Don Palikot
Janusz Palikot był jak Hrabia Monte Christo – bogaty, dzielny i nieustraszony – a dziś jest jak Don Kichot – szalony i nieszczęśliwy.
Jak to z szalonymi bywa, jest jedynym, który tego szaleństwa nie zauważa. Jak ów sławny błędny rycerz przemierzał Manchę, on przemierza Polskę w towarzystwie jakiegoś giermka, wygłaszając przemowy do przypadkowych przechodniów o wiekopomnych czynach, których zamierza dokonać bądź już dokonał.
Nie ma pojęcia, że jest sam, a nawet gorzej niż sam – otoczony najwyżej setką oddanych i tak żałośnie nic niemogących wielbicieli na śmierć i życie. W oparach narcystycznej mitomanii, pośród paranoicznych wizji spisku zastępów Brutusów – śni swój sen o wielkości i posłannictwie, dla którego poświęcić trzeba te wszystkie małostki ludzi pospolitych: lojalność, rzetelność, wiarygodność, koleżeństwo… Jak każdy człek kochający siebie ponad wszystko na świecie – Janusz Palikot jest święcie przekonany, że prawda i słuszność to jest dokładnie to, co robi i mówi Janusz Palikot. On jest miarą i definicją. I co mu zrobisz?
Narcyz umie czarować jak nikt. Podobając się sobie, roztacza aurę uwielbienia, w której jednostki nieodporne tracą zdolność trzeźwego osądu, a nawet rozum. Uwiedzeni pięknymi słówkami, zakochują się, a potem brną, w imię wierności swym własnym uczuciom i ideałom. Nie jestem gejem, a Janusz Palikot nie jest piękny, niemniej jednak jest to mężczyzna, który mnie emocjonalnie uwiódł. Ani przez chwilę nie miałem wątpliwości co do jego wad – mitomanii, autorytaryzmu, nielojalności – niemniej jednak skoro kochałem, to kochałem. Kto by tam rozdrabniał się nad wadami wybranka serca. Byłem jednym z wielu. Takich jak ja było setki.
Przez kilkanaście miesięcy ciężko pracowałem nad projektem (bo dzisiaj wszystko – od płyty z muzyką po partię polityczną – jest „projektem”), łudząc się, że jeszcze tydzień albo miesiąc, a Janusz wreszcie się otrząśnie i zrozumie, że nie da się działać w pojedynkę, że partia musi być transparentna, że ludzi w „strukturach” trzeba szanować i wspierać ich działalność. I tak dalej. Ciągle, do znudzenia, przepowiadaliśmy sobie na naszych konwektyklach te wartości: kolektywność, koleżeństwo, transparencja, dynamiczna współpraca ze strukturami. Ale nic z tego nie wychodziło.
Za każdym razem okazywało się, że cyrk jego i małpy jego. Byliśmy wszyscy wyłącznie rekwizytami w monodramie pod tytułem „Kariera Janusza Palikota”. Egotyzm Janusza był tak oczywisty, że aż trudno było w niego uwierzyć. W połączeniu z nieodartym urokiem osobistym i porywającą retoryką tworzył jakąś ogłupiającą nas wszystkich, niemalże narkotyczną mieszankę. Każdy z nas, bliskich współpracowników, miał poczucie, że wiąże go z przewodniczącym nić zaufania, bo z każdym spotykał się prywatnie i prywatnie rozmawiał. Każdemu coś tam krytycznie mówił o innych, „spiskował”, z czegoś tam się zwierzał. Wydawało się nam, że to jest coś w rodzaju bliskiego koleżeństwa, ocierającego się o przyjaźń. Czy to była manipulacja?
I tak, i nie. Bo przecież narcyz tak właśnie postępuje – dla niego granie ludźmi i ich uczuciami jest czymś spontanicznym i naturalnym. Po prostu tak kształtuje swoje relacje. A potem na takiego skołowanego delikwenta lub delikwentkę przychodzi brutalne odrzucenie i szok, zmieniając odtrąconego wielbiciela w najzacieklejszego wroga. Zdumiewająca przemiana, którą widziałem na własne oczy kilkanaście razy. Potworne kalumnie i oszczerstwa, które nagle spadają na człowieka jak zimny grad w środku letniego dnia. Stupor i niedowierzanie. Wreszcie gniew i pragnienie zemsty, które trzeba w sobie tłumić, aby zachować twarz.
