Panfil, Żaryn, Winnicki – nasi „wcaleniefaszyści”

Narodowi katolicy mają wąski repertuar odpowiedzi na wzrastającą falę faszystowskiej nienawiści, osłanianej przez władze, powstrzymujące się od interwencji mimo niezliczonych doniesień o przestępstwach na tle nienawiści rasowej i propagowania faszyzmu.

Jednym z nielicznych wyłomów w polityce perskiego oczka była ostra reakcja prokuratury na niedawne świętowanie urodzin Hitlera przez organizację Duma i Nowoczesność, gdzie pierwsze skrzypce gra Jacek Lanuszny, asystent posła Kukiz’15 Roberta Winnickiego, lidera Ruchu Narodowego. Ów repertuar składa się z następujących strategii: rytualne odcinanie się od nazizmu, sączenie zakamuflowanego przekazu antysemickiego i antyislamskiego, odwracanie uwagi od faszyzmu poprzez wskazywanie palcem na rzekome zagrożenie ze strony lewicy.

Zanim omówię to szerzej, pozwólcie na skrótową parafrazę tego dyskursu. Jako że pojawia się w nim moje nazwisko, użyję go tytułem przykładu. Otóż mówi się tam jakoś tak: „Gloryfikowanie nazizmu to skrajna głupota, ale też zjawisko absolutnie marginalne. Jest rzeczą niedopuszczalną kojarzenie takich ekscesów polskim ruchem narodowym, który nie ma z tym nic wspólnego. Hasła z marszów 11 listopada, mówiące o białej rasie itp., to skrót myślowy, pod którym kryje się słuszny przekaz na temat realnych zagrożeń cywilizacyjnych. Prawdziwie niebezpiecznym ekstremizmem jest komunizm, którego jakąś odmianą jest narodowy socjalizm (bo jednak socjalizm), reprezentowany nie przez gówniarzerię bawiącą się w lesie, lecz przez osoby wpływowe, na przykład Jana Hartmana, który propaguje leninizm”.

Ten splot najpodlejszych, nienawiścią podszytych manipulacji i kłamstw, nie jest wart odpowiedzi, ale też bez odpowiedzi pozostawić go nie można.

Tzw. ruch narodowy, chętnie aż do II wojny światowej nazywający się we wielu krajach faszystowskim i jawnie wówczas określający się jako antysemicki, dziś panicznie boi się kojarzenia go z nazizmem, a także unika jawnego antysemityzmu i rasizmu. Owo odżegnywanie się służy zakłamaniu oczywistej skądinąd ciągłości poglądów i stanowisk, jaka zachodzi w spektrum rozciągającym się od umiarkowanego, lecz autorytarnego i antydemokratycznego nacjonalizmu, poprzez nacjonalizm ksenofobiczny, antysemicki i intyislamski, nacjonalizm sprzęgnięty z upolitycznionym klerykalizmem (czyli faszyzm w ścisłym sensie, odpowiadającym ideologii Włoch Mussoliniego i innych krajów południa Europy), a wreszcie nacjonalizm otwarcie rasistowski, będący podłożem nazizmu. Z ciągłością ideologiczną w naturalny sposób splatają się powiązania organizacyjne i personalne.

Przykładem tych powiązań, jakże wymownym, jest koleżeństwo i zatrudnianie Lanusznego przez Winnickiego. Jakże żałośnie brzmią w tym kontekście słowa oburzenia w związku z rzekomo kłamliwym kojarzeniem działalności nazistów z Dumy i Nowoczesności z ONR czy Ruchem Narodowym. To wszystko jest jedna, brudna i obrzydliwa patologia, która ma wszelako różne odmiany i stopnie nasilenia. Jest jakaś różnica między rasistowskimi hasłami na transparentach narodowców na popieranym przez PiS marszu 11 listopada a wygłaszaniem peanów na cześć Hitlera, ale nie jest ona wielka – w obu przypadkach chodzi o pychę, nienawiść do „obcych” oraz poczucie wyższości, które zaszczepione na podkładzie militarystycznej i klerykalnej egzaltacji, prowadzą prostą drogą do przemocy.

