Piękni ’68
Poznajecie tę piękność?Tak, to sama Irena Lasota, nieustraszona obrończyni praw człowieka, niezłomna opozycjonistka, jedna z legend Marca i całego pokolenia ’68.
Było tam wiele pięknych kobiet. Irena Grudzińska, Irena Smolar, Barbara Toruńczyk, Anka Kowalska, Hanna Hartmanówna… Z rodzinnych powodów już jako pacholę i podrostek miałem czasami styczność z niektórymi bohaterami tego Paradisus Polonorum et Judaeorum, jak to wtedy postrzegałem. Ci o pokolenie ode mnie starsi piękni ludzie zdawali mi się zawsze półbogami, złotymi dziećmi niedościgłych lat sześćdziesiątych, a jeśli czegoś w ogóle żałowałem, to tego, że nie urodziłem się dwadzieścia lat wcześniej.
Ach, i oto dziś trzymam w ręku popełniony w dzisiejszym „PlusieMinusie” Rzepy skromny, acz klasyczny w formie, nienaganny w każdym calu paszkwilik Lasoty „Biedny profesor Hartman” (na szczęście nie patrzy na getto!), a na monitorze wyświetlam owo miraculo hebraeum, młodą Irenę Lasotę. Czy rozumiecie tę perwersję? To ona mnie tak upokarza i chłosta! Ratunku, piękna kobieta mnie bije! Gdzieś tak pół wieku od daty wykonania tego zdjęcia ta sama (jednak ta sama!) niewiasta pastwi się nad biednym, wówczas jeszcze na świat nieprzyszłym biedaczyną, z całą finezją retoryki paszkwilu, jakiej można było nauczyć się tylko z reżimowej prasy owych czasów, gdy jedni byli piękni i młodzi, a inni dopiero na świat przychodzili.
Do tonu protekcjonalnego ze strony marcowych bogów jestem przyzwyczajony. Dzieciństwo upłynęło mi wszak pośród uszczypliwości tych pięknych trzydziestoletnich. Zawsze myślałem, że jak dorosnę, będą mi za to mówić: „Jasiu, jaki z ciebie grzeczny chłopczyk. Czy możesz mi podać, synku, moje okulary?”. Ireny Lasoty akurat nie miałem zaszczytu, ale dla mnie one wszystkie zlewają się w jedną czarnooką ewige Weiblichkeit. A to, jak wiadomo, czarcie nasienie.
Oto więc można się dowiedzieć od Ireny Lasoty, że Hartman to taki niepoważny profesorek, któremu się trochę przewróciło w głowie, a innym takoż na jego punkcie. Właściwie nie wiedzieć czemu, bo ciągle przecież wygaduje jakieś głupstwa (o czym Lasota, jak zastrzega, już pisywała), niestety brane przez durnowate media i urzędników za dobrą monetę.
No ale teraz to już naprawdę wyszło szydło z worka i jaki Hartman jest, każdy widzi. Stało się, co musiało się stać.
Błaznowaty pseudointelektualny celebryta sam sobie podstawił nogę i śmieszna kariera w jednej chwili się skończyła. Mydlana bańka prysła.
Szczytem tej operetkowej kariery był udział w zespole etycznym przy ministrze zdrowia, który zresztą sensu ma tyle, co dworacka klaka i w ogóle jest sam w sobie dość śmieszny. No ale to już przeszłość, bo Hartmana wyrzucili. Z UJ nie należy, bo to poniżej godności czcigodnej universitas, jednakowoż urzędnicy, jeśli mają odrobinę szacunku dla samych siebie, powinni się zreflektować i oczyścić swoje nadworne gremia z tego skompromitowanego i kompromitującego elementu. Inaczej wyjdą bowiem na klakierów błazna, a więc sami się zbłaźnią.
Pointa jest więc jasna: czystkę tak szczęśliwie już rozpoczętą należy doprowadzić do końca. Nie ma miejsca w ojczyźnie dla elementu błazeńskiego i sprośnego!
Jestem pod wrażeniem. Felieton Lasoty to prawdziwy majstersztyk techniki niszczenia człowieka. Podobnych produkcji na mój skromny temat ukazało się w ostatnich tygodniach kilkanaście, ale żadna nie jest tak doskonała.
