11.11. – lewackie święto!
Każdy kraj trochę mniejszy niż imperium obchodzi swój dzień niepodległości. Jakiej? W stosunku do kogo? Warto uzmysłowić sobie, o co chodzi z tą całą niepodległością i na czym polega chwalebność upamiętnianej w każdym prawie niewielkim państwie daty.
Otóż w epoce zwanej „dawnym ustrojem” (fr. ancien régime), rozciągającej się od początków średniowiecza aż po reformację i częściowo dalej, aż po Rewolucję Francuską, każdy kraj z definicji był jak najbardziej podległy. Był podległy obejmującemu pół Europy cesarstwu (zwykle niemieckiemu), królestwu (a te rozlewały się na tereny zamieszkałe przez różne nacje, wedle prawa wojny i dynastycznych koligacji), a przede wszystkim papieżowi. Nikt o żadnej „niepodległości” ani myślał, bo do samej istoty panowania należało podleganie władzy zwierzchniej, zwłaszcza zaś papieskiej, która panowanie księcia i króla legitymizowała.
„Niezależny” znaczyło tyle co „dziki”. Dlatego książę Mieszko, chcąc uznania w świecie i zabiegając o status prawdziwego księcia, zwasalizował swoje księstwo i podbite przez siebie terytoria władzy zwierzchniej, czyli kościelnej. Do pełni szczęście brakowałoby jeszcze włączenia nowo powstałej Polski do cesarstwa, co jednak się nie stało. Polska państwowość musiała się zadowolić zwasalizowaniem wobec Rzymu, który w zamian za potężne dobra i przywileje, jak również wielką porcję władzy politycznej, łaskawie zgodził się uznać Polskę, a nawet przyznać jej status królewski. Z przywilejów tych Rzym korzysta do dziś.
Aż do czasów najnowszych, kiedy to zaczęły powstawać suwerenne państwa narodowe, nikomu nie wydawało się istotne, aby władzę sprawowali „swoi” – tj. żeby Francuzami rządzili panowie francuscy (a nie angielscy), a Polakami – polscy. To raczej poszczególnym dynastiom zależało na jak najszerszym obszarze panowania, a dla podanych kwestie dynastyczne i stosunki feudalne między książętami i królami były dość abstrakcyjne i drugorzędne. Gdy zaczęło się to zmieniać, a narody Europy zaczęły się wyłaniać z mozaiki pozbawionych politycznych ambicji i politycznej świadomości plemion, skończyło się średniowiecze, a zaczęła się epoka nowożytna. Dziewica Orleańska była taką prapatriotką – wzorem dla późniejszych bojowników narodowej wolności i suwerenności. Chciała, żeby całą Francją rządzili królowie francuscy, a nie angielscy…
Tłem dla rodzących się u schyłku średniowiecza aspiracji narodowościowych, które miały niegdyś doprowadzić do powstania idei „państwa-narodu” i znanej nam formuły suwerennego państwa narodowego, były spory religijne i konflikty na tle obowiązków feudalnych. Królowie „dalecy” więcej ściągali ze swych prowincji, niż przynosili im pożytku. Dlatego zaczęło się wydawać, że lepiej jednak mieć bardziej swojskiego króla. Idea, że powinni rządzić „swoi”, wykluwała się jednak bardzo wolno. Trudno byłoby wytłumaczyć polskiej arystokracji wybierającej w wolnej elekcji cudzoziemskich królów, że jest coś nie tak, gdy nad Polakami panuje cudzoziemiec. Większość szlachty sądziła wręcz przeciwnie – skoro oddaje się władzę w ręce panów obcego rodu, nikt spośród swoich nie będzie niesprawiedliwie wyróżniony. Owszem, miło byłoby, gdyby szwedzki czy niemiecki król umiał parę słów po polsku, ale nic ponadto. Konstytucja 3 Maja oddawała władzę nad Polską w ręce Niemców i nikt nie uważał tego za ryzykowne.
W czasach zaborów idea narodowa – ambicja zjednoczenia szlachty i mieszczaństwa (a nawet ludu!) wokół ideału suwerennego, od nikogo (z wyjątkiem ewentualnie papieża) niezależnego państwa, należącego do ogółu jego obywateli-patriotów – powoli przebijała się do szerszych warstw społeczeństwa. Wprawdzie przeciętny szlachcic czy mieszczanin, nie mówiąc już o chłopie, nie miał problemu z tym, że jest poddanym pruskim czy rosyjskim, lecz z czasem represje i ucisk władzy zaborczej sprawiły, że coraz większe rzesze mieszkańców Polski zaczęły czuć się Polakami i pragnęły niepodległej Polski. Każde powstanie, wywołując kolejne represje, wzmagało ten trend, aż wreszcie Polacy, tak jak Francuzi, Niemcy czy Włosi, stali się europejskim narodem politycznym – to znaczy narodem zespolonym polityczną ideą wspólnego, suwerennego państwa.
No i co to ma wspólnego z lewactwem? Otóż idea narodowa w swym najgłębszym rdzeniu jest ideą demokratyczną i równościową, a więc ideą liberalną. Cóż bowiem miało połączyć uciskanego chłopa z wyzyskiwany, robotnikiem, ziemianinem z dworskim tytułem, magnatem i księdzem? Ano to właśnie, że w nowym, wspólnym i suwerennym państwie oni wszyscy – tak dotychczas nierówni sobie – staną się właśnie równi! Równi wobec prawa i równi jako obywatele wspólnego, praworządnego i niezależnego państwa.
Suwerenność narodowa miała być gwarancją praw chłopów i robotników. Gwarancją, że własny, narodowy rząd nie pozwoli już na to, aby kiedykolwiek powrócił feudalny ucisk, oparty na politycznej przemocy zaborczego imperium. Wyzwolenie od podległości w stosunku do Rosji czy Niemiec oznaczało wyzwolenie społeczne i nastanie sprawiedliwych stosunków. „Nasza Polska”, niepodległa Polska – to Polska wolna od ucisku i niesprawiedliwości. To właśnie dla takiej Polski polski robotnik i chłop, polski Ukrainiec i polski Żyd zechcieli zostać obywatelami i mówić z dumą „jestem Polakiem”.
Wszyscy jesteśmy Polkami, ponad i pomimo dzielących nas różnic klasowych, etnicznych i wyznaniowych – oto polska idea narodowa. To dzięki niej w 1918 roku odrodziła się polska państwowość – w nowoczesnym, demokratycznym kształcie. Nadal tę demokratyczną państwowość musimy budować i umacniać. Dużo jeszcze pracy przed nami.
I właśnie dlatego – przez swój demokratyzm i ducha zgody ponad podziałami – święto niepodległości jest „lewackim świętem”. Świętem wolności, równości i sprawiedliwości społecznej. Co też uwadze młodzi, zwłaszcza tej bardzo krótkowłosej, przedkładam, zachęcając do świętowania naszej wspólnej niepodległości w duchu przyjaźni, solidarności obywatelskiej i szacunku dla równości w różnorodności, bez którego żadne państwo narodowe nie mogłoby powstać i który stanowi o sile każdego wielkiego narodu.