Don Palikot wędruje przez świat z setką wyimaginowanych noży wbitych w plecy, skacząc przez niezliczone prawdziwe i urojone kłody. Szuka swego przeznaczenia, którym ma być chwała Janusza Odnowiciela. Niczym jakiś nowy Hiob-pyszałek ufa Panu, że ów poddając go próbie, przygotowuje go do wielkich rzeczy. Musi wreszcie stać się to Coś. Z wiarą się nie dyskutuje. Wiara mówi Januszowi: jakoś nazbieram te cholerne podpisy, potem wystartuję i dostanę ponad 5 proc., potem zrobię listę i znowu wejdę. A rozum mówi: resztki po Twoim Ruchu i klubie nazbierają mi 20 tys. podpisów… Skąd wziąć resztę…?
Kampania będzie się toczyć w rytmie dawkowanych informacji o zaginionych milionach partii i przyniesie może 2, może 3 proc. A po wyborach będzie wokół błędnego rycerza straszna próżnia, bo wszyscy już albo wyrzuceni, albo sami uciekli. Ani dawni koledzy, ani PO, ani nowy projekt lewicowy – nikt nie będzie chciał Don Kichota Nielojalskiego. Dziennikarze będą coraz natarczywiej pytać o kasę, grunt będzie coraz gorętszy, adwokaci będą coraz drożsi. A potem koniec kadencji i smętne, samotne sprzątanie po tym nieudanym bankiecie.
Lecz dziś jeszcze palą się światła rampy i możliwe jest wyjście z honorem. Gdyby Janusz Palikot kierował się rozumiem, a nie automitologią i nieszczerymi podszeptami płatnych doradców, ujrzałby swoje rozpaczliwe położenie i uczynił jedyną rzecz, która mogłaby mu zjednać dzisiaj szacunek: posypałby głowę popiołem, wycofał się z wyborów i poprosił swoich zwolenników, których wszak ciągle ma dobre trzysta tysięcy, aby poparli w wyborach jedną z kandydatek lewicowych, które sam przecież wprowadził do Sejmu.
Wszyscy doceniliby ten gest i zrobiliby miejsce przy stole dla Janusza w przyszłym projekcie odnowy lewicy. Ale on się nie wycofa. Zamówi sondaż, który przekona go, że ma 6 proc. i że powtórka z „efektu nowości” jest możliwa. Nie siądzie do stołu, bo umie siedzieć wyłącznie na miejscu szefa. Woli być szefem choćby już tylko jednoosobowej partii „Janusz Palikot”, niż być choćby drugim, a nawet współszefem. Taki charakter. Ach, gdzie te czasy! Przy Tusku byłby wicepremierem. A tak…
Upadek Twojego Ruchu jest porażką i winą wielu osób. Również moją. Niewiele brakowało – gdyby w zarządzaniu partią było choć odrobinę porządku i profesjonalizmu. Gdyby finanse były pod kontrolą. Gdyby, gdyby… Wydaje się to takie łatwe, a w rzeczywistości jest czymś ponad siły. Nie wiem, skąd bierze się ten bałagan i niemoc i dlaczego tak trudno jest nad tym leniwym żywiołem organizacyjnej entropii zapanować.
Janusz, wbrew pozorom, nie miał pojęcia o zarządzaniu partią. A ci, co mieli pojęcie, nie mieli głosu. Ach, szkoda gadać. Jednak co się zrobiło, to się zrobiło. Janusz Palikot i my wszyscy razem dokonaliśmy przełomu retorycznego w polskiej polityce. Jeśli nie ma już odwrotu z drogi prowadzącej na zachód, ku świeckiemu państwu wolnych i równych, to dzięki Ruchowi Palikota – Twojemu Ruchowi. Janusz nie będzie rozdziałem historii Polski XXI wieku. Ale będzie przypisem.
Jego osobisty upadek i koniec Twojego Ruchu już tego przypisu nie wymażą. Było malowniczo, było frustrująco, było pouczająco. Dziękuję za tę przygodę, krzywdę postaram się kiedyś wybaczyć (jednak to musi potrwać) i życzę nowych pięknych wyzwań i fascynacji. Nie tylko sobą samym.