Bo mamy tu wszystko. Autorka wykazuje się wiedzą w przedmiocie – podaje dane z Wikipedii, a nawet mówi, czym zajmuje się zawodowo jej ofiara (wprawdzie informacje o tzw. heurystyce, której poświęciłem książkę, są jakąś horrendalną brednią, ale mniejsza); to dodaje testowi wiarygodności. Dyskretne zaznaczenie, iż krytykuje się delikwenta nie pierwszy raz, a więc niekoniunkturalnie, broń Boże, podnosi tę wiarygodność na wyżyny iście talmudyczne. No ale jak jeszcze do tego odda mu się, tu i tam, odrobinę sprawiedliwości, to doprawdy wątpliwości wszelkie znikają – objawienie jest pełne i pewne.
To naprawdę wyważona i obiektywna ocena! Któżby jeszcze w to wątpił! Tak umocowana etycznie autorka, stanąwszy na wyżynach protekcjonalności i lekceważenia, może teraz ugodzić swą ofiarę niezawodnym strzałem prosto w serce.
Hejże tam, ministrowie! Będziecie jeszcze trzymać tego upadłego błazna, hę?
I tak oto ginę z ręki pięknej kobiety, jako jej sto trzynasta zapewne ofiara. Wy wszyscy, liczni – jak sądzę – starsi panowie, którym Irena złamała serca samym swym istnieniem, samym oka błyskiem, dołączam dziś do Was!
Weźcie mnie pomiędzy siebie, byśmy mogli opowiedzieć sobie swoje historie, dla ukojenia zranionych dusz. Jakom, pewnikiem, najmłodszy pośród was, będę Wam robił mocnej herbaty. Takiej herbaty, jaką piją tylko piękni ’68!
PS W całej tej bzdurnej krotochwili z tekstem Lasoty jest jedna sprawa poważna. Otóż w każdym cywilizowanym kraju istnieją narodowe komitety bioetyczne, złożone ze specjalistów-bioetyków (lekarzy, prawników, etyków), których zadaniem jest współtworzenie prawa medycznego i monitorowanie ryzykownych zjawisk w zarządzaniu ochroną zdrowia, świadczeniu usług medycznych oraz w badaniach naukowych. W Polsce wciąż nie ma takiego ciała, bo albo musiałoby ono być kościelne, albo byłoby przez Kościół skutecznie kontestowane i zwalczane. Dlatego ogromnie uradowałem się, gdy półtora roku temu zadzwonił do mnie Bartosz Arłukowicz z propozycją, abyśmy na dobry początek stworzyli zalążek komitetu bioetycznego w postaci Zespołu do spraw etyki w ochronie zdrowia. Zespół, mający wprawdzie tylko ów skromny status jednego z ponad siedemdziesięciu zespołów doradczych działających przy rządzie RP, faktycznie wkrótce powstał, a jego skład jest doborowy.
Szefuje mu wieceminister Igor Winnicki-Radziewicz, a zastępcą jest prof. Paweł Łuków. W ciągu kilku miesięcy napisaliśmy pierwsze opracowanie „Konflikt interesów w ochronie zdrowia”, w którym odnosimy się szczegółowo do najbardziej drażliwych kwestii, jak np. równoległe zatrudnienie lekarzy w publicznych i niepublicznych ZOZ oraz transfery pacjentów pomiędzy oboma sektorami. To naprawdę świetny i niezwykle potrzebny dokument. Po konsultacjach z samorządami zawodowymi zawodów medycznych miał zostać uroczyście opublikowany przez ministra, a zawarte w nim zalecenia dobrych praktyk miały się stać zaleceniami ministerstwa.
Konsultacje się zakończyły, a publikacji jak nie było, tak nie ma. Polityczni doradcy ministra najwyraźniej zaaresztowali dokument, i to razem z całym zespołem, który od miesięcy się już nie zbiera. Minister Arłukowicz wykazał się przed rokiem wielką odwagą, powołując zespół (spotkała go z tego powodu masywna krytyka), lecz gdy jego osobista polityczna pozycja nieco osłabła, zabrakło mu już śmiałości, by zebrać plon z tego zasiewu. A może teraz, gdy odchodzi z urzędu i niewiele ma do stracenia, zaś na względy premierki w żadnym razie liczyć nie może, zbierze się w sobie i puści w świat ten pionierski dokument, śmiało, kompetentnie i prawdomównie odnoszący się do trudnych spraw materialnych i zawodowych interesów lekarzy?