Co będzie z Gazą?

Donald Trump jest szaleńcem i arogantem. Zachowuje się nawet nie jak słoń w składzie porcelany, lecz jakiś Czyngis-chan albo inny przedpotopowy imperator pragnący podbić pół świata. Kiedyś kończyło się to najazdami i kolonizacją wielkich obszarów, dziś jest trochę śmieszne, a trochę niebezpieczne. Świat drogo zapłaci za kubeł zimnej wody na gorące głowy Trumpa i jego pretorianów. Tu i ówdzie może się jednak Amerykanom udać. Awantura o Grenlandię może się skończyć powiększeniem amerykańskich baz na lodowej wyspie, awantura o Kanał Panamski może doprowadzić do uzyskania przez USA kontroli nad tym, kto tam pływa. Jakieś dobre strony ta szalona prezydentura może mieć.

A jak to jest w przypadku Gazy? Rzecz jasna fantazje o wysiedleniu Palestyńczyków na czas odbudowy, a przede wszystkim o podbiciu Gazy, są oburzające i kompletnie nierealistyczne. Skoro jednak Trump plecie takie androny, to można przynajmniej na ich podstawie zgadywać przyszłość tego nieszczęśliwego skrawka ziemi.

Gaza i jej okolice to piękny kraj, który w przeszłości (liczonej w tysiącach lat) nieraz bardzo dobrze prosperował. Wydawało się, że oddanie jej przez Izrael w ręce Palestyńczyków w 2005 r. może stać się początkiem nowej prosperity. Tak się nie stało. Izrael dość naiwnie wierzył, że Hamas może być bardziej sprawnym zarządcą tego regionu niż ociężała i skorumpowana Autonomia Palestyńska. Dlatego patrzył przez palce na stopniowe oddzielanie się Gazy od Autonomii i rosnącą władzę Hamasu. W jakimś stopniu lekceważył też coraz częstsze zamachy terrorystyczne i brutalną propagandę Hamasu, w której centrum stał nakaz mordowania Żydów – każdego zawsze i wszędzie. Akcje odwetowe były zawsze mocno ograniczone (również z powodu dość skutecznego stosowania przez terrorystów „żywych tarcz”), a kontrola granicy niewystarczająca. Cały czas Izrael na różne sposoby wspierał ludność Gazy, np. dostarczając prąd czy wodę. To samo robiły Unia Europejska, USA i niektóre kraje arabskie.

Tymczasem Hamas rósł w siłę, a masywną pomoc międzynarodową w większości przechwytywał, by kupować broń i szkolić kolejne zastępy terrorystów. Z roku na rok tężała brutalna dyktatura, oparta na terrorze. Każdy Palestyńczyk, który wszedł w drogę Hamasowi, był (i chyba nadal jest) bezpardonowo likwidowany. Zamiast „drugiego Dubaju” Gaza stawała się klatką, w której terroryści uwięzili i sterroryzowali dwa miliony ludzi.

Jedyną emocją, na której dżihadystyczny Hamas mógł oprzeć swoją władzę i więź z ludnością, była nienawiść do Żydów. To oni mieli być winni nędzy i nieszczęściom gazańczyków, a ich wymordowanie – jedyną drogą do poprawy losu i „wolności”. Większość mieszkańców Gazy to młodzi ludzie, którzy słyszą to od małego i nie znają niczego innego. Wierzą, że Żydzi to wcielone diabły, a Izrael, o którym nic nie wiedzą (choć płacą izraelską walutą), to krwawi okupanci i znienawidzeni przez Allaha niewierni. Nigdy jeszcze w czasach nowożytnych nie było społeczności w taki sposób ukonstytuowanej. Ani Niemcy lat 30., ani Korea Północna nie są tu analogią.

