Żydóweczki są w kropeczki
Jaki jest Żyd to wie każdy: jest przewrotny, podstępny, złośliwy i w ogóle wstrętny. Zdradziecka natura posługująca się piekielną, krętacką inteligencją celem oszukania i zdominowania wszystkich normalnych ludzi, czyli znienawidzonych przez Żyda „gojów”. Żyd ma pieniądze, których pozbawił uczciwych chrześcijan, dąży do władzy nad światem, a gdy tylko ma okazję, sadystycznie pastwi się nad palestyńskimi dziećmi.
Z Żydem sprawa jest prosta. Ale co z Żydówkami? Zwłaszcza takimi ładnymi? Członkowie różnych „Lig Antysemickich”, podobnie jak ich współcześni pobratymcy, wypierający się antysemityzmu z uporem proporcjonalnym do ich pogardy i nienawiści do wszystkiego, co żydowskie lub izraelskie, zawsze mieli z tym kłopot. Wszak te Żydóweczki wprawdzie rodzą tych podłych Żydków, ale same są niczego sobie, no i przecież mowy nie ma, żeby chciały rządzić światem albo coś w tym stylu. Toż to tylko baby! W sumie są nawet w porządku, zwłaszcza jak mają co trzeba tu i tam. Żyd to Żyd – mimo wszystko coś w rodzaju mężczyzny. A Żydóweczka to jednak coś innego, coś w rodzaju kobiety – nie da się ukryć. W ogólnie lekceważącym stosunku do kobiet, różnica między Żydówkami i gojkami traci na znaczeniu. Kobieta to kobieta i tyle. Tak samo jak Żyd to Żyd.
Ci co mi od dziecka tłumaczyli, że to taka szkoda, że ten Hitler nie zdążył wygazować wszystkich Żydów, dodawali zwykle coś o Żydówkach – że mają w poprzek albo że jedna w drugą chora na serce. Nie było jednakże wcale dla mnie takie jasne, czy one też powinny do gazu, czy nie. Miałem zawsze podejrzenia, że one raczej nie, bo mogłyby się na coś przydać. Nie od rzeczy chłopcy z MW czy ONR wołali na swych marszach w stronę kulących się w bramach Żydów: Żydzi są do bani, Żydóweczki chodźcie z nami! Zawsze patrzyłem na tych „od Hitlera, co szkoda…” spode łba, zastanawiając się, czy taki po zgwałceniu Żydówki zabiłby, czy zostawił – wszak w tych kręgach „kobiety nie bije się nawet kwiatkiem”.
Niektórzy nie gustują w hardych kobietach o chropawych głosach, ostrych nosach i gęstych brwiach. Inni wręcz przeciwnie. Tak czy inaczej, taka Żydówka to jednak wyzwanie – coś innego, czego chciałoby się spróbować. Bycie Żydówką pośród gojskich samców to zupełnie inne doświadczenie niż bycie Żydem pośród antysemickiej ciżby. Przynajmniej póki młodość i uroda – bo potem jest się oczywiście żydowską starą k… wartą tyle, co każdy stary parch. No, inna sprawa, jak Żydówka trafi na gojkę-antysemitkę. Wtedy jest Żydówą – gorszą od tej suki, na którą tak się gapi mąż.
Kategoria specjalna – stare żydówki, do niczego już się nie nadające. W ostatnich dniach zrobiło się o nich głośno z powodu message, która obiegła cały świat, ciągnąc za sobą smugę zdumienia i niesmaku. Oto w Izraelu wybierają miss Ocalonych z Holokaustu. Niezła zagwozdka, prawda? Niby to hucpa i straszliwa obraza, ale przecież te poniżane kobiety same w najlepsze się w to bawią. Niby poniewieranie pamięci o Holokauście, ale przecież nikt nie ma większego prawa mówić, co wypada, a czego nie wypada z Holokaustem robić, niż właśnie ocaleni. Zakręcone na maksa. Trzeba mieć na uwadze, że to jest mniej więcej (nie do końca) tak, że dla Żydów „ocalony z Holokaustu” to przede wszystkim kategoria wiekowa: każdy Żyd urodzony przed 1945 rokiem w Europie jest ocalonym, a ci, co w czasie wojny byli dziećmi, nazywają się „dziećmi holokaustu”. „Miss ocalonych” to coś na kształt „Miss dam przedwojennych”, gdyby ktoś miał robić taką imprezę u nas. A jednak te kobiety robią coś więcej, niż pokazywanie swej urody i żywotności. Ponadto bowiem opowiadają swoje historie z czasów Zagłady. Wygląda to na ciężką profanację, a co najmniej żenujący i niesmaczny spektakl. A jednak dzisiaj, po blisko 70 latach, te historie zwykle nie mają już statusu „odtwarzania traumy” i coraz bardziej przypominają inne, nieobarczone tabu i całkiem „legalne” publiczne opowiadania o czasach wojny. Może się to wielu z nas nie podobać, ale próba takiej „normalizacji Holokaustu” ma za sobą pewien autoterapeutyczny oraz pedagogiczny zamysł. Jest w tym trochę zbuntowania wobec koturnowego spektaklu pamięci i trochę przypodobywania się młodzieży. Fakt, że wielu młodych chce mieć raczej „fajne babcie”, niż „babcie żyjące cierpieniem”. Może i trochę sensu to ma.
Impreza raczej nie podobała się w Izraelu, ale najciekawsze jest to, do jakich prowadzi zawirowań w sercach i umysłach gojów, w swej masie toczących niekończącą się walkę z własnym wewnętrznym antysemityzmem, który trzeba ciągle zaprzeczać, wypierać i w coś przepracowywać. Mniejsza o kulturowe nieporozumienie, bo to z Żydami tak zawsze. Oto goje stanęli twarzą w twarz ze starymi Żydówkami. Niezwykła i elitarna – bo wyparta i skonsumowana głównie literacko – kategoria starej Żydówki nagle znalazła się w centrum uwagi. To jakiś ich osobliwy i bezprecedensowy coming out, któremu towarzyszy osobliwe odmłodzenie (wszak „stara miss” to nieledwie oksymoron, a w każdym razie paradoks) oraz jeszcze osobliwsze zdwojenie albo „przechwycenie”. Nagle bowiem nienawidzący Żydów świat bierze w obronę stare Żydówki przez pamięć Holokaustu – jednocześnie je krytykując, że poważyły się na autoprofanację. Jako że to właśnie same te stare Żydówki dopuszczają się bluźnierstwa, bawiąc się w swój starczy konkurs piękności, obrona jest jednocześnie atakiem. Stara Żydówka staje się bohaterką Holokaustu a jednocześnie bluźnierczynią profanującą Holokaust. Wychodzi na to, że jest istotą przewrotną i dwulicową. No i o to by chodziło! Jakaż to jednak była potrzebna impreza ta Miss Ocalonych z Holokaustu!