W swoim niezmierzonym cynizmie i zakłamaniu faszyści i ich akolici, bagatelizując i relatywizując nazistowskie ekscesy, wskazują na rzekomą asymetrię w piętnowaniu prawicowego i lewicowego ekstremizmu. Lewicowego wszelako u nas nie ma, więc trzeba go wymyślić. Nikt nie czci w Polsce Lenina, Stalina, Mao ani Pol-Pota, więc trzeba rzucić na przedstawicieli lewicy oszczerstwo, jakoby w głębi duszy byli zwolennikami totalitaryzmu i zbrodniczej ideologii komunistycznej, a nawet czasami zapominali się i pokazywali swój podziw dla Stalina et consortes.

Sam kiedyś padłem ofiarą tego rodzaju obrzydliwej nagonki, kiedy to na jakiejś demonstracji wystawiono baner pokazujący słynny potrójny portret Marksa, Engelsa i Lenina z dołączona moją fizjonomią. Chętnie pokazuję zdjęcie, które ten haniebny, a jakże typowy dla propagandy akt oszczerstwa dokumentuje. Mam w tym zresztą swoistą radość, płynącą z ironicznego i autoironicznego potencjału tego artefaktu. Zresztą zobaczcie sami (poniżej). Dziś Winnicki, który sam kiedyś został przyłapany na heilowaniu (niby żartem, jak się tłumaczył), zaplątany po uszy w dziejący się skandal z leśnymi obchodami urodzin Hitlera, sam jak tonący brzytwy chwyta się tej żałosnej prowokacji.

Być może rodzimi faszyści nie wiedzą, co to jest zbrodnicza, totalitarna ideologia, której głoszenie jest zakazane. Wiedzą, że jest nią nazizm, o którym uczą się od swoich mentorów, że choć nacjonalistyczny, jest zbrodniczy właśnie przez to, że „socjalistyczny”, czyli zbliżony do komunizmu.

Nie – jest zbrodniczy przez swój ekstremalny nacjonalizm i rasizm, a tymczasem komunizm był dla nazistów kwintesencją zła, tak samo jak dla naszych poczciwych „narodowców”. Udawanie przez nich, że nie wiedzą nic o pokrewieństwie „myśli narodowej” z faszyzmem, a faszyzmu z nazizmem, jest rzadkim przykładem samozakłamania. Wiedzą i czują to doskonale. Mogą jednak nie wiedzieć, czym jest ów komunizm, którym chcieliby się wybielić, wskazując na niego palcem jako ten drugi, jeszcze groźniejszy totalitaryzm, rzekomo po ciuchu wspierany przez polską lewicę i liberałów.

Otóż o ile faszyzm i nazizm w całości i we wszystkich odmianach jest ideologią totalitarną, a często i zbrodniczą, to w przypadku komunizmu dotyczy to tych jego odmian (jak stalinowska czy maoistowska), które mają wspólne cechy z faszyzmem i nazizmem, czyli odmian nacjonalistycznych bądź też takich, które nawołują do krwawej rewolucji. Ogromna większość komunizmów nie ma w sobie nic totalitarnego ani występnego. Przykładem komunizm katolicki (bardzo popularny w XIX wieku), w myśl którego należy na gruncie miłości ewangelicznej dążyć do tego, żeby wszyscy ludzie byli sobie braćmi i wspólnie pracowali, solidarnie dzieląc między siebie owoce swej pracy. Mówienie, że komunizm jako taki ze swej natury jest zbrodniczy, to kompletny idiotyzm. Zbrodniarzami byli komuniści o faszystowskim światopoglądzie. Nigdy ich zresztą nie brakowało. Kto żył w PRL, ten pamięta, że ówcześni narodowcy działali otwarcie w ramach partii komunistycznej i okołopartyjnego stowarzyszenia Grunwald. W gruncie rzeczy wszyscy ci faszyści i agresywni komuniści byli (i są) siebie warci. Różnice w ich poglądach nie są godne uwagi. Co to ma w ogóle za znaczenie, że jedni woleliby gospodarkę opartą na spółdzielniach, a inni, dajmy na to, całkowicie upaństwowioną i planową? Nie o to przecież chodzi.

