Tęcza i krzyż. Kto tu profanuje?

Kilka miejsc w Warszawie, a m.in. figura Jezusa z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, zostało ozdobionych pięknymi tęczowymi flagami – na znak niezgody na kampanię nienawiści i publiczną agresję kierowaną przeciw osobom domagającym się równych praw dla mniejszości seksualnych i genderowych. Akcja wywołała wściekłe, nienawistne reakcje środowisk homofobicznych, na czele z rządem.

O „profanacji” mówią na Twitterze Mateusz Morawiecki i Beata Szydło, a wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta złożył doniesienie do prokuratury – również z powodu „profanacji”.

Czas wyjaśnić sobie kilka spraw, bo ta agresja i obłuda względem LGBT oraz tęczy przechodzi wszelkie pojęcie, podobnie jak agresywne epatowanie krzyżem, zawłaszczanie całej przestrzeni publicznej, wszechobecna przemoc symboliczna, budząca lęk u osób, którym podstawia się trzęsącą się ręką krzyż pod nos, krzycząc: Szanuj! Czcij! Ani się waż dotknąć! Za ciebie tę krew przelano, a ty śmiesz się jeszcze swemu Panu opierać!

To trwa już w na tych ziemiach tysiąc lat. Tysiąc lat niszczenia i pogardy dla wszystkiego, co niechrześcijańskie, co rdzenne, tutejsze, co ma czelność opierać się zaimportowanej religii, władzy rzymskiego Kościoła i jego ideologii. W tym kraju krzyża nie wolno tknąć, nawet gdy używany jest w celu szerzenia najczarniejszej nienawiści. Krzyż jest nietykalnym tabu, którego naruszenie wywołuje zmasowaną agresję.

Tymczasem tęczę – niewinny znak miłości i pokoju, w imię którego nie zamordowano nawet miliona ludzi, a może i żadnego człowieka – można dowolnie znieważać i niszczyć, a jej eksponowanie nazywać profanacją.

To nie krzyż jest w Polsce profanowany, lecz święty dla ludzi dobrej woli znak tęczy! Znak, który jeszcze kilka dekad temu kojarzył się głównie z symboliką biblijną (żydowską) oraz chrześcijańską (jak katolickie Matki Boskie w tęczowych aureolach, tęcza nad wodami potopu na znak jego końca), z powodu faszystowskiej agresji skierowanej przeciwko osobom LGBT stał się symbolem samoobrony mniejszości seksualnych i genderowych. To nienawistnicy mieniący się obrońcami wartości sprawili, że neutralna i powszechnie lubiana tęcza w ciągu paru lat stała się prawdziwym symbolem walki prześladowanej mniejszości o szacunek i równe traktowanie, znakiem poniewieranym i znieważanym przez podłych ludzi, znakiem, którego trzeba bronić i który z każdą ofiarą nabiera ciężaru gatunkowego i moralnego dostojeństwa.

Oto i role się odwróciły – przez krótki czas, 2 tys. lat temu, to krzyż był znakiem prześladowanych i pogardzanych, a dziś jest nim właśnie tęcza. Prześladuje się ją zaś – jak zawsze, od ponad półtora tysiąclecia, wszystko, co nie podoba się Rzymowi – pod znakiem krzyża. Dlatego właśnie tęcza cieszy się rosnącą czcią i szacunkiem wolnych narodów świata, a eksponują ją – dobrowolnie i szczerze – najbardziej demokratyczne i najbardziej etyczne rządy oraz instytucje publiczne Zachodu.

To tęcza jest dziś żywym słowem miłości i pokoju – to tęczowa flaga powiewa nad ministerstwami i uniwersytetami od Berlina po Los Angeles i Sidney. To nie krzyż, lecz tęcza wyraża dziś etyczność zachodniej wspólnoty ludzi dobrej woli. Obrażanie tęczy, nazywanie profanacją zestawienia tęczy z krzyżem – tylko umacnia tę pierwszą, jednocześnie stwarzając okazję do przypomnienia sobie, co przez stulecia czynili duchowni i świeccy władcy Zachodu w imię Boga ukrzyżowanego, z krzyżem i mieczem w ręku.

