyczne restauracje. Katolik jest głęboko przekonany, że to właśnie on i jemu podobni to ludzie porządni i etyczni, podczas gdy reszta co najwyżej może jakoś ułomnie do kultury i moralności pretendować, do czasu, gdy się wreszcie porządnie nawróci na jedyną prawdziwą wiarę. Dla profesora katolika ci wszyscy „indywidualiści”, wyobrażający sobie, że mogą sobie bimbać i nie słuchać biskupów, to w gruncie rzeczy libertyni i ateusze. A PiS daje im wszystkim odpór. Robi to może nieelegancko, ale polityka to nie wersal. PiS gwarantuje, że Polska pozostanie Polską i pogoni kota wszystkim zboczeńcom.

Czwarty typ to „historiozof cynik”. Zatyka nos, patrząc na pisowską gawiedź i przewodzącą mu zdemoralizowaną oligarchię, i tak się przez nos wymądrza: „lud ma to, na co zasługuje. Widocznie tak musi być – naród jest dziś na takim właśnie etapie rozwoju, że potrzebuje dla ugruntowania swej podmiotowości nacjonalizmu i socjalizmu, a narzędziami tej smrodliwej fermentacji są partia i Kościół. Takie rzeczy nie dzieją się bez przywódców, a przywódcy wszak to nie święci”. I nuże popierać prezesa i jeszcze się tym chełpić, jaki jest mądry, mądrością samych dziejów.

Do któregokolwiek z tych czterech typów należysz, profesorze kolaborancie, wiedz, że jest mi za Ciebie wstyd. I wiedz, że gdy wróci do nas demokracja (którą, w co nie wątpię, odzyskamy i uwolnimy z pisowskiego aresztu), nie odpowiesz za swój czyn. W demokracji mamy wolność słowa i działalności – nawet tej haniebnej. Ba, nawet podamy Ci rękę (bo my, inteligenci, jesteśmy ludźmi życzliwymi i łagodnymi). Ale nigdy już nie odzyskasz twarzy ani dobrego imienia. W wolnym kraju karą za polityczną podłość jest hańba i wstyd, a nie wyrzucanie z pracy i prześladowania. I my, mordy zdradzieckie i gorszy sort – jak nazywa nas ten, przed którym merdacie ogonkami – o taki właśnie walczymy kraj, w którym będziecie bezwstydnie okryci swą hańbą, w pełni samozadowolenia nadal bez przeszkód sobie żyć i pracować. Straszne z nas, demokratów, wariaty, co nie?