Izrael nie chce mieć z Gazą nic wspólnego. Siłą zabrał stamtąd prawicowych żydowskich osadników, a z lewicowymi kibucnikami, zamieszkującymi tereny przy granicy, prawicowy rząd miał na pieńku. Aż w końcu przyszedł przeraźliwy pogrom 7 października i Żydzi pozbyli się złudzeń. Lewicowi idealiści, którzy przyjaźnili się z Palestyńczykami, zostali wymordowani przez tych, z którymi dzielili stoły w domach, a świat w rozpoczętej przez bezprzykładny akt terroru wojnie miał do powiedzenie tylko jedno: to Izrael ma się poddać. I tak to dziś wygląda. Izrael, pod naciskiem światowej opinii publicznej oraz własnych obywateli, dla których najważniejszy jest powrót zakładników do domu, de facto się poddał: pozwolił przetrwać Hamasowi, pozostawił Gazę pod częściową jego kontrolą, wypuszcza pojmanych terrorystów z więzień. W zamian zakładnicy (ci, którzy przeżyli) wrócą do domu.

Efektem wojny jest również zmiana świadomości. Po raz pierwszy w historii mieszkańcy Izraela zaczęli na masową skalę żywić wrogie uczucia względem Palestyńczyków jako narodu. Ponadto Izrael zrozumiał, że świat go nienawidzi. Nikt nie wzywał Hamasu do poddania się ani wypuszczenia zakładników. To Izrael miał się wycofać i wypuścić pojmanych „bojowników” z więzień. Hamasowców media nazywają „bojownikami”, robiąc czytelne aluzje, jakoby mieli na uwadze wolność Palestyny (że niby Palestyna pod władzą Hamasu byłaby „wolna”). Karty zostały wyłożone na stół. Wyszło na to, że Izraelowi wszyscy życzą źle, zaś na pocieszenie zostało mu pokazanie sobie i światu, że jest o wiele silniejszy od Iranu, Hezbollahu i innych wrogów. Udało mu się ich tymczasowo odepchnąć. Ale na jak długo?

USA, łącznie z Trumpem, sprzyjają Izraelowi generalnie z powodów religijnych (Żydzi to strażnicy Ziemi Świętej), a po części z uwagi na powinowactwo ideologiczne z rządzącą Izraelem prawicą. Dlatego USA będą chciały jakoś osłodzić Izraelowi porażkę, do której same się przyczyniły. I właśnie tak, moim zdaniem, trzeba patrzeć na przyszłość Gazy. Jest to bardzo atrakcyjne terytorium i znajdzie się wielu obywateli USA (nie wyłączając amerykańskich Żydów) oraz państw arabskich, które chętnie zainwestują w Gazie pod warunkiem amerykańskich gwarancji, że żaden Hamas nie będzie próbował odebrać im budynków i biznesów.

Dlatego przypuszczalnie za kilka miesięcy zacznie się gigantyczna odbudowa Gazy, a jej sponsorzy będą mieli prawo tworzenia tam swoich enklaw biznesowych (łącznie z hotelami na plaży). W typowy dla Bliskiego Wschodu sposób przestrzeń zostanie poszatkowana i różne jej części będą znajdować się pod kontrolą różnych formacji. Znajdzie się coś dla Hamasu, ale i dla Autonomii Palestyńskiej. Jakieś międzynarodowe siły rozjemcze, z Amerykanami w roli głównej, przypilnują bogatych dzielnic i biznesów, a odpowiednie inspekcje (np. ONZ) będą dbały o to, żeby nikt nie próbował odbudować tuneli. Granica z Egiptem i Izraelem zostanie na powrót otwarta, ale będzie mocno pilnowana, a w knajpach Gazy będą się o siebie ocierać liczni izraelscy, arabscy, amerykańscy i rosyjscy szpiedzy. Z Gazy zrobi się Casablanca. I to pewnie całkiem zamożna. Oczywiście, to tylko moje hipotezy. Ale skoro Trump chce działać w Gazie, to na czym jeszcze miałoby to polegać?

I, prawdę mówiąc, ta wizja nie jest jeszcze najgorsza. Oczami wyobraźni widzę polskich turystów w gazańskich beach barach. Może nie jutro, nie pojutrze, ale za dziesięć lat, czemu nie?