Morawieckim w Tuska i Dudę?

Czego boi się Kaczyński? Kaczyński boi się powrotu Tuska. Boi się też konfrontacji z Zachodem, której częścią (jak to postrzega) jest właśnie atak Tuska na jego władzę. Dlatego chce go zaklinować Morawieckim – bo Morawiecki, przyznacie, odrobinę tuskowaty jest. Jakiś taki gładki-hadki. Będziemy więc mieli „narodowego-technokratę”, głosiciela ewangelii rozwoju i konsumpcji pod wezwaniem Najświętszej Panienki. Mówisz „inwestycje”, myślisz „Naród Wybrany”, mówisz „wzrost”, myślisz „Chrystus Narodów”. Mistyk w gajerku. Młody Dmowski na Bucefale. Zepnie rumaka, za uzdę pociągnie i jak ten święty Jerzy w teutońskiego smoka łup w dziób!

Żegnaj, epoko siermięgi i powiatowej chamówy. Witaj, święty czasie modernizacji pod znakiem krzyża! Obłoki manny widzi już Polak na horyzoncie przeznaczenia. Tam to wieszcza ręka premiera wskazuje, niczym święta dłoń Mojżeszowa Ziemię Obiecaną.

Żyjemy w państwie zinstytucjonalizowanej groteski. Tylko w Polsce takie rzeczy. Rano ten sam Sejm i ta sama partia rządząca oburza się na chęć odwołania rządu, wychwalając pod niebiosa swego premiera, by wieczorem go obalić. A potem jeszcze ten obalony premier zostaje wicepremierem.

Upadek Sejmu, który stał się jakąś żałosną Comedie Polonaise, to bardzo wymowna i charakterystyczna cecha epoki Kaczyńskiego. Sponiewieranie władzy ustawodawczej czyni ją tym skuteczniejszą maczugą na demokrację. Pod płaszczykiem komedii ze zmianą premiera tego samego dnia reżim ostatecznie likwiduje zasadę nieusuwalności sędziów i niezawisłości władzy sądowniczej. Naród widzi – nie widzi. Pogodził się już z własną bezsilnością i schował się do skorupy. Jakaż mizeria w nastrojach, jakaż bezsiła w porównaniu z zeszłym przedświątecznym sezonem, gdy opozycja okupowała salę plenarną, a tysiące ludzi na ulicach broniły wolności mediów i powagi Trybunału Konstytucyjnego. Ach, gdzie te czasy! Czy powrócą jeszcze?

Kaczyński ma powody, aby uważać, że ostatecznie pokonał Schetynę, KOD i resztę fajtłapów. Wysuwając Morawieckiego, nie tylko przykrył zamach na sądy, lecz zarazem zbalansował frakcje w partii i rządzie, zamydlił oczy co bardziej naiwnym politykom Zachodu (a paru Polakom przy okazji również), przyciął Macierewicza, no a przede wszystkim pogroził paluszkiem Dudzie. Pilnuj się, chłopcze, mówi pan prezes do swojego rozbrykanego pazia, bo takich jak ty efebów mamy tu więcej. A i sam Morawiecki pewnie nabrał ochoty, żeby urosnąć. Każdy by chciał być prezydentem. Bo to frajda jest, bez dwóch zdań. Jest więc bicz na Dudę i jest bicz na Tuska. Tak przynajmniej myśli sobie prezes. Czy ma rację?

Owszem, w razie czego miałby Tusk się czego obawiać. Duda nie jest dla niego przeciwnikiem – Morawiecki zapewne tak. Dla „miastowych” Morawiecki będzie tylko podróbką Donalda, lecz dla zaczadzonych przez polityczny katolicyzm i zadowolonych z 500+ mas Morawiecki ma szansę być „naszym Tuskiem”. Nic jednak nie jest przesądzone. Kaczyński będzie się dobrze przyglądał, czy Morawiecki jest zdolny do całkowitej i bezwarunkowej wobec niego lojalności, czy też poważy się na jakieś fikołki bez uzgodnienia albo nawet wbrew. W razie czego wsadził mu jednak na kark Szydło, co by wiedział, że i taka opcja wchodzi w grę.

Duda jest w potrzasku. Może ratować honor, wetując coś tak piąte przez dziesiąte, ale wtedy może też się pożegnać z drugą kadencją. Może również spokornieć, ale wtedy do samych wyborów nie dowie się, czy prezes mu wybaczy. Jego nadzieja w tym, że Kaczyński nie zaufa do końca Morawieckiemu, który niegdyś był doradcą Tuska i w ogóle w PiS jest nowicjuszem. No i w tym, że osobowościowy format Szydło powstrzyma Kaczyńskiego przed tak ekscentryczną nominacją. Jednak „prezydent Szydło” to istny śmiech na sali.

Tak czy inaczej figurki na szachownicy poustawiane – prezes RP jest gotowy na decydującą rozgrywkę z jedynym godnym siebie przeciwnikiem. A politycy opozycji? A my, demokraci? Ano my możemy sobie popaczeć!