Biedroń, Czarzasty i cała ta klęska

Wyniki wyborów są szokujące. Jeśli dodać wszystkie głosy na PiS i pozostałe dwa twory, zwane wielce uprzejmie skrajną prawicą, otrzymujemy 52 proc. Tylu Polaków ma za nic bezczelną korupcję, niszczenie instytucji demokratycznego państwa prawa, wulgarną, populistyczną retorykę, nagie przekupstwo i antysemityzm. Dawniej tacy ludzie przynajmniej mówili, że „władza to złodzieje” – dziś nawet to im nie przeszkadza.

Degradacja moralna społeczeństwa, będąca następstwem wyjałowienia zdominowanej przez klerykalny nacjonalizm edukacji i zdziczenia obyczajów życia publicznego, odarcia go z wszelkich ideałów, jest widoczna jak na dłoni. To jest problem kulturowy – o wiele głębszy i donioślejszy niż przejęcie państwa przez koterię cwaniaków i prostaków zorganizowanych w partię polityczną. Znikła tradycyjna, znana od starożytności, „polityczność”, zanikło odróżnienie cynizmu od uczciwości, a prawdomówność przestała być cnotą.

Spełnił się czarny scenariusz, jeden z najgorszych, jakkolwiek mogło być o tyle gorzej, że koalicja faszystowska mogła przekroczyć próg wyborczy. Porażka Konfederacji daje nam nadzieję, że najbrutalniejsze formy religianctwa i szowinizmu nie mają dużego wzięcia poza środowiskiem sfrustrowanych i niewykształconych chłopców z małych miejscowości i blokowisk.

Klęska PO jest druzgocąca i podważa przywództwo Schetyny. Stawia też pod znakiem zapytania powrót Tuska, który wydawał się już prawie pewny. Tusk nie będzie chciał wracać po przegraną. A tym samym rosną szanse na drugą kadencję PiS i utrzymanie prezydentury, co zapewne oznaczałoby trwałe odejście Polski od demokracji i rozwód z kulturą polityczną Zachodu, tym samym zaś powrót do standardów wschodnioeuropejskiego autorytaryzmu i oligarchii. Jesteśmy krajem raczej w typie Białorusi niż Niemiec – trzeba się z tym faktem przeprosić.

Jesienna rozgrywka o przyszłość cywilizacyjną Polski wydaje się dziś niemalże nie do wygrania. Państwowość w typie II RP i PRL jest bodajże naszym przeznaczeniem. Na tyle zasługujemy. Większość Polaków jest bowiem zepsuta w takim stopniu, że nie robią na niej wrażenia kolejne afery, i to takie, które w każdym normalnym kraju (również w Polsce sprzed paru, parunastu lat) w jednej chwili zmiotłyby rząd. Wartości moralne i polityczne nie mają już prawie żadnego znaczenia – w prymitywnych warunkach duchowych wschodniej Europy liczy się po prostu identyfikacja plemienna i korzyść materialna.

Mają rządzić „swoi” (nawet jak złodzieje) i dawać pieniądze do ręki. To upadek sfery publicznej, ale tak to wygląda. Internet wszystko zmienił. Chamstwo prywatne stało się normą i stylem na wpół publicznego, na wpół prywatnego „społecznościowego” internetu. W nowych dekoracjach powraca do władzy to samo prostactwo. Czy to zapijaczony i zabobonny szlachciura w dawnej Rzeczypospolitej albo jakiś ziemiański półpanek bądź inny sanacyjny drobnomieszczański frustrat, czy to znów ćwierćinteligent z awansu czasów Gomułki – ten sam dureń wciąż (z krótkimi przerwami) rządzi w tym kraju.

PO niemalże wróciło na pozycję sprzed roku czy dwóch, gdy bujało się w okolicach 25 proc. poparcia. PSL będzie miało duże wątpliwości, czy nadal bawić się w koalicję ze Schetyną i na jego warunkach, a za to Czarzasty może sobie pogratulować. SLD ma pięciu europosłów i jako jedyna partia wykonał swój plan w 100 proc. Tanio skóry Schetynie na jesieni Czarzasty nie sprzeda.

Czy Schetyna jest zagrożony? Wydaje się, że jego los zależy od tego, czy znajdzie się dla niego poważny konkurent. Faktycznie mógłby być nim jedynie Trzaskowski, lecz trudno przewidzieć, czy znajdzie w sobie i wokół siebie dość siły, by wystąpić przeciwko Schetynie. Zresztą nie bardzo wiadomo, jak od strony formalnej miałoby to przejęcie przywództwa wyglądać. Tylko zaangażowanie Tuska i jakiś pokojowy podział w PO na frakcje schetynowców i tuskowców mógłby uporządkować sytuację i dodać tej przeżywającej długotrwały zastój partii jakiejś nowej energii. Jednak czy legendarna wrogość Schetyny i Tuska może zostać powściągnięta w imię dobra partii i kraju? Jest na to szansa, ale mała. Obaj są dość brutalnymi i mściwymi politykami.

