Pielęgniarki! Do boju!
Jestem całym sercem po stronie protestujących w Warszawie pielęgniarek! Pracująca osiem godzin dziennie w publicznym zakładzie opieki zdrowotnej pielęgniarka otrzymuje poniżej 2000 zł netto. Z dyżurami i dodatkami może mieć, powiedzmy, 2500 na rękę. Niektóre odrobinę więcej – za cenę harówy.
To oznacza, że pielęgniarka zarabia w Polsce mniej więcej jedną trzecią tego co lekarz. I dotyczy to również pielęgniarki z tytułem magistra pielęgniarstwa, czyli z wykształceniem na poziomie równym lekarzowi. Są to proporcje w polskich warunkach drastycznie niesprawiedliwe. Z uwagi na większą odpowiedzialność lekarza rzeczą naturalną jest, że zarabia więcej niż pielęgniarka. Tak jest wszędzie na świecie. Tyle że siła nabywcza pensji pielęgniarki we wszystkich krajach Zachodu jest kilkukrotnie wyższa niż w Polsce i o żadnym z tych krajów nie można powiedzieć, że pielęgniarki pracują tam za grosze i nie mają z czego żyć.
A o polskiej publicznej służbie zdrowia (podobno ten termin wyszedł z mody…) można to powiedzieć jak najbardziej. I co więcej: można powiedzieć, że podlegają systematycznemu wyzyskowi. Pielęgniarka mówi: ja pracuję – zarabia mąż…
Oszczędzanie na pielęgniarkach jest w dużej mierze konsekwencją ogromnego wzrostu płac lekarzy w ciągu ostatniej dekady. To w dużej mierze kosztem pielęgniarskiej biedy lekarz „na dzień dobry” dostaje 4000, a po kilku latach pracy i po specjalizacji drugie tyle. Nie ma co udawać, że te sprzężone ze sobą zawody, czyli lekarze i pielęgniarki, pozostają w dobrych relacjach. Łączą je złożone stosunki, w których partnerstwo nieraz ustępuje przed odruchowym paternalizmem i egoizmem silniejszej (choć mniej licznej) korporacji lekarskiej. A nad tym wszystkim unoszą się w dodatku atawizmy kulturowe: dawny wizerunek pielęgniarki jako robotnicy i lekarskiej posługaczki, ewentualnie „siostry miłosierdzia”, a także, najbanalniej w świecie, męska dominacja.
Niepłacenie pielęgniarkom jest głupie i nieopłacalne, także ekonomicznie. Jego konsekwencją jest exodus polskich pielęgniarek na Zachód. Płacimy za ich wykształcenie, a one – całkiem słusznie – wybierają pracę, za którą zapłacą im trzy albo cztery razy więcej niż w Polsce. To dla nas czysta strata. Ponadto przepracowane pielęgniarki są mniej efektywne, a ich niedobór powoduje ryzyko dla pacjentów.
Płace to niejedyny problem w pielęgniarstwie. Nadal nie zreformowano uprawnień pielęgniarskich, które trzeba poszerzyć z uwagi na ogromny wzrost wykształcenia pielęgniarek, a także zróżnicować z racji znaczącego rozwarstwienia kompetencji w tej grupie zawodowej (od absolwentów średnich szkół pielęgniarskich aż po uniwersyteckich magistrów).
Nadal wynikające z przepisów prawa i obowiązki pielęgniarek rozmijają się ze zwyczajowym zakresem zleceń lekarskich i dawno ustalonym zakresem autonomii pielęgniarki w podejmowaniu decyzji i wykonywaniu czynności. Tego nie załatwi rząd. To kwestia kultury klinicznej, a przede wszystkim osobistej kultury lekarzy, którzy nazbyt często jeszcze traktują pielęgniarki jak służbę, i to taką, którą można się wysługiwać w sprawach nominalnie przynależnych lekarzowi – i chodzi tu zarówno o czynności medyczne, jak i biurokratyczne. Na dyżurze śpi lekarz. Pielęgniarka nie śpi, a za to robi wiele, by lekarz mógł spać. Bo przecież „ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś”. Tak się tu sprawy mają i dalszy komentarz jest zbędny.
A gdy lekarz wstanie, mówi do pielęgniarki, na przykład magistra: Pani Aniu, kawy! A ona odpowiada owemu lekarzowi (bez doktoratu): zaraz będzie, Panie Doktorze. Z kawą bywa różnie, ale z „Panią Anią” i „Doktorem” to norma. Patriarchalizm w medycynie ma się dobrze mimo tak wielu kobiet-lekarzy. A polskim pielęgniarkom, najczęściej należącym do konserwatywnych dość środowisk społecznych, trudno jest z nim walczyć. Jest on bowiem trochę tabu, a trochę jest po prostu akceptowany. Dlatego działaczki związkowe skupiają się na sprawach ekonomicznych. Przyjdzie czas, gdy znajdą odwagę, aby jasno wyartykułować swoje problemy w relacjach z lekarzami. Prędzej czy później te sprawy będą musiały stać się przedmiotem dyskusji i negocjacji między obiema korporacjami. Ale to jeszcze parę lat.
Tymczasem radzę rządowi, żeby tym razem nie wykiwał pielęgniarek. Cztery coroczne podwyżki o 400 zł to już brzmi sensownie. Byleby to było naprawdę. Jeśli jednak władza i tym razem będzie pielęgniarkami manipulować i w końcu odeśle je z nic niewartymi, mglistymi zapowiedziami, to one zagłosują na PiS. I mogą to być właśnie te głosy, które przesądzą o tym, że Kaczyński zostanie „naczelnikiem państwa”. Lepiej z tym ogniem dziś nie igrać.
A pielęgniarkom życzę determinacji i odwagi. Nie poddawajcie się szantażowi moralnemu. Macie prawo do strajku i macie prawo do skromnych nawet, ale przyzwoitych zarobków. Do boju!