Czy Biden jest profesjonalistą?
O tym, że siły umysłowe Joe Bidena słabną i że nie ma szans na to, aby lekarze orzekli, iż z dużym prawdopodobieństwem prezydent USA będzie zdolny pełnić swoje obowiązki jeszcze przez kolejne cztery lata, wie każdy, dosłownie każdy rozsądny człowiek od co najmniej pół roku. Sytuacji, w których prezydent traci wątek i popada w dezorientację, było już chyba kilkadziesiąt. Wszystko to można zobaczyć w internecie. Ktoś w takim stanie umysłu nie otrzymałby żadnego stanowiska kierowniczego w biznesie, nie mógłby pracować w wojsku ani policji, więc jakim cudem miałby być zdolny do pełnienia funkcji prezydenta, która w sytuacji kryzysowej wymaga świetnej kondycji zarówno psychicznej, jak i fizycznej? To po prostu nie ma żadnego sensu.
Każdy wie, że nie można powierzać losu kraju, a przy okazji połowy świata, niepełnosprawnemu starszemu człowiekowi, którego stan z wielkim prawdopodobieństwem będzie się z czasem tylko pogarszał. Najlepszym dowodem na to, że Biden nie nadaje się już na prezydenta, jest to, że sam nie zdaje sobie z tego sprawy i upiera się przy starcie. A drugi dowód jest taki, że najwyraźniej nie dociera do niego, że drugiego startu nie będzie, gdyż do jesieni jego stan ulegnie pogorszeniu. Jednak to nie Joe Biden jest problemem, lecz jego partia, która okazała się tak niewydolna i nieracjonalna, że wpakowała się dziś w kryzys, który nie tylko był do przewidzenia, lecz był po prostu pewny. A można go było przecież uniknąć, zawczasu wynajdując młodszego kandydata w gronie gubernatorów czy popularnych parlamentarzystów.
Jak to w ogóle jest możliwe? A jednak. Partie polityczne niewiele zmieniły się od czasów Maxa Webera, który opisywał je jako struktury przede wszystkim biurokratyczne, sprzężone z biurokratycznym państwem. A biurokracja ma to do siebie, że choć stabilna, to działa schematycznie, powoli i nieelastycznie. W dodatku panuje w niej duch hierarchii i lęk urzędników o własną pozycję. Dlatego choć każdy rozsądny demokrata od dawna wie, że król jest nagi, a właściwie stary, to boi się o tym mówić, a nawet jak powie, to przecież nie będzie jak trąba jerychońska i nie rozwali murów Białego Domu.
Wydawać by się mogło, że ociężały, bezwładny biurokratyzm to cena za profesjonalizm instytucji. Ale co to za profesjonalizm, skoro urząd prezydenta wywala się na czymś tak prostym jak lekarska diagnoza? Czy Joe Biden jest zawodowcem, skoro nie potrafi przymierzyć własnego pragnienia władzy do realiów, o których mówią mu lekarze, a przede wszystkim własne codzienne życie?
Nie, to żaden profesjonalizm. Ani Trump, ani Biden nie zachowują się racjonalnie i profesjonalnie. Biden powinien solennie obiecać, obejmując urząd w 2020 r., że nie będzie się ubiegał o drugą kadencję. Tak zresztą rozumiano jego intencje, a mianowanie wiceprezydentką Kamali Harris odczytywane było jako wskazanie następczyni. Tylko że dość szybko okazało się, że Harris jest osobą dość przeciętną i nie ma nawet w połowie prezydenckiego formatu, a Joe Biden choruje na pospolitą wśród polityków glutenozę, czyli przyklejenie siedzenia do stołka. Wstyd.
Oczywiście, realia oraz instynkt samozachowawczy zawsze w końcu zwyciężają i dlatego za kilka tygodni usłyszymy o nowym kandydacie demokratów. Tylko że będzie to kandydat z łapanki, dość przypadkowy i mało znany. Nie ma już bowiem czasu na wykreowanie wielkiego nazwiska. Dla wyborców to sytuacja upokarzająca, co jak najgorzej wróży tak frekwencji wyborczej, jak i wynikom.
Na szczęście albo nieszczęście Donald Trump również popada w stany zwiastujące otępienie. Biologia jest nieubłagana i dni Trupa w polityce również są już policzone. Jednakże jeśli wygra te wybory, zdąży jeszcze ucałować Kima i Putina oraz rozbroić NATO. A to wystarczy, żeby postawić Europę w nader niebezpiecznym położeniu.
Nieszczęsny casus Bidena, którego nieodpowiedzialne i bezwładne środowisko partyjne wciąż popycha ku katastrofie, pokazuje, że ustrój polityczny USA wyczerpuje swój potencjał. W tym kraju albo coś się zasadniczo zmieni na „rynku politycznym”, albo stanie się on czymś w rodzaju drugiego Meksyku czy drugiej Brazylii – krajem raczej egzotycznym i politycznie nie bardzo zachodnim. Wiem, że brzmi to obrazoburczo, lecz zważcie, że świat się zmienia w zawrotnym tempie i dzieją się w nim rzeczy, które się fizjologom nie śniły. Brnięcie Bidena w powtórny start do prezydentury jest tego przykładem.