No i wreszcie temat Biedronia. Napisałem na TT i FB, że jeśli raz jeszcze ten narcyz pójdzie do wyborów osobno, to okaże się zdrajcą. Wielu moich znajomych ciężko się za to obraziło, twierdząc, że Biedroń chwalebnie rozbija PO-PiS, a tak w ogóle to nie zabiera elektoratu KE, tylko ciągnie spośród tych, którzy nie poszliby na wybory. Niestety, badania mówią coś innego – Biedroń większość swojej klienteli zawdzięcza transferowi z PO. Nie z PiS, nie od Kukiza, lecz z PO. Nie ma też żadnego przełamywania duopolu, bo dziś walka toczy się nie pomiędzy dwiema partiami, lecz pomiędzy cywilizacją demokratyczną i autorytarną.

I tylko zjednoczenie nadaje tej walce taki właśnie moralny, a nie tylko partyjny sens. Z czystego egoizmu Biedroń wyłamał się z tej wspólnej walki, utrwalając kliszę mówiącą o wojnie dwóch „wciąż tych samych”, symbiotycznych w gruncie rzeczy stronnictw. „Trzecia droga” to piękna idea, ale na czasy pokoju – w czasie wojny o wszystko potrzeba mobilizacji i jednoczenia sił. Kto się wyłamuje, ten wspiera wroga. Uderzanie w PO, stawianie niemalże na równi PiS i KE było w propagandzie Biedronia zwykłym nadużyciem oraz dowodem zakłamania i złej woli. Podobnie jak dyszkantowy entuzjazm, z jakim Biedroń, uparcie przekonujący nas przez wiele miesięcy, że „idzie na dwucyfrowy wynik”, przyjął wiadomość o tym, że ledwie przelazł przez próg wyborczy. To było doprawdy żenujące, wręcz żałosne przemówienie. Prawo piaru stanęło dziś ponad prawem moralnym, a nawet ponad zdrowym rozsądkiem.

Otóż partia Biedronia nie jest i nie będzie żadną „alternatywą”. Podobnie jak dawniej Twój Ruch, którego jest kopią (tylko odrobinę udoskonaloną), stanowi dość przypadkowy konglomerat, złożony z zasłużonych i wartościowych ludzi o bardzo różnych poglądach, zmieszany z wszelkiego rodzaju „zbieraniną”, którą gromadzi każda nowa partia. Rozpoczynanie działalności od lukratywnych wyborów nie było eleganckie i musiało się skończyć sprzedawaniem miejsc na listach różnym typom, niekoniecznie spod najjaśniejszej gwiazdy.

Liczba skandalicznych wypowiedzi i wydarzeń w krótkiej historii Wiosny przekroczyła jednakże i tak niemałe, w moim przynajmniej przypadku, oczekiwania. Podobnie jak stopnień, w jakim ugrupowanie to stało się prywatną sektą wyznawców swego przywódcy. Nawet u Palikota nie było aż tak – i dlatego Palikot w pierwszych wyborach zgarnął 10 proc., a Biedroń tylko 6. Tydzień później pewnie nie przekroczyłby już progu. Do jesieni zachowa pewnie kilka procent poparcia. Jeśli utrzyma się koalicja, a on zagra raz jeszcze o przejście progu, nie oglądając się na wspólny obowiązek, jakim dla wszystkich polityków i obywateli jest obalenie reżimu, okaże się po prostu kolejnym „pożytecznym idiotą”, który swym bezprzykładnym narcyzmem i opowiadaniem pyszałkowatych bzdur o jakiejś „innej polityce” uniemożliwia zjednoczenie opozycji.

W wieczór po wyborach wydawało się, że Biedroń podarował Kaczyńskiemu zwycięstwo. Dziś widzimy, że nawet przyłączenie się Biedronia do KE (co zresztą dałoby mu zapewne również trzy mandaty) nie dałoby zwycięstwa. Ale przynajmniej nie byłoby wrażenia klęski, gdyby 4 z 6 Biedroniowych procentów przeszło na KR.

Mniejsza o Biedronia. Los Polski zależy dziś od kilku osób, na czele z Tuskiem i Schetyną. Lecz w nieporównanie większym stopniu zależy od międzynarodowej koniunktury gospodarczej. Dzięki temu, że jest ona obecnie bardzo dobra, dochody Polaków też rosną. I Polacy będą głosować na PiS tak długo, jak ich kieszenie będą się do nich uśmiechać. Tylko kryzys może zmienić sytuację. Gdy Kaczyńskiemu skończy się gotówka i linia kredytowa, będzie można pomyśleć o zwycięstwie. Tak to działa. O wartościach możemy zapomnieć.