Gdzie była Szydło, gdzie był Morawiecki, gdy niemal dzień w dzień profanowano, ba, niszczono, tęczę na pl. Zbawiciela w Warszawie? To nie była profanacja? Tęczę można sobie palić, znieważać, a krzyż jest święty? Czyżby? To może przypomnijmy sobie parę faktów.

Krzyż jest czczony przez chrześcijan jako symbol męki Chrystusa, zgładzenia grzechu i śmierci oraz zapowiedź zmartwychwstania i Królestwa Bożego dla wiernych. Ponadto jest to dla nich znak triumfu chrześcijaństwa – współczesnego, a zwłaszcza przyszłego. Zdaniem chrześcijan wszystkie ludy powinny ukorzyć się przez krzyżem i Jezusem Chrystusem. To fakt – tak głoszą chrześcijanie. Sądzą, że cały świat kiedyś będzie należał do nich – będzie cały chrześcijański.

Tak samo faktem jest, że każdy człowiek, do którego przychodzą obcy i każą mu porzucić swoją wiarę, by podporządkować się wierze tamtych, jest ofiarą agresji. Gdyby do Beaty Szydło przyszedł Arab i przekonywał ją, że jeśli nie wyrzeknie się chrześcijaństwa i nie uwierzy w Proroka i jego miłość, to pójdzie do piekła, nie uznałaby go za głosiciela „dobrej nowiny”. To on by się za takiego uznawał. Czy może się mylę?

Faktem jest również, że osoby posługujące się znakiem tęczy nie żądają od nikogo, aby coś określonego robili lub w coś wierzyli. Żądają tylko, żeby nie zabraniali innym żyć, jak chcą, i korzystać z takich samych praw jak ci, którzy znakiem tęczy się brzydzą. Za to wielbiciele krzyża nigdy nie godzili się, aby ci, których znak ten przeraża, mogli mieć równe prawa z chrześcijanami.

Chrześcijan jest na świecie wielu, lecz przygniatająca większość ludzi chrześcijanami nie jest i żywi do chrześcijaństwa uczucia podobne do tych, jakie chrześcijanie żywią względem innych, np. względem osób solidaryzujących się z osobami LGBT. Ta większość ma swoje prawa – bo prawa mają nie tylko mniejszości. Otóż niechrześcijańska większość ma prawo nie widzieć w krzyżu znaku męki Jezusa Chrystusa i zapowiedzi zmartwychwstania i zbawienia chrześcijan. I faktycznie owa większość postrzega krzyż zupełnie inaczej – co zresztą nie daje jej prawa do niszczenia symbolu krzyża albo znieważania go przez nazywanie eksponowania tego symbolu profanacją.

Większość mieszkańców ziemi kojarzy sobie znak krzyża zupełnie inaczej, choć komplementarnie w stosunku do tego, jak rozumieją go chrześcijanie domagający się od innych – nie wiadomo, na jakiej podstawie – aby tę optykę podzielali. Dla nich jest to symbol dominacji chrześcijaństwa, ucisku względem tego wszystkiego, co chrześcijaństwu nie chce się podporządkować. Niechrześcijanie widzą w krzyżu ten symbol, w imię którego przez kilkanaście stuleci chrześcijanie bezwzględnie wyżynali się nawzajem (chcąc wykazać w ten sposób, czyj Kościół jest „prawdziwy”), a przede wszystkim mordowali tych, którzy nie chcieli wyzbyć się swej wiary i kultury oraz dobrowolnie przyjąć „przesłania miłości”.

