„Ocalone” Mai Kleczewskiej – głos zgwałconej Warszawy

Zapewne słyszeliście o Zieleniaku, piekle cywilnych mieszkańców Warszawy, jakie w odwecie za powstanie urządzili hitlerowcy z rosyjsko-ukraińskich oddziałów SS RONA (Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej) w sierpniu 1944 r. na Ochocie, w miejscu, gdzie teraz stoją Hale Banacha.

Niewinny targ warzywny stał się miejscem kaźni setek kobiet i mężczyzn oraz początkiem drogi do obozów koncentracyjnych dla 60 tys. ludzi. Dominantą terroru i zbrodni na Zieleniaku były okrutne zbiorowe gwałty, dokonywane na zgromadzonych tam kobietach głównie przez rosyjskich żołdaków. Niedawno zainstalowano tablicę upamiętniającą gehennę więźniarek „obozu przejściowego”, a wkrótce pojawi się tam niewielki pomnik. Pewnie jednak, tak jak ja, nie wiedzieliście o tym wszystkim wystarczająco dużo. To się powinno zmienić dzięki osobom od lat zabiegającym o upamiętnienie tego miejsca, a także dzięki artystom, którzy stworzyli poruszający i piękny spektakl „Ocalone” – godzinny monodram prezentowany na początku listopada w Domu Spotkań z Historią w słynnym wieżowcu Pasty.

Autorem dramatu jest znakomity Piotr Rowicki, reżyserką Maja Kleczewska, której zachwalać nie trzeba, natomiast wykonawczynią imponująca warsztatem aktorskim Agnieszka Przepiórska. Niebagatelnym elementem spektaklu są też fenomenalne instalacje wideo Krzysztofa Garbaczewskiego.

Nie mam siły opisywać, co się działo na Zieleniaku. Tekst dramatu Rowickiego nie szczędzi szczegółów, których musimy, choć nie chcemy, wysłuchać ze sceny. Gdy siedzisz na widowni, masz poczucie, że wiedza o tym, co działo się 80 lat temu na Ochocie, jest twoim obowiązkiem, a jednocześnie jest ci głupio, że spędzasz „kulturalny wieczór”, artystycznie karmiąc się niewyobrażalnym cierpieniem kobiet. To tak jak gdybyś odnosił korzyść z gwałtów. Oczywiście jest to złudzenie, ale to złudzenie jest częścią teatralnego doświadczenia estetycznego, które w tym przypadku polega na konfrontowaniu się z prawdą poprzez sztukę.

Prawda o Zieleniaku jest trudna do uniesienia, przez co przedsięwzięcie teatralne staje się aktem prawdziwej odwagi. Twórcy unieśli ten ciężar i nie cofnęli się przed wejściem na tereny grząskie i niebezpieczne. I wyszli z tego cało. Tematy najbardziej drażliwe zostały poruszone odważnie, lecz bez prowokującej ostentacji. Widzowie zostali z nimi sami i muszą je teraz przemyśleć i omówić z przyjaciółmi. „Ocalone” otwierają rozmowę, nie zaś podsumowują ani nie zamykają. To bardzo cenne. Zieleniak nie jest i nie może być „odhaczony”.

Jakie to są drażliwe tematy? Przede wszystkim gwałt jako taki. Niby tyle się zmieniło, a jednak zbrodnia gwałtu jest wciąż dla wielu ludzi tematem tabu. Były nawet trudności z użyciem tego słowa w tekście umieszczonym na tablicy pamiątkowej. Skoro gwałt jest czymś wstydliwym, to chce się go pominąć milczeniem i zapomnieć. Dlatego właśnie o tragedii na Zieleniaku poza Ochotą mało się mówiło i dlatego tak ważne jest, aby to pruderyjne milczenie nareszcie przerwać, nazywając rzeczy po imieniu. Milczenie nie jest zresztą jedynie oficjalne. W poruszającej scenie rozmowy z matką, gdy bohaterka dramatu Irenka wspomina swoje przejście, okazuje się, że matka nie jest w stanie unieść prawdy i woli ją wyprzeć i zakłamać. Ofiary Zieleniaka musiały po wojnie milczeć, tak jak ocaleni z Holokaustu. Stały się jakby Żydówkami mimo woli. Przez pół wieku bano się mówić: „przeżyłam Zagładę”, „przeżyłam gwałt na Zieleniaku”. Teraz jest inaczej. Ale też jest za późno. Tak naprawdę przecież kobiet z Zieleniaka nie ma już pośród żywych.

