Zuch Waszczykowski!
Wielką radość sprawił mi minister Witold Waszczykowski swoim wywiadem dla niemieckiego tabloidu.
Odsłaniając tak spektakularnie swoje uprzedzenia, w uroczej zbitce, gdzie obok cyklistów i wegetarian wśród wrogów religii i tradycji zabrakło jeszcze tylko transwestytów i gejów (ale czy jest ktoś, kto wątpi, że i dla nich jest tam miejsce?), Waszczykowski załatwił dla Polski za jednym zamachem dwie sprawy.
Po pierwsze, zmobilizował do obywatelskiego protestu przeciwko rządom PiS dobre kilkaset tysięcy ludzi, którzy dotąd niewinnie jeździli sobie rowerami i (a to świnie!) nie jedli mięsa, myśląc sobie, że „ten cały Kaczyński” ich nie dotyczy albo można go jakoś przeczekać. Tak się składa, że znam ten typ. A ten typ tak ma, że jak mu się na odcisk nadepnie, to nie popuści. Teraz Kaczyński będzie miał na głowie całe tabuny protestujących na rowerach „lewaków”, a do tego zbrojne w pomidory oddziały wegan i wegetarian. Sam Waszczykowski wszelako nic tu nie znaczy – wszystko idzie na konto jednego człowieka, który trzyma w ręku sznurki od wszystkich spłuczek i marionetek.
Po drugie, Waszczykowski nie zostawił już żadnych wątpliwości na salonach Europy. Żadne argumenty prawicy niemieckiej czy francuskiej ani „antypanikarska” retoryka szacownych żurnali centrowych i chadeckich już się nie przebiją. Po czymś takim polski minister spraw zagranicznych, a razem z nim cała polska dyplomacja, na tych salonach nie ma już czego szukać. Po prostu od tej chwili Polska nie ma w Europie dyplomacji. Na własne życzenie zostaliśmy wyprowadzeni za kołnierz do przedpokoju, a demokratyczni przywódcy bez naszego udziału będą radzić, co zrobić z Kaczyńskim i Polską.
Dlaczego niby to jest powód do zadowolenia? Ano dlatego, że tylko Europa jest w stanie wywrzeć miarkujący wpływ na Kaczyńskiego. Założę się, że ten zaściankowy, zupełnie nieznający świata polityk wyobraża sobie, że ad hoc sprawy z „Niemcami” (bo dla niego Unia Europejska po prostu Niemcy z przystawkami) załatwi w jego imieniu Beata Szydło, a co do Waszczykowskiego, to po prostu za kwartał się go wymieni na Legutkę i będzie spokój.
I tu się myli. Angela Merkel nie będzie gadać z Kaczyńskim przez pośredników i rozmowa z Szydło skazana jest na format czysto „kurtuazyjny”. Po prostu Merkel powie Szydło, jakie są reguły „gry w Europę”, gdzie są granice, których przekraczać nie wolno, a gdzie jest granica polsko-niemiecka, która każdego dnia może zostać obsadzona posterunkami.
Za kilka dni dowiemy się, czy Polska zostanie objęta upokarzającym nadzorem Komisji Europejskiej. Mam nadzieję, że nie. Samo już jednak znalezienie się w pozycji kraju, nad którego ukaraniem za łamanie zasad demokracji się dyskutuje, jest klęską. Jesteśmy w pozycji zero w relacjach z Unią i nie naprawi tego przyjaźń Tuska z Merkel. Niemcy będą rozmawiać z Rosją ponad naszymi głowami, Cameronowi poparcie Polski może tylko zaszkodzić, Francuzi mają nas w nosie, a dla całej Rady Europejskiej temat Polski będzie ograniczał się do pytania, „co z tym zrobić”, czyli jakimi środkami ekonomicznymi i politycznymi można powstrzymać Kaczyńskiego od demontażu porządku konstytucyjnego w Polsce.
I tak będzie aż do momentu, gdy w kolejnych wyborach Kaczyński utraci władzę. Potem będziemy musieli odbudowywać prestiż Polski – z mozołem i bardzo długo. Dłużej niż po horrendalnej kadencji Anny Fotygi.
Oczywiście to wszystko jest dość straszne, a machiaweliczne konstrukcje niosą jedynie chwilową ulgę bolącemu sercu. Kaczyński zafundował nam istną pedagogikę wstydu: budujemy nasze demokratyczne postawy obywatelskie na czarnym fundamencie wstydu za własny rząd, który sami sobie wybraliśmy.