Faszyści mają swoich protektorów i suflerów. Niestety, niektórzy z nich mają nawet akademicki cenzus. Słynny już dr hab. Tomasz Panfil z lubelskiego IPN oświecił nas niedawno słowami: „Żydom na początku okupacji nie było tak źle”. W sukurs poszedł mu prof. Jan Żaryn, który 23 stycznia w „Kropce nad i” po wygłoszeniu stosownych potępień hitleryzmu, zapewnieniu, ze ONR nie ma nic wspólnego z Dumą i Nowoczesnością, która jest marginesem marginesu, wyrażeniu ubolewania, iż TVN zajmuje się nazistami, a nie zajmuje się groźnymi komunistami, pozwolił sobie tak oto skomentować słowa swojego kolegi Tomasza Panfila:

„Niemiecka okupacja spowodowała daleko idące rozdzielenie sytuacji Żydów i Polaków. Z perspektywy Polaków, którzy natychmiast poddani zostali eksterminacji, (…) sytuacja Żydów przez pierwsze miesiące wyglądała w ten sposób, że są oto grupowani w coraz bardziej zamykających się gettach, ale mają własny samorząd, mają własne życie wewnętrzne. Sytuacja Polaków jest zupełnie inna. Nie mają żadnej możliwości działania”.

Nawet w komunistycznej szkole, do której chodziłem, nie wygadywano takich bredni. Nie słyszałem też, aby ówczesna propaganda wykorzystywała słowo „eksterminacja” (fizyczna likwidacja grupy narodowościowej) w odniesieniu do Polaków. Nie, Polacy nie byli wyłapywani i mordowani przez Niemców za to, że są Polakami – byli prześladowani i terroryzowani straszliwie, więzieni i mordowani, lecz eksterminowali nie byli. I prof. Żaryn o tym dobrze wie.

I wie również, że od pierwszego dnia wojny w Polsce lepiej było być etnicznym Polakiem niż Żydem zapędzanym do getta. I na pewno wie i to, że Polacy w czasie wojny chodzili do kościołów i do pracy, mieli nadzorowaną przez Niemców polską policję i rozmaitego typu urzędy. Zupełnie jak Żydzi w gettach! Tylko że potem te getta zamknięto, a wreszcie „zlikwidowano”, razem z ich mieszkańcami. Czy on wierzy w to, o mówi? Skąd w ogóle mógł się wziąć taki dyskurs? Jakiż to żydożerczy diabeł go podsunął? Odpowiedź na to pytanie daje prof. Jacek Leociak, którego tu na koniec – polecając uwadze prof. Żaryna – cytuję:

Panfil powtarza tylko tezy moczarowskich narodowych komunistów i przepisuje żywcem z kuriozalnego elaboratu Ewy Kurek „Poza granicą solidarności. Stosunki polsko-żydowskie 1939-1945″ (2006): „Żydzi Zawsze byli obcy i wyizolowani, byli cudzoziemcami na polskiej ziemi. Niemcy w czasie okupacji spełnili polityczne marzenie Żydów, dali im »żydowskie prowincje autonomiczne«, z »samorządem« (czyli Judenratami), z własną policją, opieką społeczną, szkolnictwem etc.”. Dalej Kurek donosi: „Tak więc tymi, których życie było w okupowanej Polsce najbardziej zagrożone, byli w latach 1939-1942 Polacy. (…) W tym samym czasie do Żydów odnosiły się jedynie szykany typu ekonomicznego. (…) Polscy Żydzi wiedli za murami żydowskie życie, delektując się świeżo zbudowanymi autonomiami i izolacją gett. Głodnych wprawdzie i chłodnych, ale z wolną sobotą, żydowskimi tramwajami, własną pocztą, policją, teatrami, restauracjami”. Asymetria stosunków polsko-żydowskich polegała na tym, że „gdy Niemcy byli skoncentrowani na mordowaniu Polaków, Żydzi żyli w miarę bezpiecznie za wzniesionymi przez siebie murami autonomii terytorialnych (gett), Polakom nie towarzyszyło współczucie i pomoc polskich Żydów”. Panfil powtarza więc jej tezy, które — jak widać — staną się niedługo oficjalnym stanowiskiem IPN w sprawie stosunków polsko-żydowskich podczas wojny i Holokaustu. Panfil ma bowiem zasiąść w fotelu dyrektora lubelskiego oddziału IPN. Kierunek jest wyraźny — pełzający negacjonizm.