Wierszyk o Sokratesie
Szepta mi demon do duszy
Czego mi czynić nie lza
Gdy sam już nic nie wiem
– Kim jestem na ziemi
Co dobro, co lichość
Bogowie prowadzą – czczę bogów!
Lecz rozum na to mi dany
Bym pojął sam, co szczęściu służy
I cnotę błogą w duszy mi szczepi
Więc choć durnym i niepouczony
Ni mędrca, ni wyroczni słowy
Pracy niewdzięcznej się nie tknę
Nim z wami dociec nie zdołam
W dyskursie celnym, przewrotnym
Na Rynku, w Ateny przybytku
(Wybaczcie – nie bez ironii)
Co czynić się godzi i czemu
Co bogom się od nas należy
Co gminie i ojczyźnie całej
Czym męstwo, a czym dobra rada
Kto sprawiedliwym królem
A kto tyranem?
Bo choć sam nie wiem,
Niewiedzy wiedza drahmy warta
Prędzej niż sofisty próżnego perora
Lecz ja od młodych złota nie biorę!
Chcę jeno wstrząsnąć nieco
Z otumanienia wytrącić
Chłopaczków gładkich
Całkiem za darmo…
A może to życiem przypłacę?
Nie dbam, dziej się wola boża!
Praw ojczystych zawsze usłucham
Bo nie masz cnoty, ateńscy mężowie,
Ni szczęścia, ni dobrych pożytków
Bez rozsądku, ołtarza, ojczyzny
Z cnotą w duszy i cykuta słodka!
Tego uczę młodzież, więc może
Coś i ja wiem? Zresztą nieważne
Zali obiata spełniona?
Tedy nalej mi wina!