Dostatni stek bzdur
Czegoś tak personalnie napastliwego, nieuczciwego i głupiego, jak „polemika” o. Tadeusza Dostatniego z moim zeszłotygodniowym tekstem nt. konkordatu z Gazety Wyborczej nigdy jeszcze w GW na swój temat nie czytałem.
Odniosę się wyłącznie do upublicznionego w piątek na portalu GW początku tekstu ks. Dostatniego:
Otóż (ad meritum i ad personam – skoro na taki poziom dyskusji brutalnie ściągnął mnie niewczesny adwersarz):
- Pisząc, że „władze publiczne z zasady mogą finansować wyłącznie cele prawem uznane za dobra, a formacja religijna do nich nie należy” – wbrew temu, co twierdzi autor – nie „neguję zasady neutralności światopoglądowej państwa, które nie uważa religijności ani za dobrą, ani za złą”. Właśnie dlatego, że państwo neutralne światopoglądowo nie uważa religii ani za dobrą, ani za złą, NIE UWAŻA JEJ RÓWNIEŻ ZA DOBRĄ, o czym właśnie mówi zacytowane wyżej zdanie z mojego artykułu. Troszeczkę logiki, Księże Dobrodzieju!
- Nidy i nigdzie ani wprost, ani aluzyjnie nie twierdziłem, jak to kłamliwie i w złej wierze przypisuje mi ks. Dostatni, że „chrześcijaństwo jest złem zniewalającym człowieka”. Twierdzę – i to również w inkryminowanym tekście – wprost i jednoznacznie coś przeciwnego. Tego typu uprzejme sądy (odnośnie do różnych „sekt”, „liberałów”, New Age, masonów czy ateizmu) są zresztą akurat specjalnością Kościoła – na pewno zaś nie moją.
- Nie jest prawdą, że nie odróżniam Stolicy Apostolskiej od Watykanu, co miałoby mnie, zdaniem ks. Dostatniego, kompromitować. Mój artykuł o konkordacie nie daje do takiego zarzutu najmniejszych nawet podstaw. Każdy człowiek mający minimalne wykształcenie wie, co to jest metonimia i doskonale rozumie, że ten, kto na państwo polskie powie „Warszawa”, nie wykazuje się brakiem wiedzy, iż Polska rozciąga się poza swoją stolicę, a kto na Stolicę Apostolską powie Watykan, ten nie jest nieświadomy tego, że obok tejże Stolicy Apostolskiej istnieje jeszcze taki twór polityczny, jak Watykan właśnie. Ja swoje teksty piszę dla ludzi inteligentnych i mających to minimum dobrej woli, które pozwala czytać tekst ze zrozumieniem, a nie tylko słuchać „głosów” we własnej głowie.
- Z faktu, że propaganda komunistyczna głosiła, że Kościół złamał konkordat z 1925 r. mianując niemieckich biskupów w polskich diecezjach, nie wynika, że nie jest to prawdą. Argument z „języka stalinistów” jest po prostu idiotyczny. Czy jak komunista mówi „dzień dobry”, to uczciwy człowiek ma mówić zamiast tego „do widzenia”? Dodam jeszcze (gazeta to wyrzuciła), że 1 września razem z Hitlerem na Polskę napadł ze swoimi oddziałami ks. Tiso, marionetkowy kacyk Słowacji, kontrolowany przez Hitlera i – z racji duchownego stanu – przez papieża. To też było w duchu konkordatu? W ogóle strasznie fajnie się wobec Polski i Polaków zachowywał ten Pius XII. A jak na Niemców nadawał! A z jaką troską mówił o naszych! No, dusza człowiek. Proszę Ojca, czasem lepiej już cicho siedzieć, naprawdę.
- Nie odbieram katolikom prawa do lekcji religii, kapelanów itp. Niczego takiego w swoim artykule nie piszę. Trzeba by oczywiście rozważyć, kto ma za to wszystko płacić. Ale o tym ten akurat mój tekst nie mówi. Mówi za to, owszem, ogólnie, o przywilejach Kościoła. Czy ks. Dostatni chciałby nam zasugerować, jakoby miał coś w rodzaju wątpliwości, że Kościół katolicki w RP korzysta z rozmaitych przywilejów? I tak nie uwierzymy, że takowe wątpliwości ma. Sugerowany zaś przez księdza argument, że są one należne, bo katolików jest dużo, nie ma związku z moim tekstem, ale skoro już go ksiądz Dostatni podnosi, to odpowiadam, że przywileje są raczej dla najsłabszych, a nie dla najsilniejszych. Tak przynajmniej uczy etyka katolicka.