Przez stulecia używano wizerunku narzędzia tortur, nierzadko uzupełnionego wizerunkiem zwłok, do szantażu moralnego, wmawiając ludziom, że jeśli nie przyjmą ofiary, którą za nich złożono, spotka ich zasłużona kara wiecznego potępienia. Niechrześcijanie mieli tyle powodów, aby bać się ludzi z krzyżami, co chrześcijanie – o ile przybywali do nich chrześcijanie konkurencyjnego wyznania. Nie da się policzyć tych, których „w imię miłości bliźniego” zamordowano, ukazując im krzyż. I jak zawsze kazano niechrześcijanom korzyć się i klękać przed tym krzyżem, tak i do dziś chrześcijanie żądają, aby okazywać mu cześć i uznawać takie jego pojmowania, jakie im, chrześcijanom, odpowiada, a nie takie, jakie zgodne jest z doświadczeniem, poczuciem moralnym i uczuciami ich samych.

Pomimo tak krwawej historii chrześcijaństwa i nawracania na tę religię wzbrania się niechrześcijanom żywić do tego symbolu niechęci i odczuwać trwogę, a nawet więcej – oczekuje się od nich, że będą w nim widzieć (tak jak chrześcijanie) symbol dobra. To przewrotne i nieludzkie.

Nie, nie da się nawet przy najlepszych chęciach widzieć w krzyżu symbolu miłości do człowieka, jeśli wie się cokolwiek o tym, jak tego znaku w dziejach używano, i jeśli ma się odrobinę choć współczucia dla niezliczonych – zarówno chrześcijańskich, jak i niechrześcijańskich – ofiar krwawych ekscesów pod tym znakiem dokonywanych. Nie ma w dorobku kulturowym ludzkości znaku bardziej zmazanego krwią, bardziej sprofanowanego niż ten prastary, znacznie starszy i dostojniejszy niż chrześcijaństwo znak łączności świata ziemskiego i niebiańskiego. To krew niewinnych ofiar profanuje krzyż, a nie tęcza, która jest niewinna i czysta, bo pod jej kolorowym sztandarem nie zamordowano nawet miliona ludzi, ba, nawet jednej osoby.

Kto dziś mówi, że tęcza na krzyżu to profanacja, ten albo w swojej bezbrzeżnej i hańbiącej ignorancji w ogóle nie wie, o czym mówi, albo po prostu ma w pogardzie tych wszystkich, których w ciągu tysiącleci w imię krzyża zabito. Mało jest w dziejach kultury zjawisk tak odrażających jak poczucie chrześcijan, że w skali dziejów to oni byli raczej krzywdzeni niż krzywdzący. To wprost zdumiewające, że można nie widzieć tego morza krwi i morza łez, które przelano „w imię Chrystusa”, tej makabrycznej obłudy, pozwalającej zastępom morderców na kościelnych urzędach przemawiać językiem protekcjonalnej troski o zbawienie dusz swoich ofiar oraz „miłości bliźniego”.

Nie daj Boże dostać się w łapy tych, którym w ich szatańskiej pysze wydaje się, że kochają bliźnich bardziej niż inni, a nawet że są tej miłości wynalazcami. Chrześcijanie, prosimy Was, uszanujcie to, że są na świecie ludzie, bardziej od Was liczni, którzy się Was i Waszej miłości i Waszych bóstw boją i którzy nie mają za nic ofiar inkwizycji i krucjat, „nawracanych” „pogan”, a nawet pomordowanych dzieci z irlandzkich sierocińców. Wrażliwość na zbrodnie i cierpienie ofiar nie jest równo między ludzi rozdzielona, lecz pozwólcie nam, zbierającym się pod tą tęczą, która jeszcze nie osłaniała żadnych zbrodni, tę wrażliwość zachować.

Mamy prawo do strachu przed Wami. Więc dajcie nam spokój, Nie podtykajcie nam pod nos swoich krzyży, nie plujcie na nas, nie podpalajcie naszych tęczy, a my z pewnością nie będziemy podpalać Waszych krzyży. Bo podpalanie to naprawdę raczej nie nasza specjalność.