Następny drażliwy temat to wielka, rażąca dysproporcja w pamięci i upamiętnianiu powstańców oraz cywilnych ofiar powstania, których było ponad 150 tys. Są nie tylko pomijane, ale właściwie bezimienne. Autorzy spektaklu upomnieli się o ich pamięć, zrównując ich ofiarę życia z ofiarą życia samych powstańców. Służy temu apel pamięci, którym kończy się przedstawienie. Zgwałcone i pomordowane kobiety nareszcie odzyskały tożsamość. Były one, chcąc nie chcąc, uczestniczkami powstania, a w każdym razie sytuacji, jaką było powstanie warszawskie. I nikt się ich o to, co sądzą o powstaniu, ani wtedy, ani potem nie zapytał. To bardzo cenne, że artyści dotknęli „sprawy cywilów”. Mimo woli powstanie warszawskie uległo bowiem niebezpiecznej romantyzacji. Musimy lepiej zakarbować sobie w pamięci, że powstanie to łączniczka z opaską na ramieniu, lecz również nastolatka gwałcona na śmierć przez ruskich maruderów. To czyste zło, w którym nie można dopatrzeć się niczego, co daje nadzieję. O tym mówić najtrudniej.

„Ruskich”… Słowo „ruski” znaczy po polsku „ukraiński” (dlatego „ruskich pierogów” nie trzeba przemianowywać na „ukraińskie”), ale za czasów PRL wszystko się nam pomieszało i zlało w jedno, przez co słowo nabrało pejoratywnego wydźwięku, a „ruskość” objęła Ukraińców, Rosjan, Białorusinów – bez różnicy. Jeszcze jeden drażliwy temat związany z Zieleniakiem to właśnie narodowość zbrodniarzy. Byli tam, owszem, i Niemcy, ale dominowali Rosjanie i rosyjskojęzyczni Ukraińcy. Na rosyjsko-ukraińskim pograniczu w ZSRR narodowości były wymieszane, a „etniczności” przechodziły płynnie jedna w drugą. Na dodatek komendant zbrodniczych oddziałów RONA Bronisław Kamiński miał ojca Polaka. Nie było zręcznie o tym wszystkim mówić w czasach PRL i nie jest zręcznie teraz. Politycznie Zieleniak to jednak miejsce zakazane. A jako że zakazane, to i przemilczane.

Czuję wdzięczność dla wszystkich, którzy mimo tych przeszkód o pamięć Zieleniaka, a szczególnie o pamięć kobiet i dziewczynek gwałconych przez te makabryczne dwa tygodnie sierpnia 1944 r. przez rozkiełznane i barbarzyńskie hordy hitlerowców, zadbali. Spektakl „Ocalone” jest ważny i potrzebny. Jednakże jego społeczna doniosłość nie powinna przesłaniać walorów samej sztuki. Tekst Rowickiego jest wyśmienity, pomysł reżyserki Kleczewskiej przejrzysty i elegancki, natomiast gra Agnieszki Przepiórskiej brawurowa i spektakularna. Ta specjalistka od monodramów umie w ciągu godziny zmieniać skórę i ze staruszki stać się dziewczynką, od lirycznego monologu przejść do szalonej, skrajnie energochłonnej ekspresji, a w tym wszystkim pozostać sobą – aktorką Agnieszką Przepiórską, która opowiada publiczności o rzeczach przechodzących ludzkie pojęcie. Ofiary Zieleniaka nie mogłyby sobie życzyć doskonalszej porte parole.