- Bzdurą jest, jakobym „czystą demagogią” było to, co piszę w swym tekście o odzyskiwaniu utraconych majątków przez Kościół. Nie twierdzę, że Kościołowi nie należy się zwrot utraconego majątku, a w swoim artykule wspominam jedynie o skandalicznej, korupcjogennej konstrukcji prawnej w komunistycznej ustawie powołującej tzw. „komisje majątkowe”, działające jak sądy kapturowe. A tak przy okazji, to fakt, że przyłapany na licznych malwersacjach przy zwrocie majątków, Kościół – nie negując, że takowe miały miejsce – NIE OŚWIADCZYŁ, że w razie udowodnienia nadużyć, zwróci bezprawnie przejęte dobra, jest moralnie porażający. Co gorsza rzecznik episkopatu powiedział, że „nie ma mowy o żadnym zwracaniu” (z roszczeniami, to proszę, zgodnie z prawem – do skarbu państwa)! Nie trzeba być uczciwym, by wiedzieć i głosić, że niesłusznie zabrane, wyłudzone czy ukradzione dobra trzeba zwrócić. Wystarczy chcieć udawać uczciwego. Albo choćby udawać kogoś, kto uczciwego udaje. Cóż, nawet i tego, widać, zabrakło.
- Nigdy nie odbierałem biskupom prawa do wolności słowa! Co za bzdura! Twierdzę jedynie, że prawo to mają jako osoby prywatne, natomiast jako biskupi, reprezentujący stanowisko Watykanu, prawa do monitowania i epatowania swoimi życzeniami odnośnie do rządzenia Polską i stanowienia w Polsce prawa – z mocy konkordatu – nie mają. Listy episkopatu z pouczeniami do sejmu czy rządu stanowią oczywiste naruszenie zobowiązania do poszanowania autonomii państwa. I niech o. Dostatni nie udaje, że nie rozumie, co napisałem, bo wyrażam się jasno.
- Nie jest prawdą, jakobym napisał, że księża w Polsce nie płacą podatku dochodowego. Zasugerowałem jedynie, że podatku takiego nie płacą biskupi. O. Dostatni twierdzi, że biskupi płacą podatek od pensji, jaką dostają z kurii. Być może to prawda, ale wątpię. O tym, że niektórzy biskupi nie ślą żadnych PITów do Urzędów Skarbowych słyszałem ze źródeł kościelnych. Jeśli się okaże, że się pomyliłem, to przepraszam, jakkolwiek jest to sprawa zupełnie w kontekście meritum mojego artykułu drugorzędna. Byłoby dobrze, gdyby po prostu władze fiskalne lub episkopat wydały w tej sprawie jasne oświadczenie, kończąc te latami trwające spory. Swoją drogą nazywanie tej jałmużny (małe kilkaset zł miesięcznie od parafii) płaconej przez proboszczów i wikarych fiskusowi „ryczałtowym podatkiem” jest doprawdy zbytkiem przewrotności. Płacę nieporównanie większe podatki dochodowe niż księża i naprawdę nie wiem, dlaczego. A może ks. Dostatni wie?
Ks. Dostani twierdzi protekcjonalnie, że „rozmowa ze środowiskiem Jana Hartmana, Magdaleny Środy i Wandy Nowickiej możliwa jest tylko pod warunkiem, że odrobią oni pewną lekcję”. Otóż to ks. Dostatni ma lekcję do odrobienia. Lekcję minimalnej kultury osobistej, minimalnej uczciwości intelektualnej i rudymentów logicznego myślenia. Czy o. Dostatni myśli, że prof. Jan Hartman jest jakimś małym chłystkiem czy gówniarzem, którego można zrugać albo załatwić paroma chamskimi parsknięciami ad personam? Czy naprawdę Kościół zamierza brać udział w debacie na swój temat takie wystawiając wojska? A może lepszych nie ma?