Upadek Solidarności
Historia NSZZ Solidarność rozpoczęła się od gadżetu: wielgachnego długopisu, którym Lech Wałęsa podpisywał porozumienie z rządem. I kończy się ta historia po 35 latach również gadżetem: wyszywanym ręczniczkiem dla pieska nowego przewodniczącego związku Piotra Dudy.
Ten ręczniczek przejdzie do historii jako symbol degeneracji i upadku tego, co przez cała lata 80. było symbolem, dumą i nadzieją współczesnej Polski. Sprawca tego ostatniego pohańbienia imienia Solidarności, jeśli chce zachować resztki honoru i zatrzymać katastrofę moralną związku, który wpadł w jego niegodne łapy, powinien podać się do dymisji. Tak, tak. Z przeciwnego brzegu, przez cały dzielący nas obszar życia publicznego, w którym obaj tak różnie uczestniczymy, wołam do pana głośno: ustąp ze stanowiska! W imię pamięci Bronisława Geremka i Jacka Kuronia, a także w ich imieniu – bo z pewnością by się ze mną zgodzili – wzywam pana do oddania NSSZ Solidarność w godniejsze ręce.
Wina Piotra Dudy została udowodniona ponad wszelką wątpliwość. Przewodniczący Solidarności traktował przedsiębiorstwo zależne od związku i służące zarabianiu na cele związkowe jak swoją prywatną własność. Wraz z rodziną i znajomymi wielokrotnie korzystał z luksusowych usług hotelowych, których koszty pokrywała firma. Co gorsza, hotel, którego faktycznym szefem był Duda, a realnym właścicielem Solidarność, zatrudniał pracowników za najniższe wynagrodzenie na umowy śmieciowe. Jako pracodawca Solidarność Dudy zachowuje się jak bezwzględny kapitalista, a sam przewodniczący stał się karykaturą kapitalisty i burżuja, praktykując pańskie narowy w przaśnym, robociarskim wydaniu. To żałosne i żenujące.
O Solidarności mówiło się już od dwudziestu lat, że utraciła etos i powagę. Że stała się nieodpowiedzialną, hałaśliwą, a często brutalną korporacją pracowniczą, uciekającą się do metod siłowych, nieliczącą się z dobrem przedsiębiorstw, destrukcyjną i w niepohamowany sposób roszczeniową. Inteligencja pocieszała się, że przecież to normalna kolej rzeczy, bo w normalnym wolnym kraju związek jest związkiem, a rolą związku jest walka. Po prostu tak musiało być.
Później okazało się, że kierownictwo Solidarności zadekowało się w kruchcie, a jej zastępy walczą w wojnie PiS z PO. Solidarność jako przybudówka partii będącej prostą kontynuacją PRL-owskiego autorytaryzmu, zaściankowości i konserwatyzmu to zaiste chichot historii. Inteligencja spuściła głowy i zamilkła. Ale jeszcze pięć lat temu, z okazji trzydziestolecia Sierpnia, mimo zgrzytów, dawny świat Solidarności spotkał się na pięknych i pełnych dawnego ducha zgody, mądrości i nadziei uroczystościach w Gdańsku. W roku 2015 obchody Sierpnia były już tylko żenującą hucpą. Solidarność umiera zamieniona w prywatny folwark sitwy „działaczy” spod znaku Teraz K… My i trzymana za ucho przez partyjnych speców od rozdawania i odbierania fruktów komu trzeba. I tak będzie, dopóki związek zachowa zdolność zwiezienia do Warszawy parunastu autokarów z ludźmi do urządzania rozróby przed kamerami telewizji.
Z pewnością część winy za degrengoladę Solidarności ponosi złe prawo o związkach zawodowych. Związkom nie wolno prowadzić działalności gospodarczej przynoszącej zyski członkom związku. Chodzi zapewne o to, by nie rodził się konflikt interesów między pracodawcą i związkiem, który mógłby się okazać konkurentem pracodawcy na rynku. Jak widać jednak na przykładzie „Bałtyku”, hotelu Dudy, przepis zakazujący działalności komercyjnej związków zawodowych daje się łatwo ominąć.
Tu bodaj trzeba by coś zmienić. Fatalną rzeczą są opłacane przez pracodawców związkowe synekury i całkowity immunitet działaczy, uniemożliwiający zwolnienie ich z pracy nawet jeśli ewidentnie działają na szkodę przedsiębiorstwa. Z pewnością trzeba by zmodyfikować przepisy tak, aby zapobiec przechwytywaniu związków przez kliki cwaniaczków, którzy z szantażowania pracodawców i rządu oraz z urządzania burd ulicznych robią sobie sposób na życie i niezłe dochody. Niemniej jednak propozycja pani premier, aby w ogóle zlikwidować etaty związkowe w przedsiębiorstwach, idzie, moim zdaniem, za daleko.
Przedsiębiorstwa istnieją dzięki pracownikom i to oni są ich właściwym podmiotem, nawet jeśli nie posiadają ani jednej jego akcji. Interes pracowników jest interesem firmy i odwrotnie. Dlatego skoro pracodawca zatrudnia menadżerów, powinien też zatrudniać związkowców. Tym bardziej, że udział pracowników w podejmowaniu decyzji biznesowych jest i tak niewielki, a pozycja w strukturze firmy notorycznie nieproporcjonalna do wkładu pracy i wysiłku, którego pochodną jest produkt i zysk przedsiębiorstwa. Zmiany są potrzebne, lecz uważajmy, by nie wylać Dudy z kąpielą jego psa.