Marsz, marsz, kościele!
Niech będzie, co ma być. Byle szybko…
Nie ustają denuncjacje prasowe odnośnie do agitacji wyborczej PiS na terenie kościołów. Podobnie bywało nieraz przy innych wyborach. Czas powiedzieć sobie jasno: nie ma nic niewłaściwego w reklamowaniu przez Kościół katolicki swojej partii. Wręcz przeciwnie: niechaj otwarcie mówią, co myślą, i biorą odpowiedzialność za swoich ludzi w polityce. Taki jest wymóg uczciwości i transparencji życia publicznego. Oficjalna bezstronność polityczna czy „apolityczność” kościoła jest czystą hipokryzją i kto rozlicza kościół z jego niepartyjności, ten się mimowolnie w tę hipokryzję wpisuje.
Nie ma żadnego powodu, aby którakolwiek organizacja społeczna nie brała udziału w walce wyborczej i nie popierała którejś z partii. Mają to zagwarantowane konstytucyjnie jako jedno z fundamentalnych uprawnień demokratycznych. O to walczyliśmy. Jeśli kościół ostatnimi czasy unika zakładania partii politycznych i udziału w wyborach, to głównie dlatego, że nie jest w stanie godzić się z porażkami. Już tyle partii kościelnych w całym świecie (głównie w Ameryce Południowej) upadło, tylu księży przepadło w wyborach (również w przedwojennej Polsce), że pomimo pewności, iż w takiej Polsce może zainstalować w Sejmie kilkudziesięciu księży, kościół wybiera postawę „jesteśmy ponadto” i posługuje się świeckimi partiami w celu realizacji swych interesów politycznych. W Polsce taką partią jest przede wszystkim PiS.
Jest jeszcze drugi powód, dla którego kościół woli egzekwować swoją władzę polityczną i wpływy poza mechanizmami demokratycznymi. Wynika to z jego statusu jako podmiotu stosunków międzynarodowych, czyli owego słynnego statusu „Stolicy Apostolskiej”, pozwalającego rozbijać się po świecie w roli suwerennego państwa, a nie tylko związku wyznaniowego. Ów państwowy status, będący pozostałością po tysiącletniej totalitarnej teokracji europejskiej, podstemplowany jest jeszcze bardziej uchwytną dla ludu terytorialną państwowością Watykanu, która w nagrodę za nadzwyczajną gorliwość kościoła w budowaniu narodowego państwa katolickiego we Włoszech została papieżowi podarowana przez Benito Mussoliniego. Również jako „obce państwo” kościół powstrzymuje się od bezpośredniego udziału w wyborach. Zaznacza w ten sposób swój status suwerennej państwowości w krajach, w których jest zainstalowany, a jednocześnie wytwarza obłudne pozory dla poszanowania suwerenności tych krajów. Mówi jakoby: to nie nasza sprawa, kogo wybierzecie – wszak to wasz kraj, a nie nasz.
Cała ta technologia retoryczna została ostatecznie przyjęta na skutek katastrofy, jaką było wymuszenie na kościele w katach 60. zgody na równouprawnienie wyznań w państwach demokratycznych. Ostateczne pogodzenie się przez kościół z demokracją jako faktem dokonanym przesądziło o jego wycofaniu się z otwartej polityki. Zbiegło się to w czasie z kompletną kompromitacją i upadkiem tej organizacji w niektórych spośród krajów, gdzie współtworzył reżimy faszystowskie (zwłaszcza w Hiszpanii). Brak paru księży w parlamencie nie oznacza jednakże aż tak wielkiej zmiany. Potęga polityczna kościoła tylko marginalnie wykorzystywała mechanizmy demokratyczne, którymi jako wynalazkiem „masonów i liberałów” kościół jak najbardziej otwarcie gardził. Mówimy więc w sumie o drobnej kwestii, jaką w polityce kościelnej jest wycofanie się z wyborów, a następnie z jawnej agitacji wyborczej.
Pogarda dla demokracji, pycha podrażniona przez ewentualność rywalizacji jak „równy z równym” z „lewkami” i inną hołotą, lęk przed porażką i potrzeba zaznaczenia swojego statusu „obcego państwa” – przesądziły o takim wyborze. Jego groteskowym skutkiem w Polsce jest obruszanie się księży na to, że inni księża jawnie popierają PiS. Tak jakby szczerość i autentyczność w tym, co się mówi i czyni, mogła być naganna. Jest naganna! Oślizgła hipokryzja jest wszak naturalną mową eklezjalną. Zwłaszcza w epoce, gdy postęp moralny zaszedł tak daleko, iż jawne głoszenie przekonań kościoła byłoby skandalem. Jak tu bowiem powiedzieć głośno, że tylko ochrzczeni w kościele katolickim będą zbawieni, a reszta pójdzie do piekła? Albo że niedługo przyjdzie Chrystus król i będzie rządził na całej ziemi, łącznie z Chinami? Wobec tej szlachetnej powściągliwości doprawdy nic nie znaczy to, że nie mówi się wprost z ambon, iż należy głosować na PiS, a jak się już mówi, to następują po tym wyrazy ubolewania z powodu „mieszania się kościoła do polityki”.
Rzecz jasna kościół katolicki jako jedyny związek wyznaniowy i jedyna organizacja społeczna w Polsce akurat tego prawa moralnie nie posiada, gdyż upiera się przy statusie obcego państwa w swych relacjach z RP, co znajduje wyraz w konstytucyjnej definicji kościoła jako „Stolicy Apostolskiej”, z którą RP musi być związana hołdem (tzw. konkordatem). Ale czy innym jest prawo moralne, a czym innym prawa i wolności polityczne. Te, w imię wartości liberalnych, musimy kościołowi przyznać. Wtrącajże się więc, daleki kraju, wtrącaj! Ale jak się wtrącasz, to przynajmniej z otwartą przyłbicą.
