Brukselskie gdybania
Przed nami ostatni miesiąc kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego, a za nami pierwszy jej etap. Listy zarejestrowane – ogary poszły w las. Warto pokusić się o ocenę sytuacji i prognozy. Prognozy, zaznaczam to od razu, chwiejne, bo wszystko może się zdarzyć i niewiele od nas zależy.
Będą to więc najdziwniejsze wybory w krótkiej historii naszego udziału we wspólnej europejskiej demokracji. Odbędą się bowiem poniekąd pod dyktando Rosji. Któż by się czegoś takiego mógł spodziewać? Życie pisze dziwne i groźne scenariusze. Ten, który odgrywamy dzisiaj, jest i dziwny, i groźny. Oto Putin ma w ręku pokrętełko, którym sterować może do woli napięciem i lękiem Europy aż do 25 maja, kiedy to u nas odbędą się wybory do PE, a na Ukrainie wybory prezydenckie. Celem taktycznym Putina jest niedopuszczenie do wyborów na Ukrainie albo przynajmniej zakłócenie ich w taki sposób, aby były możliwie najmniej wiarygodne, zaś wyłoniony prezydent w swej władzy jak najmniej legitymizowany. Zakładam, że cel osiągnie, a przy okazji z niemałą satysfakcją dokuczy Europie, wywierając wpływ na wyniki wyborów do PE, a w konsekwencji nawet wpływając na kształt Komisji Europejskiej. I owszem – wygląda dziś na to, że prawica, wbrew wcześniejszym kalkulacjom, utrzyma przewagę w PE.
Eskalacja lęku sprzyja rządom, a więc na przykład Merkel i Tuskowi, lecz również partiom nacjonalistycznym i reakcyjnym. Ugrupowania w typie Solidarnej Polski czy Kongresu Nowej Prawicy, rozładowujące lęk pychą, egzaltacją religijno-nacjonalistyczną i buńczucznością, na pewno dziś zyskują. Wyprowadzam stąd wniosek, że wybory do PE w Polsce wygra w końcu partia rządząca i zarządzająca lękiem, czyli PO, a któreś z ugrupowań radykalnych przekroczy próg. Pewnie będzie to partia Ziobry. PiSowi część głosów odbiorą SP i partia Gowina. Łączny wynik prawicy (bez PO) – od KNP, poprzez PSL, Gowina, Ziobrę, narodowców, aż po PiS, pewnie przekroczy 40%. PO zbierze swoje 28-30%, więc dla lewicy pozostanie mniej niż 30% i jakieś 12 mandatów. Podzielą się tym SLD i Europa Plus Twój Ruch, jakkolwiek SLD zrobi zapewne trochę lepszy wynik. Jakieś 5-6% głosów (głownie oddanych na prawicę) przypadnie na komitety, które nie przekroczą progu. Wszystko to przy założeniu, że dręczenie Ukrainy przez Putina utrzyma się z grubsza na obecnym poziomie.
Te szacunki, chcąc nie chcąc, opieram na sondażach, jakkolwiek ich urok jest wysoce wątpliwy. Przede wszystkim większość ludzi nie myśli jeszcze o tych wyborach i nie bardzo wie, na jakie pytania odpowiada. Część sondaży robionych jest na solidnie losowanych próbach, a więc również na wsi i w małych miasteczkach, gdzie frekwencja będzie bardzo niska, natomiast skłonność do deklarowania udziału w wyborach na tyle wysoka, że ostatecznie bierze się pod uwagę odpowiedzi mnóstwa ludzi, którzy prawie na pewno nie pójdą głosować. W dodatku Polacy lubią podawać w sondażu jedno, a głosować w końcu inaczej, bo traktują sondaż jako coś w rodzaju drugiego (a chronologicznie pierwszego) głosowania, w którym dają wyraz swojemu długoterminowemu przywiązaniu wyborczemu, a nie tlącemu się w nich procesowi zmiany politycznych skłonności. I tak wyborca PO, myślący o rozstaniu się ze swoją partią, lecz mający poczucie, że nie ma dokąd uciec, w sondażu jeszcze skreśli PO, jednak w intymnym akcie wyborczym, za kotarką może sobie ulżyć i postawić krzyżyk na EPTR. Takie zjawiska są w zasadzie nieuchwytne i niewymierne. Nie można nawet w przybliżeniu oszacować ich zakłócającego wpływu na sondaże. Można wszelako powiedzieć z całą pewnością, że czym bliżej wyborów, tym sondaże mówić będą nam więcej. Politolodzy twierdzą, że Polacy tak naprawdę decydują się w ostatnich dwóch tygodniach. Musimy więc jeszcze chwilę poczekać.
Najciekawsza sytuacja wyborcza jest w okręgu 10, czyli Małopolska-Świętokrzyskie, gdzie szanse mają w zasadzie wszyscy. Nie dość, że skrajna prawica wystawiła tu wszystkich swoich liderów i trybunów (a to podnosi frekwencję), to jeszcze zanosi się na to, że z powodu referendum na temat zimowych igrzysk olimpijskich, ścieżek rowerowych, metra i monitoringu ulic, frekwencja w Krakowie wzrośnie tak bardzo, że okręg zwiększy liczbę mandatów do 8. Przed pięcioma laty frekwencja w Krakowie wyniosła 30% (przy 26% w całym okręgu) – teraz zapewne będzie o kilka procent wyższa. To może wystarczyć, aby z 7 mandatów zrobiło się 8 (swoją drogą nie wiem, czy ordynacja wyborcza nie powinna wykluczać referendów przy wyborach, w których liczba mandatów zależy od frekwencji…). Zmieni się również przekrój społeczny wyborców, bo będą to większej liczbie wyborcy krakowscy, czyli wielkomiejscy. I tu mamy dwa pytania: na kogo zagłosują ci, którzy nie poszliby na eurowybory, lecz mimo to zagłosują przy okazji referendum? Raczej nie na PO, bo skoro nie chcieli głosować, to znaczy, że władzy nie lubią. No i drugie pytanie, już nie tylko krakowskie: jak zachowa się młodzież idąca bardzo licznie tym razem na wybory pierwszy raz w życiu? To są aż trzy roczniki – milion ludzi. Fajnie jest pójść pierwszy raz na wybory, przeto zakładam, że wybierze się z tego połowa. A to oznacza ok. 5,5% wyborców głosujących. To więcej niż potrzeba do przekroczenia progu. Zakładam, że w tej grupie duże poparcie będzie miał Korwin-Mikke, gdyż arogancja i anarchizm przemawia najbardziej do najmłodszych. Czy również EPTR skorzysta na młodzieńczych temperamentach? Pewnie trochę tak. Generalnie jednak najmłodsze pół miliona spośród zapewne blisko 8 milionów, które pójdą na wybory, to wielka niewiadoma i być może języczek u wagi, który przesądzi o tym, która z małych partii skrajnej prawicy zwycięży w swojej konkurencji. Oj, warto powalczyć o najmłodszych w tej kampanii.
No to teraz zapamiętajcie, com rzekł i podtykajcie mi pod nos, gdybym się srodze pomylił 🙂