Nie ma bowiem w życiu publicznym bardziej odrażającego przejawu obłudy i pogardy dla państwa i polityków niż bezczelna retoryka „apolityczności kościoła”. Fundamentaliści powiadają bowiem z obłudną troską na buźkach, że kościół nie kieruje się względami polityki, mając na uwadze wyłącznie moralność i dobro powszechne. Wszyscy są w polityce interesowni, nie widzą „człowieka”, a tylko on jeden nie ma interesów ani poglądów, obstając wyłącznie przy czystych i absolutnych wartościach i prawdach. On to jeden jest ponad to wszystko, ponad tę całą polityczną mierzwę i kotłowaninę. Moralny ideał bujający wysoko na niebie, ponad wszystkimi brudnymi partiami i całą grzeszną i obmierzłą świeckością. Tu płaz i gad polityczny, a tam święty i apolityczny święty kościół powszechny. Święty zawsze i a priori, choćby nie wiedzieć co jeszcze wyczyniał. Jak coś, to się przeprosi, a święty i tak będzie – i basta. I zawsze „apolityczny”, bo „nie z tego świata”. Kościół wcale nie uprawia polityki, nie stara się wpływać na rządy i na stanowione prawo. On tylko modli się i apeluje do sumień… Nie ma żadnych „poglądów”. Poglądy to może mieć świecki. Kościół ma tylko czyste i oczywiste prawdy na względzie. Jego poglądy to nie poglądy, przekonania, argumenty, program, lecz „nauczanie”. Brrr. Kościół posługuje się tym jawnie nienawistnym i odrażającym wyższościowym dyskursem z taką prostotą i łatwością, że doprawdy mam czasem wątpliwości, czy to wszystko jest obłuda i zakłamanie, czy jednak szaleństwo w pysze.
Gdyby biskupi mieli ambicję odgrywać uczciwość (bo już o samej uczciwości nie wspomnę), to powiedzieliby po ludzku: tak, popieramy PiS, bo to jest partia, która gwarantuje nam największe wpływy, jest nam najbardziej posłuszna i mówi językiem, jakiego sobie życzymy; jeśli jesteście za kościołem, to bądźcie też za PiS. Zamiast tego niektórzy biskupi zdobywają się co najwyżej na obrzydliwe, antykonstytucyjne wezwanie, by katolicy głosowali na katolików, niepomni, że wciąż jeszcze mają na dnie szuflad paszporty państwa, którego konstytucja obiecuje, iż państwo to nie będzie kierować się religią w stanowieniu prawa i rządzeniu. Ale takie rzeczy jak konstytucja to abstrakcje daleko poza horyzontami tych osób.
Bądź sobą, kościele! Nie bój żaby! Poprzyj Kaczyńskiego otwarcie! Wiem, że mówienie wprost tego, co się myśli, jest wam zupełnie obce, ale kiedyś trzeba wejść na drogę cnoty. Odwagi! Powiedzcie, jak tylu księży przed wami w tylu krajach, że Polska ma być państwem katolickim, po katoliku rządzonym! Żeby zaś tak się stało, trzeba wybrać katolicką partię.
Prezydentowi Dudzie radzę to samo. Trzeba być szczerym i prostolinijnym. Czy jest w Polsce choć jeden człowiek, popierający PiS bądź przerażony czekającą nas recydywą autorytarnego klerykalizmu i nacjonalizmu, mający wątpliwości, że Andrzej Duda jest funkcjonariuszem PiS na stołku prezydenta? Po co więc coś jeszcze „ściemniać”? Czemu to ma służyć? Po co się na przykład krygować z tym „marszem niepodległości”? Wszak „Polska dla Polaków”! Wszak nie chcemy arabusów i innych rzyg-rzyg uchodźców i ich tyfusu plamistego. A o tym będzie ten marsz. Marsz dobrych katolików, wyborców PiS, staropolską gościnnością zdobnych duszyczek z ONR, MW, MN, OWP etc. Bądź sobą, prezydencie! Idź na marsz, skoro młodzież tak pięknie prosi. Pokrzycz sobie wraz ze swoimi wyborcami „raz sierpem, raz młotem…”, „Duma, duma, narodowa duma”, „Polska dla Polaków”! Jak się uda, to może i kamieniem rzucisz albo coś podpalisz? Może wsadzą ci w łapę „zakaz pedałowania” – ten piękny polski znak, swego czasu prawem chroniony? Przecież to święto, trzeba się bawić, być razem z Polakami, z naszą patriotyczną młodzieżą, wychowaną na katechezie i w kościele, wedle najlepszych tradycji polskie niezłomnej, tolerancyjnej… Tyle razy już PiS z nią maszerowało. Czemu się lękasz? Prezydentowi wszystko wolno! Orbán by się nie wahał, a ty się wahasz?
Bądźcie nareszcie sobą, biskupi, prezydenci, prezesi! Wasz czas już nadszedł. Nie odmawiajcie sobie! Marzenie Nadprezydenta Kaczyńskiego o milionowych tłumach prawdziwych Polaków na wiecach gniewu i poparcia jest na wyciągnięcie ręki. Wolę was, gdy czujecie się swobodnie i na swoim. Przynajmniej wy bądźcie szczęśliwi. A dla nas zostanie pociecha, że świat bez obłudy jest lepszym światem. Bo czyż nie?